poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Od Aurory

Obudziłam się rano, zbudził mnie dźwięk budzika dobywającego się ze skaczącej z wibracji komórki.
- Dlaczego ty nie możesz chociaż raz wyładować się przed świtem... - jęknęłam i wzięłam ją do ręki by wyłączyć muzykę, ale w tej samej chwili zgasła.
Aha. Ok. Dożyła tylko tego by zadzwonić i wyładowała się.
To w pewnym sensie dobrze, ale.. ah.. nie mogła umrzeć szybciej?
Usiadłam na łóżku i odnotowałam, że wszystko mnie boli. Od głowy począwszy poprzez wszystkie stawy w ciele. A łóżeczko było takie cieplutkie... ale nie mogłam w nim zostać. Miałam już ponad 100 godzin opuszczonych, lepiej sobie nie nagrabić.
Przeczołgałam się z sypialni do łazienki, wcześniej podłączywszy telefon do ładowarki i zaczęła się codzienna walka ze zmęczeniem. Prawie zasnęłam pijąc kawę, a potem jeszcze dwa razy przy jedzeniu śniadania. Wzięłam tabletkę przeciwbólową, chyba z przyzwyczajenia bo już od dawna się na nie uodporniłam i spojrzałam na ekran telefonu. 0 wiadomości. Hmm.. On był leniem, pewnie jeszcze spał. Ale co się dzieje z Eve? Wysłałam jej wieczorem pytanie co w końcu z tą Julią, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie wiadomość mówiącą o tym, że padła na jakąś śmiertelną chorobę zakaźną, nie będzie jej w szkole przez dłuższy czas i absolutnie nie da wziąć udziału w przedstawieniu więc mogę to przekazać Sevovi. Nie odpowiedziała natomiast na moje zarzuty związane z jej bujną wyobraźnią.
- I tak przyjdzie do szkoły... - burknęłam jedząc zapiekankę - ..jest wzorową uczennicą, nie opuści zajęć od tak sobie. - chrup, chrup, chrup.
Kiedy skończyłam jeść w końcu się obudziłam. Nie tyle przez kawę, tabletki czy jedzenie - wystarczyło najzwyczajniejsze w świecie spojrzenie na zegar.

Pierwsze były dwie lekcje niemieckiego. Szczerze powiedziawszy poczułam się jeszcze gorzej na myśl, że mamy z tą wredną babą. Moje kości zaczęły trzeszczeć niebezpiecznie, a stawy zawyły z bólu.
- I tak musimy tam iść.. - mruknęłam do swojego ciała - ...i albo przeżyjemy to wijąc się w ławce, albo spokojnie sobie siedząc, więc wybieraj. - ale to nie pomogło.
Moja ławka była zajęta, ale nie robiło mi to szczególnej różnicy. Nigdy nie przeszkadzałam na zajęciach, bo zazwyczaj byłam zajęta potakiwaniem w stanie niedalekim od snu niż buszowaniem w piórnikach innych ludzi, obmacywaniem się, rzucaniem się nożyczkami, gadaniem o nowej piosence disco polo i wieloma innymi rzeczami, które przewijały się na naszych lekcjach, więc i tak rzadko byłam pytana. Tym co mnie zdziwiło był fakt, że nauczycielka posadziła mnie obok Vincenta. W sumie.. nie wiedziałam nawet, że chodzi do naszej grupy. Możliwe, że tak się mijaliśmy, że rzadko na siebie trafialiśmy, albo to ja najzwyczajniej w świecie nigdy nie zwróciłam uwagi..
Usiadłam więc obok niego i wyciągnęłam książki po czym zaczęłam zajmować się tym co zwykle, czyli doprowadzaniem się do lekkiego letargu. Mazałam sobie przy okazji jakiegoś kota na marginesie i właśnie w chwili, kiedy zaczynałam odjeżdżać a tabletki przeciwbólowe działać, dostrzegłam, że Vincent jakoś tak nerwowo na mnie zerka.
O co mu chodzi... przeniosłam martwy wzrok na niego i otrzymałam zamazany obraz chłopaka kukającego to raz na swój zeszyt, raz na mojego kota. A więc o to ci chodzi.. 
Co to jest? - zapytałam cicho, a Vinc natychmiast zasłonił to "coś".
- Nic szczególnego
- No powiedz - spojrzałam na niego twardo. Już ja się dowiem..
Niestety zamiast zdobyć jakiekolwiek informacje spowodowałam, że odwrócił się i zaczął udawać, że przygląda się czemuś w oknie.
 - Pfff, jak nie chcesz powiedzieć to nie - fuknęłam.
- No to skoro jesteście tacy rozmowni to może Aurora, zechciałabyś opowiedzieć nam jak się tworzy drugi tryb przypuszczający? - nagle nauczycielka zwróciła na mnie uwagę.
Słabo mi się zrobiło. Nagle przed mózg zaczęło mi się przelewać tysiąc informacji, ale żadna nie była związana z niemieckim...
 - Drugi tryb przypuszczający, pani powiada - próbowałam myśleć. - No, drugi tryb przypuszczający tworzy się hmmm... Gdy chce się wyrazić przypuszczenie w języku.. niemieckim.
- Dobrze, to wszystko wiemy, ale powiedz nam jak się go tworzy - pani ucięła mą wypowiedź.
Nagle przed moimi oczyma znalazła się kartka.
- Nazywa się on Konjuktiv II - przeczytałam. - Tworzy się go w czasownikach modalnych poprzez dodanie umlałtu i wtedy z hatte tworzy się hätte i tak dalej, te czasowniki odmieniają się przez osoby, a "oryginalny" czasownik przenosi się z drugiego miejsca na ostatnie i występuje w formie bezosobowej, jak...
- Wystarczy - ucięła. - Jednak, gdybyś słuchała jednak co się działo na lekcji to byś powiedziała, że tego nie było. Dobrze, że wiecie więcej - tu spojrzała na Vina - Ale jak następnym razem nie będziecie pracować z resztą klasy to was za to ocenię.
- Dobrze, proszę pani - odetchnęłam z ulgą.
Napisałam "dziękuję" na kartce i podsunęłam mu pod nos, ale wzruszył ramionami. Co do obrazka.. i tak się dowiem.
Westchnęłam. Czy to przeznaczenie zesłało mi Vina? Miałam się dowiedzieć o jego mocy.. dla Niego. Więc miałam się do niego zbliżyć... ale jak to zrobić..? Spojrzałam na niego badawczo, jak znudzony gryzł końcówkę długopisu. Nie wydawał mi się szczególny. Szukałam jakiś niezwykłych elementów na jego twarzy, jakiś śladów emocji, a może zaklęć (w końcu nie wiadomo, czym się ta moc miała niby objawiać) tak długo, aż w końcu chyba się zorientował i posłał mi pytające, i trochę wystraszone spojrzenie, ale tylko wzruszyłam ramionami w geście "nic takiego" i kontynuowałam zamyślenie patrząc na tablicę. Vincent natomiast przez jakiś czas mi się jeszcze przyglądał, a potem zaczął przeglądać się oknie, jakby myślał, że czy może nie pokapał się atramentem z długopisu, który maltretował.
Jak tu wyciągnąć z niego cokolwiek.. zastanawiałam się ...przecież podejrzewa mnie przy każdej możliwej okazji. Może i powiedzenie mu, ze mi się podoba, ociepliło trochę mój wizerunek, ale nawet jeśli to nie na tyle by wyglądał na chętnego do bliższych rozmów. Z resztą.. kto by był. 
Jak właściwie zachowują się zakochane dziewczyny względem swoich ukochanych? Z tego co pamiętam: dość dziwnie. Robią z siebie nie wiadomo co byle tylko utrzymać na sobie atencję.... To mi nie pasowało..
Zdałam się na całą swoją odwagę (czyli nie zdałam się prawie na nic), po czym przysunęłam się trochę bliżej do niego, ale tak niepozornie, pomału, żebyśmy się siłą rzeczy dotknęli ramionami. Znowu spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym "a co ty właściwie w tej chwili odwalasz", a ja spróbowałam na niego zalotnie spojrzeć i zamrugać ładnie. Ale.. nie wyszło.
Bo jak tylko nasze spojrzenia się spotkały odwróciłam się z wypiekami i dłonią na twarzy, próbując zdusić spazmy śmiechu, próbujące rozszarpać mi wnętrzności. Czy ja się właśnie śmieję z siebie... 
Gdy tylko zadzwonił dzwonek wypadłam z klasy jak poparzona. Byle dalej, byle dalej. Co z tego, że po przerwie on znowu tam będzie. Teraz byle ochłonąć.   Wpadłam do żeńskiej łazienki, prawie zderzając się z jakąś młodszą dziewczyną i zatrzymałam się przy umywalce. W sumie nie miałam tutaj nic do roboty, ale przecież tutaj Vincent nie wejdzie spytać o co mi chodziło, więc zamierzałam tutaj symulować całą przerwę. Najpierw umyłam jeden paluszek, potem drugi, baaardzo dokładnie, potem trzeci, czwarty... potem nadgarstek, potem druga rączka.. na całe szczęście od rysowania byłam tak uwalona granitem i tuszem od długopisu, że nikt nie patrzył się na mnie dziwnie.
Wytarłam się (baaaardzo dokładnie) po czym sprawdziłam godzinę. Nadal do końca pozostawało kilka minut. Jednak czułam, że muszę już wyjść z tego miejsca. Po prostu miałam zamiar pokręcić się bez celu po szkole, jak zawsze. Jednak gdy wyszłam, oczywiście, trafiłam na Vina. Otworzył usta, jakby faktycznie czekał tam tylko na mnie, ale nie zdążył się wypowiedzieć przed tym, jak ponownie zatrzasnęłam drzwi łazienki.
Głupia ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz