niedziela, 24 lipca 2016

Od Vincenta

Aurora wybiegła z sali niemalże dosłownie w chwili, gdy zadzwonił dzwonek. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie.
- Ja niczego jej nie zrobiłem – powiedziałem unosząc moje obie dłonie w obronnym geście.
Dziewczyny zachichotały. Te dwie, które siedziały przede mną odwróciły się w moją stronę i wyglądały zachwycone tym co się przed chwilą wydarzyło.
Nawet mnie zaczęło zastanawiać co je tak bawi.
- A czy ktokolwiek ciebie o cokolwiek oskarżał? - Zapytała się mnie brunetka o niebieskich oczach. Selene, o ile dobrze pamiętam.
- A czy ktokolwiek mówił coś o oskarżaniu kogokolwiek przez tobą? - Odparłem bez mrugnięcia okiem. - To, że o tym wspominasz wskazuje na to, że jednak ktoś kogoś oskarżał.
- Może to, że ty oskarżasz nas o oskarżanie ciebie – druga z nich posłała mi niewinne spojrzenie. Nazywała się... Ruth. Taak.. Chyba jakoś tak.
- A tak z innej beczki to powiedz mi... Co sądzisz o Aurorze? - Posłały mi słodkie spojrzenia.
Takie słodkie, że równie dobrze mogłem rzygać tęczą. To ten rodzaj spojrzeń, kiedy nie mogą się doczekać nowej ploteczki, którą puszczą w obieg po całej szkole.
Czy niektórzy ludzie nie mają ciekawszych zajęć niż plotkowanie o innych? Może ich życie jest na tyle nudne czy coś?
- A niby co mam według was o niej sądzić? - Wybrałem najbezpieczniejszą możliwą odpowiedź.
- No nie wiem - Ruth odpowiedziała i obydwie posłały mi niewinne uśmieszki. Wilki w owczej skórze. - Ładna jest? Podoba ci się?
Biorąc pod uwagę, że reszta grupy przysłuchiwała nam się mniej lub bardziej dyskretnie odniosłem wrażenie, że wkrótce Aurora i ja zaczniemy sprawiać wrażenie atrakcji turystycznej.
Tak oto po raz kolejny potwierdzała się moja teoria, że osoby związane z Eve są niczym worek kłopotów, taki bez dna.
I co ważniejsze... Co ja mam im niby teraz odpowiedzieć? Czy Aurora jest ładna. Powiem tak zaraz rozpuszczą plotkę po całej szkole o nowej parze. Powiem nie, za chwilę wszyscy uznadzą jaki to ja okrutny jestem.
- Gdybym miał ocenić obiektywnie to raczej jest - odparłem ostrożnie po paru sekundach. - Po rozważeniu wszelkich za i przeciw.
Te za i przeciw co prawda nie dotyczyły wyglądu Aurory tylko najlepszej możliwej odpowiedzi, ale o tym dowiedzieć się już nie musiały. Z drugiej strony to nie tak, że kłamałem. Mimo wszystko Aurorę można było zaliczyć do ładniejszej części społeczeństwa.
- Nie chodzi nam o obiektywną ocenę, tylko twoją ocenę - celowo podkreśliły to słowo. - Gdyby na przykład inny chłopak próbował do niej zarywać co byś zrobił? - Selene uparcie brnęła temat.
Przed oczami stanął mi moment, kiedy Aurora palnęła, że się jej podobam.
To jednak był żart... nie, podstęp. Nikt kto sprzymierza się z Eve nie zrobiłby tego. Moja kuzynka psuje mi opinię u ludzi każdym możliwym sposobem, więc wątpię aby potem nagle ktoś nieznajomy biegł do mnie z takimi tekstami bez powodu.
No i jeszcze ten drugi problem, a raczej dwa problemy stojące przede mną, które uznały, że ich życiową misją jest swatanie ludzi z ich otoczenia.
- Jest... Ciekawa? - Zabrzmiało to bardziej niż jak pytanie niż stwierdzenie za co skarciłem się z myślach. Po prostu ilekroć myślałem o Aurorze nie dochodziłem do żadnych konkretnych argumentów. - Aczkolwiek często nie rozumiem o co jej chodzi - przyznałem.
- AAH! Nie mogę z tobą - wybuchła Selene, a Ruth westchnęła. - Czy naprawdę musisz się zachowywać jakbyśmy miały ciebie za chwilę wypatroszyć. Przecież nie gryziemy! Chcemy dobrze! A ty albo palisz głupa, albo nim jesteś!
- Albo obie opcje? - Podpowiedziała druga dziewczyna.
Obydwie rozejrzały się po całej klasie, w końcu zdając sobie sprawę, jakie zainteresowanie przyciągnęła nasza rozmowa.
Selene nachyliła się bliżej mnie:
- Podobasz się jej - oznajmiła, jakby właśnie odkryła Amerykę. Odpowiedziałem jej spojrzenie, jakby ktoś właśnie przez przypadek wypisał ją z wariatkowa. - Och, błagam cię. Nie rób mi tutaj miny niespełnionego życiowo prawiczka.
- ................................... - Żadne słowa nie mogły wyrazić tego jak bardzo została urażona moja męska duma. Gdyby jeszcze to był facet to kazałbym mu odszczekać te słowa i skończyłby z jedną dwiema połamanymi kośćmi (w najlepszym wypadku), ale przemoc przeciwko dziewczynom to już zupełnie inna sprawa.
Uh - przekląłem w duchu moją rodzinę. - Po co musieliście mi na siłę wpajać zasady dobrego zachowania...
Bez słowa wstałem z ławki próbując zachować resztki mojej godności. To nie była bitwa, którą mogłem wygrać, dlatego najlepiej było się taktycznie wycofać i wszystko przemyśleć na spokojnie.
Na tyle na ile spokojnie dało się przemyśleć, kiedy nagle źródło twoich problemów otworzyło ci drzwi, a kiedy się zdziwiony odwróciłeś zatrzasnęło ci je przed nosem.
Spojrzałem na napis. Damska łazienka... Tam z nią raczej nie pogadam.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Cóż, mogę zagrać w tę jej grę. Oznajmiła, że się jej podobam to dostanie to czego chce. Zobaczę, jak wtedy zareaguje.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to będzie ciekawe. Wątpiłem, aby była na to przygotowana.
Poza tym czy posiadanie dziewczyny może być takie straszne?

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Od Aurory

Obudziłam się rano, zbudził mnie dźwięk budzika dobywającego się ze skaczącej z wibracji komórki.
- Dlaczego ty nie możesz chociaż raz wyładować się przed świtem... - jęknęłam i wzięłam ją do ręki by wyłączyć muzykę, ale w tej samej chwili zgasła.
Aha. Ok. Dożyła tylko tego by zadzwonić i wyładowała się.
To w pewnym sensie dobrze, ale.. ah.. nie mogła umrzeć szybciej?
Usiadłam na łóżku i odnotowałam, że wszystko mnie boli. Od głowy począwszy poprzez wszystkie stawy w ciele. A łóżeczko było takie cieplutkie... ale nie mogłam w nim zostać. Miałam już ponad 100 godzin opuszczonych, lepiej sobie nie nagrabić.
Przeczołgałam się z sypialni do łazienki, wcześniej podłączywszy telefon do ładowarki i zaczęła się codzienna walka ze zmęczeniem. Prawie zasnęłam pijąc kawę, a potem jeszcze dwa razy przy jedzeniu śniadania. Wzięłam tabletkę przeciwbólową, chyba z przyzwyczajenia bo już od dawna się na nie uodporniłam i spojrzałam na ekran telefonu. 0 wiadomości. Hmm.. On był leniem, pewnie jeszcze spał. Ale co się dzieje z Eve? Wysłałam jej wieczorem pytanie co w końcu z tą Julią, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie wiadomość mówiącą o tym, że padła na jakąś śmiertelną chorobę zakaźną, nie będzie jej w szkole przez dłuższy czas i absolutnie nie da wziąć udziału w przedstawieniu więc mogę to przekazać Sevovi. Nie odpowiedziała natomiast na moje zarzuty związane z jej bujną wyobraźnią.
- I tak przyjdzie do szkoły... - burknęłam jedząc zapiekankę - ..jest wzorową uczennicą, nie opuści zajęć od tak sobie. - chrup, chrup, chrup.
Kiedy skończyłam jeść w końcu się obudziłam. Nie tyle przez kawę, tabletki czy jedzenie - wystarczyło najzwyczajniejsze w świecie spojrzenie na zegar.

Pierwsze były dwie lekcje niemieckiego. Szczerze powiedziawszy poczułam się jeszcze gorzej na myśl, że mamy z tą wredną babą. Moje kości zaczęły trzeszczeć niebezpiecznie, a stawy zawyły z bólu.
- I tak musimy tam iść.. - mruknęłam do swojego ciała - ...i albo przeżyjemy to wijąc się w ławce, albo spokojnie sobie siedząc, więc wybieraj. - ale to nie pomogło.
Moja ławka była zajęta, ale nie robiło mi to szczególnej różnicy. Nigdy nie przeszkadzałam na zajęciach, bo zazwyczaj byłam zajęta potakiwaniem w stanie niedalekim od snu niż buszowaniem w piórnikach innych ludzi, obmacywaniem się, rzucaniem się nożyczkami, gadaniem o nowej piosence disco polo i wieloma innymi rzeczami, które przewijały się na naszych lekcjach, więc i tak rzadko byłam pytana. Tym co mnie zdziwiło był fakt, że nauczycielka posadziła mnie obok Vincenta. W sumie.. nie wiedziałam nawet, że chodzi do naszej grupy. Możliwe, że tak się mijaliśmy, że rzadko na siebie trafialiśmy, albo to ja najzwyczajniej w świecie nigdy nie zwróciłam uwagi..
Usiadłam więc obok niego i wyciągnęłam książki po czym zaczęłam zajmować się tym co zwykle, czyli doprowadzaniem się do lekkiego letargu. Mazałam sobie przy okazji jakiegoś kota na marginesie i właśnie w chwili, kiedy zaczynałam odjeżdżać a tabletki przeciwbólowe działać, dostrzegłam, że Vincent jakoś tak nerwowo na mnie zerka.
O co mu chodzi... przeniosłam martwy wzrok na niego i otrzymałam zamazany obraz chłopaka kukającego to raz na swój zeszyt, raz na mojego kota. A więc o to ci chodzi.. 
Co to jest? - zapytałam cicho, a Vinc natychmiast zasłonił to "coś".
- Nic szczególnego
- No powiedz - spojrzałam na niego twardo. Już ja się dowiem..
Niestety zamiast zdobyć jakiekolwiek informacje spowodowałam, że odwrócił się i zaczął udawać, że przygląda się czemuś w oknie.
 - Pfff, jak nie chcesz powiedzieć to nie - fuknęłam.
- No to skoro jesteście tacy rozmowni to może Aurora, zechciałabyś opowiedzieć nam jak się tworzy drugi tryb przypuszczający? - nagle nauczycielka zwróciła na mnie uwagę.
Słabo mi się zrobiło. Nagle przed mózg zaczęło mi się przelewać tysiąc informacji, ale żadna nie była związana z niemieckim...
 - Drugi tryb przypuszczający, pani powiada - próbowałam myśleć. - No, drugi tryb przypuszczający tworzy się hmmm... Gdy chce się wyrazić przypuszczenie w języku.. niemieckim.
- Dobrze, to wszystko wiemy, ale powiedz nam jak się go tworzy - pani ucięła mą wypowiedź.
Nagle przed moimi oczyma znalazła się kartka.
- Nazywa się on Konjuktiv II - przeczytałam. - Tworzy się go w czasownikach modalnych poprzez dodanie umlałtu i wtedy z hatte tworzy się hätte i tak dalej, te czasowniki odmieniają się przez osoby, a "oryginalny" czasownik przenosi się z drugiego miejsca na ostatnie i występuje w formie bezosobowej, jak...
- Wystarczy - ucięła. - Jednak, gdybyś słuchała jednak co się działo na lekcji to byś powiedziała, że tego nie było. Dobrze, że wiecie więcej - tu spojrzała na Vina - Ale jak następnym razem nie będziecie pracować z resztą klasy to was za to ocenię.
- Dobrze, proszę pani - odetchnęłam z ulgą.
Napisałam "dziękuję" na kartce i podsunęłam mu pod nos, ale wzruszył ramionami. Co do obrazka.. i tak się dowiem.
Westchnęłam. Czy to przeznaczenie zesłało mi Vina? Miałam się dowiedzieć o jego mocy.. dla Niego. Więc miałam się do niego zbliżyć... ale jak to zrobić..? Spojrzałam na niego badawczo, jak znudzony gryzł końcówkę długopisu. Nie wydawał mi się szczególny. Szukałam jakiś niezwykłych elementów na jego twarzy, jakiś śladów emocji, a może zaklęć (w końcu nie wiadomo, czym się ta moc miała niby objawiać) tak długo, aż w końcu chyba się zorientował i posłał mi pytające, i trochę wystraszone spojrzenie, ale tylko wzruszyłam ramionami w geście "nic takiego" i kontynuowałam zamyślenie patrząc na tablicę. Vincent natomiast przez jakiś czas mi się jeszcze przyglądał, a potem zaczął przeglądać się oknie, jakby myślał, że czy może nie pokapał się atramentem z długopisu, który maltretował.
Jak tu wyciągnąć z niego cokolwiek.. zastanawiałam się ...przecież podejrzewa mnie przy każdej możliwej okazji. Może i powiedzenie mu, ze mi się podoba, ociepliło trochę mój wizerunek, ale nawet jeśli to nie na tyle by wyglądał na chętnego do bliższych rozmów. Z resztą.. kto by był. 
Jak właściwie zachowują się zakochane dziewczyny względem swoich ukochanych? Z tego co pamiętam: dość dziwnie. Robią z siebie nie wiadomo co byle tylko utrzymać na sobie atencję.... To mi nie pasowało..
Zdałam się na całą swoją odwagę (czyli nie zdałam się prawie na nic), po czym przysunęłam się trochę bliżej do niego, ale tak niepozornie, pomału, żebyśmy się siłą rzeczy dotknęli ramionami. Znowu spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym "a co ty właściwie w tej chwili odwalasz", a ja spróbowałam na niego zalotnie spojrzeć i zamrugać ładnie. Ale.. nie wyszło.
Bo jak tylko nasze spojrzenia się spotkały odwróciłam się z wypiekami i dłonią na twarzy, próbując zdusić spazmy śmiechu, próbujące rozszarpać mi wnętrzności. Czy ja się właśnie śmieję z siebie... 
Gdy tylko zadzwonił dzwonek wypadłam z klasy jak poparzona. Byle dalej, byle dalej. Co z tego, że po przerwie on znowu tam będzie. Teraz byle ochłonąć.   Wpadłam do żeńskiej łazienki, prawie zderzając się z jakąś młodszą dziewczyną i zatrzymałam się przy umywalce. W sumie nie miałam tutaj nic do roboty, ale przecież tutaj Vincent nie wejdzie spytać o co mi chodziło, więc zamierzałam tutaj symulować całą przerwę. Najpierw umyłam jeden paluszek, potem drugi, baaardzo dokładnie, potem trzeci, czwarty... potem nadgarstek, potem druga rączka.. na całe szczęście od rysowania byłam tak uwalona granitem i tuszem od długopisu, że nikt nie patrzył się na mnie dziwnie.
Wytarłam się (baaaardzo dokładnie) po czym sprawdziłam godzinę. Nadal do końca pozostawało kilka minut. Jednak czułam, że muszę już wyjść z tego miejsca. Po prostu miałam zamiar pokręcić się bez celu po szkole, jak zawsze. Jednak gdy wyszłam, oczywiście, trafiłam na Vina. Otworzył usta, jakby faktycznie czekał tam tylko na mnie, ale nie zdążył się wypowiedzieć przed tym, jak ponownie zatrzasnęłam drzwi łazienki.
Głupia ja.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Vincenta

Obudziłem się rano czując coś puchatego na twarzy. Coś, co z pewnością nie powinno tam być.
- Pasztet - od razu zdałem sobie sprawę co to było. W końcu, jak już coś się dzieje tak z dwudziesty raz trudno się nad tym długo zastanawiać. - Zjeżdżaj - mruknąłem. Oczywiście królik nic sobie z tego nie robił, że go ewidentnie nie chciałem widzieć. - Powiedziałem zjeżdżaj - tym razem otworzyłem już jedno oko i rozpoczęła się walka spojrzeń, między moim okiem, a krwistoczerwonymi ślepiami puchatej kreaturki, która po kilku dłuższych chwilach się wycofała i dla odmiany zaczęła mnie trącać swoim noskiem.
Ziewnąłem i przewróciłem się na drugi bok przy okazji bezceremonialnie zrzucając go z łóżka.
Taka regularna poranna rutyna. Niestety królik żyje do dzisiaj.
Czasami zastanawiało mnie za jakie grzechy musiałem się nim zajmować i jakim cudem był tak żywotny i przetrwał moje wszystkie bardziej lub mniej dyskretne próby wysłania go na drugi świat (o ile takowy istniał dla królików), które planowałem upozorować jako najzwyklejszy w świecie wypadek.
Ot, co - w końcu wypadków na świecie jest dużo. Jeden królik mniej lub więcej nie zrobi różnicy.
Oczywiście paskudny drań musiał mnie zbudzić o szóstej - zdałem sobie sprawę, kiedy spojrzałem na zegarek. - No, może dla odmiany pójdę na te poranne lekcje niemca.
***
Byłem w szkole przed czasem, pani od niemieckiego, jak zwykle zostawiła otwartą salę dla uczniów (co z mojej strony było głupotą znając niektórych uczniów naszej grupy, ale to już lepiej pozostawię bez komentarza) co pozwoliło mi wejść wcześniej i zająć dogodne miejsce z tyłu, gdzie nie przyciągałbym zbytnio uwagi.
Nie lubiłem kiedy nasza nauczycielka od niemca, która przy okazji była wice tej szkoły patrzyła mi się na ręce. Nie, żebym nie umiał tego języka, ale nawet jak przyjdę to mam ciekawsze zajęcia niż pisanie tych durnych zadanek w podręczniku, które i tak mnie niczego praktycznego nie nauczą.
Języka uczy się rozmawiając, a nie uzupełniając luki w zadaniach, ale to należy do jednej z wielu rzeczy, których wice musi (chociaż prawdopodobnie nigdy nie zrobi) się jeszcze nauczyć.
A taka ławeczka z tyłu zapewniała chociaż tą odrobinę prywatności, ponieważ większość swojego czasu spędzała przy tablicy.
Oczywiście niemalże niemalże wszyscy uczniowie zaczynali zajmowanie miejsc od tych najbardziej z tyłu, więc nie byłem zaskoczony, że ostatni rząd był już zajęty za wyjątkiem jednej ławki. Podobnie było z przedostatnim, chociaż tutaj sytuacja wyglądała o wiele lepiej. Były wolne dwie ławki, w tym moja ulubiona przy oknie.
Przez chwilę chciałem usiąść w ostatniej ławce, ale mi się przypomniało, jak to pani lubiła przesiadać "delikwentów", jak to nas określała do pierwszych rzędów.
Okno i gwarantowane przyjemne miejsce na dwie godziny brzmiało o wiele bardziej rozsądnie niż kusząca propozycja ostatniej ławki.
Nie minęło nawet 10 minut nim zadzwonił dzwonek i do tej pory klasa cała się zapełniła zostawiając jedynie dwa puste rzędy z przodu. Nawet unikając lekcji wiedziałem, że to była pewnego rodzaju tradycja, chociaż do tej pory mnie dziwiło, jakim cudem ci ludzie byli na tyle głupi, aby siadać na samym tyle wiedząc, że i tak się to im nie uda.
Najwyraźniej to jest ta jedna z odwiecznych tajemnic ludzkiej głupoty - stwierdziłem zadowolony. - Cóż, jeśli mam z tego korzyść to nie mam nic przeciwko.
Oczywiście pani zaczęła lekcje od przesadzenia "delikwentów" z tyłu na przód, sprawdzeniem listy obecności i jakimś tam wstępem o tym co mówiła na ostatniej lekcji. Na wpół przytomnie słuchałem jej wykładu, jednocześnie rysując coś na marginesie.
Krytycznie spojrzałem się na coś, co prawdopodobnie nie zasługiwało nawet na miano rysunku. Mój poziom, wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Tak oto kolejny bohomaz na marginesie dołączył do grona rzeczy, których nigdy nikt się nie dowie i nie zobaczy.
Ludzkość z pewnością na tym nic nie straci - stwierdziłem cierpko niezadowolony efektem mojej nieudolnej próby.
W końcu, kiedy (nareszcie, no ile można) skończyła zanudzać na temat pierwszego trybu przypuszczającego drzwi sali niespodziewanie się otworzyły wpuszczając dziewczynę z krótkimi brązowymi włosami.
Aurora - dopiero teraz skojarzyłem, że miałem razem z nią niemiecki.
Pani spojrzała się na nią, a następnie na zajęte pierwsze rzędy i westchnęła ciężko.
- Niestety musisz usiąść tam z tyłu - oznajmiła rozczarowana. Brzmiała, jakby to był koniec świata, podczas gdy cała reszta jej po cichu tego zazdrościła i prawdopodobnie zastanawiała się dlaczego na to nie wpadli. - Dopiero co przesadziłam wszystkich do przodu, gdybym wiedziała, że przyjdziesz to bym zostawiła specjalnie dla ciebie miejsce z przodu.
Chociaż starała się to ukryć i wychodziło jej to bardzo dobrze to wiedziałem, że po części musiała się cieszyć.
W końcu nikt w tej sali nie chciał siedzieć z przodu. Ci z przodu byli o wiele częściej pytani i oceniani.
- Nic nie szkodzi - zapewniła ją.
- To zajmij miejsce koło Vincenta, będziecie dzisiaj robić pracę w grupach, więc lepiej żebyś nie siedziała sama. W sumie to niecodzienny widok, że jesteście we dwójkę na lekcji.
Zapewne miała to być aluzja co do moich częstych nieobecności, już parę razy wylądowałem u niej na dywaniku z tego powodu (nie, nie wspominam tego zbyt przyjemnie, nawet jeśli udało mi się na tyle ją zagadać, że nigdy nie miałem z tego powodu większych kłopotów), ale nie byłem na tyle często, by ocenić czy Aurora ma dobrą frekwencję, czy też nie.
Chociaż z tego co kojarzyłem to często jej nie było, nawet na tych nielicznych lekcjach, kiedy to zechciało mi się łaskawie pójść do szkoły, czyli raczej nie.
Szybko zajęła miejsce koło mnie i wyjęła przekleństwo tej grupy zwane podręcznikami od niemca, które z tego co zauważyłem otworzyła na złej stronie. Na pewno w pierwszym półroczu nie byliśmy pod koniec książki.
Mruknęła jakieś cześć na które odpowiedziałem i starała się wyglądać na to jakby pracowała, chociaż to sprowadzało się do tego, że zerkała raz na tablicę raz na książkę na której zaczęły pojawiać się rysunki.
Zaciekawiony zacząłem się przyglądać temu co tworzyła. Był to rysunek i to naprawdę realityczny i dobrze wyglądający rysunek kota.
Mój wzrok zaczął wodzić między jej pracą, a moim "bliżej niezidentyfikowanym czymś".
Taaaak. Z pewnością moje rysunki nie powinny ujrzeć światła dziennego...
Oczywiście niestety musiała zauważyć, jak przyglądam się jej rysunkowi i temu czemuś.
- Co to jest? - Zapytała się cicho.
Szybko zasłoniłem swojego bazgroła.
- Nic szczególnego - starałem się odpowiedzieć beztrosko, ale skończyło to się jedynie na staraniach.
Naprawdę musiałaś to zauważyć?
- No powiedz - namawiała mnie, a ja uparcie milczałem.
Naprawdę musisz drążyć ten temat?
Po kilku sekundach posłała mi wzrok mordercy i nie minęło dłużej niż chwila, może dwie nim odwróciłem wzrok. Tym razem to ona wygrała bitwę spojrzeń.
Udałem, że nagle niezwykle zaczął mnie interesować pewien balkon sąsiedniego budynku.
- Pfff, jak nie chcesz powiedzieć to nie - odwróciła się ode mnie.
Zrobiła to niestety na tyle głośno, by pani zwróciła na nas uwagę.
- No to skoro jesteście tacy rozmowni to może Aurora, zechciałabyś opowiedzieć nam jak się tworzy drugi tryb przypuszczający? - Zapytała się jej.
Auroś ewidentnie pobladła. W sumie to zaczynała wyglądać, jakby za chwile miała zemdleć.
Tyczasem ja szybko zacząłem pisać odpowiedź
- Drugi tryb przypuszczający, pani powiada - dziewczyna grała na zwłokę. - No, drugi tryb przypuszczający tworzy się hmmm... Gdy chce się wyrazić przypuszczenie w języku.. niemieckim.
- Dobrze, to wszystko wiemy, ale powiedz nam jak się go tworzy - pani ucięła jej wypowiedź.
Szybko podsunąłem jej pod nos kartk
- Nazywa się on Konjuktiv II - przeczytała. - Tworzy się go w czasownikach modalnych poprzez dodanie umlałtu i wtedy z hatte tworzy się hätte i tak dalej, te czasowniki odmianiają się przez osoby, a "oryginalny" czasownik przenosi się z drugiego miejsca na ostatnie i występuje w formie bezosobowej, jak...
- Wystarczy - ucięła. - Jednak, gdybyś słuchała jednak co się działo na lekcji to byś powiedziała, że tego nie było. Dobrze, że wiecie więcej - tu przeniosła wzrok na mnie, ale postanowiła tego nie skomentować. - Ale jak następnym razem nie będziecie pracować z resztą klasy to was za to ocenię.
- Dobrze, proszę pani - Aurora odetchnęła z ulgą.

sobota, 19 marca 2016

Od Genowefy

Leżałam przykryta miękką kołderką, myśląc o tym co w zasadzie będę dzisiaj robiła. Muszę wmówić małym szczurom, że nie sprawdziłam ich kartkówek przez sprawę rodzinną, żeby dyrektor nie miał do mnie znowu pretensji. Spojrzałam odruchowo na zegarek i odnotowałam sobie, że najwyższa pora wstać. Być może miałam dopiero na trzecią lekcję, ale i tak wolałabym przed tym skoczyć do domu po te sprawdziany, które już sprawdziłam wczoraj na okienku.
- Już idziemy? - usłyszałam dźwięczny głos, dobywający się gdzieś z mojej prawej strony. Dokładniej z ust umiejscowionych na twarzy przytulonej do mojego ramienia. Ta twarz wydawała się zdradzać zażenowanie moim postanowieniem.
- Ja mam pracę, jakbyś nie zauważył jeszcze. - westchnęłam - Upierdliwą, niewdzięczną i okropną, ale zawsze pracę.
- Po co pracujesz..? - twarz oderwała się od mojej ręki i ukazała mi się w całej swej okazałości - Przecież nie potrzebujesz pieniędzy żeby godnie żyć.. tak czy siak grono panów z Orderu spokojnie zapewniło by ci utrzymanie.. - roześmiałam się - ..co?
- Nie rozumiesz.. - usiadłam - ..to może i są podłe pieniądze, ale moje własne.. - wskazałam się dumna kciukiem - ..pieniądze, które zarabia Genowefa.
- Yhym, yhym.. - pokiwał głową, choć raczej mnie nie zrozumiał. - Ja to bym brał garściami co mi dają..
- To różnica między nami.. - zauważyłam i westchnęłam. Oczy nadal mi się kleiły, a jakaś cząstka mnie desperacko wołała do ciepła pod kołdrą. Ale wiedziałam, że muszę być silna i to przezwyciężyć.
- Różnica między nami jest taka, że ty wstajesz kiedy musisz, a ja kiedy chcę. - uśmiechnął się zadowolony i sięgnął z krawędzi łóżka po telefon - ..nadal nic.
- Sprawdzasz czy jednak kogoś obchodzisz..? - rzuciłam opryskliwie. Wstawanie jest tym podlejsze, gdy ktoś obok ciebie spokojnie dalej się wyleguje.
- Dokładnie, dokładnie. - jego czarne włosy zafalowały, gdy energicznie pokiwał głową - Nie tylko ty masz wielbicieli. - oderwał wzrok ode mnie i skrzywił się, gdy spojrzał na ekran telefonu - ..co tak długo milczy.. - zaczął coś stukać.
- Jak milczy, to znaczy, że jest niedostępny... - zaczęłam, ale on dalej robił swoje - nie mów, że należysz do tego grona ludzi, którzy spamują tekstami typu: "Oh", "Ej", "Gdzie jesteś", "Jak możesz mi nie odpisywać", "Wstawaj leniu", nawet gdy wiedzą, że tej osoby po prostu nie ma i i tak nie odpisze...
- To cały ja. - wyszczerzył kiełki, a ja przewróciłam oczami.
- Byłam kiedyś z takim. - przypomniało mi się - Nieustannie wydzwaniał, pisał smsy i jeszcze kazał wysyłać zdjęcia z kim wychodzę.. - uśmiechnęłam się - ..więc..
- Zginął pod kołami ciężarówki? - zasugerował mój rozmówca, nadal z gałami wlepionymi w ekran.
- Dużo wiesz.. - spoważniałam i mój wzrok badawczo wbił się w niego.
- Czy to miało brzmieć jak groźba..? - spytał. Nie odpowiedziałam nic na to, po prostu dalej patrzyliśmy na siebie. - Boję się! - rzucił pretensjonalnie i aktorsko.
- Bój się. Na leni, takich jak ty, przyjdzie kara. - ofuknęłam go i dokończyłam ubieranie się. - Swoją drogą do kogo tak namiętnie wypisujesz..? - spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem - Od kiedy się znamy.. zawsze piszesz na telefonie.. - zmarszczyłam czoło - ..i jestem w zasadzie pewna, że z jedną osobą.
- Bzdura. - rozpromienił się - Po prostu jestem człowiekiem rozchwytywanym... - zaśmiał się i usiadł, natychmiast poważniejąc - ...a tak na poważnie to osoba, z którą piszę, nie powinna cię interesować.. - wydałam z siebie ciche "hmmm?" - ..inaczej pomyślę, że szukasz na mnie jakiegoś haka i się przestraszę~! - dodał rozbawiony, ale znowu spoważniał - A wiesz, że przestraszeni ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni.. mogą, przyparci do muru, zacząć gadać różne niewygodne rzeczy.
- Martwi już nic nie powiedzą. - zauważyłam.
- Mogą komuś coś wysłać przed śmiercią.
- Zależy od tego, jak szybko zginą... - atmosfera zrobiła się cięższa, ale szybko nasze emocje opadły - ..tak czy siak.. - ubrałam buty i ruszyłam w stronę jego kuchni - ..tak długo, jak pasożyt nie będzie zbyt upierdliwy, tak długo leniwy kot nie zechce go strącić. - podsumowałam i wyszłam z pokoju. Zaraz usłyszałam, że jednak mężczyzna idzie w moje ślady. - Jednak nie chcemy spać? - rzuciłam złośliwie.
- Rozbudziłaś mnie. - wzruszył ramionami, zarzucając na siebie szlafrok - Zrób mi kawunię.
- Rączki panu urwało.. ? - mimo tego wyciągnęłam z szafki dwa kubki i do każdego nasypałam łyżeczkę zmielonych ziarenek - Może dosypię ci tu trucizny.. - zaśmiałam się, a on burknął coś podobnego do śmiechu, ale z pewnym oporem.
Ten mężczyzna był moim wrogiem i nie mogłam temu zaprzeczyć. Powinien spocząć już dawno wiele stóp pod ziemią, tam gdzie moi poprzedni niewygodni amanci. Był jednak podstawowy problem. Usunięcie go w zasadzie tylko komplikowało sprawę. Tak długo, jak być żywy, nikt nie dowiadywał się o mojej przeszłości, o intrygach i przede wszystkim: o Genowefie. I o tym, że jestem nauczycielką. Założę się natomiast, że gdyby zginął przedwcześnie, to te informacje w jakiś sposób by się rozpowszechniły. Nie wiem jak. Może zostawi gdzieś kopertę z napisem: otwórz po mojej śmierci, albo może ma program, który wysyła wiadomości gdy się go w odpowiednim momencie nie wyłączy.. w każdym razie, póki takie coś było możliwe, nie miałam zamiaru ryzykować. A on nie miał zamiaru mnie zdradzać, bo wtedy skończyłoby się to dla niego pewną zgubą. Tak żyliśmy już od jakiegoś czasu, nieustannie szukając jakiejś przewagi nad tym drugim. Choć być może powinnam go nienawidzić i trzymać się od niego z daleka, to traktowałam zasadę "trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej" ze świętym namaszczeniem. W ciągu tego roku dowiedziałam się o nich sporo ciekawych rzeczy, ale i vice versa - nie zdawał się być zainteresowany zdradzaniem informacji o sobie tak po prostu, bez wzajemnego wyznania. I tak naprzemiennie handlowaliśmy czasem ważniejszymi, czasem mniej ważnymi informacjami. Był tylko jeden aspekt, do którego nie wolno mi się było zbliżać. Mianowicie jego telefon.
Był bardzo słabym fizycznie człowiekiem, chorowitym i zapadniętym. Ślepnął z roku na rok, a bez okularów, tudzież szkieł kontaktowych, widział jedynie jaśniejące plamy. Według prognozy okulisty miał oślepnąć całkowicie za niecałe kilka lat, czyli dość młodo, jakby nie było. Mimo to nie był kimś, kogo należałoby lekceważyć. Miał w sobie duże poczucie własnej wartości i sporą pewność siebie, popartą faktycznymi umiejętnościami. Już to, że ustawił mnie sobie w taki sposób, by było mu wygodnie, budziło u mnie szacunek do tego człowieka. Mimo to, za kilka lat, nie miałam wątpliwości kto będzie miał tutaj przewagę... no chyba, że zaszantażuje mnie do opiekowania się nim.
- Nadal nie odpisuje, menda jedna.. - położył komórkę na stole. - ..i co tu z taką zrobić..
- Czyli to ona.. - złapałam go za słowo.
- Menda? Tak, ten rzeczownik jest rodzaju żeńskiego. Można go stosować w odniesieniu do obu płci, jeśli o to ci chodzi.. - pokazał mi język, a ja burknęłam coś pod nosem - ..nie słyszę..?
- Cicho bądź. - postawiłam mu kubek z kawą przed nosem - Ja lecę. - machnęłam na niego niedbale - Nie zadław się. - rzuciłam mój odpowiednik "smacznego" i wyszłam z jego mieszkania.

Gdy przybyłam do szkoły byłam już w swojej drugiej formie. Ociężałość i powolność ruchów czasem mnie irytowała i gdybym mogła popylałabym całymi dniami jako chuda piękność. Jednak z drugiej strony, widok tych wszystkich uczniów skrzywionych na mój widok..
- Ooo, panienka Blackmir.. - rzuciłam opryskliwie, zobaczywszy tę małą gówniarę na korytarzu. Arystokratka wielka. - ..słyszałam coś o tym, że będzie panienka grać w przedstawieniu...

Od Vincenta

Trzy dziewczyny, które postanowiły mnie otoczyć po tym, jak Eve zaczęła ciągnąć za sobą Aurorę były bardzo zaciekawione całym tym wydarzeniem.
- Żebym to ja wiedział co jej chodzi po głowie - wzruszyłem na pokaz bezradnie ramionami. - Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie wpakuje się w jakieś kłopoty.
- Więc jesteś nowy na zajęciach teatralnych? - Zapytała się blondynka, która wcześniej przedstawiła się jako Claire.
- Można tak powiedzieć - odparłem. - Chociaż pomagam tylko przy tej sztuce.
- Jaka szkoda - wydawała się być rozczarowana. - Mógłbyś przyłączyć się na stałe.
- Pomyślę nad tym - odparłem, chociaż w rzeczywistości wiedziałem, że odpowiedź i tak będzie "nie". - Chociaż wątpię, abym znalazł czas - udałem ciężkie westchnięcie.
- Dobrze to znam - powiedziała druga, Victoria, jeśli dobrze pamiętam. - Ciągle tylko ta szkoła i praca domowa. I jeszcze te klasówki... Uch, naprawdę nie cierpię niektórych lekcji. Zwłaszcza chemii...
Przed moimi oczami stanął obraz nauczycielki, która z jakiegoś powodu (a może tylko mi się wydawało) zdawała się mnie bardzo, ale to naprawdę bardzo nienawidzić. Szczerze mówiąc jej uśmiech (ilekroć zachciało jej się uraczyć nim klasę) był bardzo odrzucający. Tu nawet nie chodziło o wygląd... To było to uczucie, jakby patrzyła się na mnie żmija, która tylko czeka cierpliwie, aby ukąsić.
Z pewnością Genowefa nie należała do listy moich ulubionych nauczycieli.
- Rozumiem o czym mówisz - wzdrygnąłem się na pokaz. - Czasami mam wrażenie, jakby jej hobby było wyżywanie się na uczniach.
- To nie jest wrażenie - wtrąciła trzecia, Mir. - To jest prawda.
Wszyscy jednocześnie pokiwaliśmy głowami.
- Czyli grasz rolę Romea, tak? - Claire zmieniła temat. - Naprawdę chciałabym zagrać rolę Julii - rozmarzyła się. - Niestety nie jestem na tyle ładna, ani nie mam na tyle talentu - nadąsała się.
- Nie martw się - pokazałem jej jeden z moich przyjaźniejszych uśmiechów. - Jestem pewien, że dostaniesz kiedyś główną rolę. W końcu jesteś bardzo piękną osobą.
Jej twarz się zaczerwieniła, a Claire wymamrotała coś bliżej niezrozumiałego, podczas gdy Mir i Victoria synchronicznie zachichotały.
Wtedy mój wzrok przyciągnęła mi czupryna ciemnych włosów, które ostatnio dosyć dużo razy widziałem. To była oczywiście Aurora, która przyglądała się mi z miną, z której nie można było nic jednoznacznego wyczytać. Wydawała się być niezadowolona tym faktem, a jednocześnie zdawało się być to jej obojętne.
Kobiety... Takie problematyczne.
Poza tym co ona tutaj robi? Czy Eve jej przypadkiem nie wyciągnęła poza salę? Po co wróciła?
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wolnym krokiem ruszyła trzymając w dłoni scenariusz, który mi pokazała, jak tylko zbliżyła się na tyle blisko.
- Spójrz - pokazała mi. - Czy wiesz co to jest?
Przyjrzałem się temu co trzymała... Scenariusz... Ale czy nie powinni go mieć tylko członkowie gry?
- Scenariusz - odparłem. - On nie jest przypadkiem Eve? - Zauważyłem.
- Cóż, twoja siostra stchórzyła i mi go wcisnęła, więc najwyraźniej już nie - Auroś patrzyła się na mnie, a na jej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, taki od niechcenia. - Więc wygląda na to, że rola Julii będzie należeć do mnie - nie brzmiała tym szczególnie zachwycona, ale też nie zdawała się być zniechęcona tym obrotem zdarzeń.
Claire spojrzała się w jej stronę.
- Nie sądzę, aby Sevastian wyraził na to zgodę - zauważyła nieśmiało.
- Niewiele mnie to interesuje - Aurora nawet nie oderwała ode mnie wzroku, by na nią spojrzeć - ja tu tylko powiadamiam na czym obecnie stoimy, a co zadecyduje Sev - dopiero teraz odwróciła się w stronę pozostałej trójki - o to możesz iść i zapytać się jego.
- Uhm... Tak... - Wycofała się. - To... Do zobaczenia, Vincent - odwróciła się, a za nią podążyła pozostała dwójka. Cała grupka wkrótce zniknęła za drzwiami.
Między nami zapanowała chwila ciszy, którą w końcu przerwały moje ciche oklaski.
- Doskonała gra aktorska - zauważyłem. - Chociaż nie musiałaś odprawiać ich w taki sposób, jedyne co chciały zrobić to porozmawiać.
Spojrzała na mnie, jakbym nie wiedział o czym mówię.
- Znowu widzisz grę aktorską tam, gdzie jej nie ma - westchnęła. - Eve naprawdę zwiała z podkulonym ogonem, jeśli  masz pretensję to wiń ją, a nie mnie - zrobiła nieco oburzoną minę, jak gdyby ktoś właśnie wpakował ją w kłopoty - ja tam mogę oddać tę rolę komukolwiek - burknęła - nie prosiłam się o nią.
- Ale nie masz nic przeciwko? - Spytałem zaciekawiony, co sądzi na tę rewelację.
- Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że ktoś sobie tą rolę weźmie - jej odpowiedź nieco mnie rozczarowała.
- Jestem, aż tak złym partnerem do gry? - Spytałem nie dając niczego po sobie poznać.
Zawahała się przez chwilę, jakby nie była pewna, czy powinna coś powiedzieć.
- Moje granie na scenie przed tłumem raczej nie jest zbyt rozwinięte - wyjaśniła. - A wręcz niedorozwinięte.
- Wiesz, jak to ludzie mówią: zawsze musi być ten pierwszy raz - posłałem jej przyjazny cień uśmiechu.
- To może pierwszy raz przestaniesz się tak głupio szczerzyć i podejrzewać mnie o jakieś nieczyste zagrywki, wtedy na pewno milej będzie nam się współpracowało, o ile Sev na to pozwoli - końcówkę dodała nieco sympatyczniej, może Auroś nie była taka zła i przeciwko mnie, nawet jeśli zadawała się z Eve.
- Hmmm - mruknąłem zamyślony.
Rano z pewnością nie pomyślałbym, że stanie się coś takiego. Poznałem dziewczynę panicznie bojącą się królików, którą Pasztet zdawał się uwielbiać, a teraz ona być może gra rolę Julii, a ja Romea, kiedy to nawet obydwoje nie uczęszczamy na kółko teatralne.
I to wszystko przez Eve...
Ona naprawdę nie wie, jaka jest problematyczna dla ludzi wokół niej, dlatego jej mówiłem kiedyś, aby spróbowała dorosnąć, ale nie... Ona dalej tkwi w swoim świecie zachcianek i ucieka zostawiając innych ze swoimi zadaniami ilekroć nastawi się, że nie chce czegoś robić.
Aurora z drugiej strony... Nie wiedziałem do końca co na jej temat sądzić. Z jednej strony nie wydawała się być taka zła i nawet mogłem ją określić jako dosyć ciekawą.
Z drugiej... Pozostawało mi wrażenie, że robiła to wszystko, żeby osiągnąć jakiś cel, dlatego do tej pory nie powstrzymywałem się od komentarzy na ten temat.
Tak jakby nie patrzyła na mnie, tylko... Tylko na co?
No i ostatecznie Sevastian Thaye... Za tym typem nie za bardzo przepadałem.
Był gorszy od Aurory i Eve razem wziętych. Z pewnością o wiele bardziej szkodliwy, jeśli by się postarał.
Aż ciężko uwierzyć, że tyle wydarzyło się jednego dnia...

Od Aurory

Zachowanie Eve wcale mnie nie zdziwiło: pewnie sama  miałabym podobne obiekcje gdybym była na jej miejscu. Problem polegał na tym, że bez względu na to jak bardzo będzie panikowała i na siłę wciskała innym swoją rolę - nic nie osiągnie. Wręcz przeciwnie. Sevastian odniesie z tego większą satysfakcję i zachęci go to do dalszych incydentów.
Nigdy nie widziałam, by ktoś tak szybko opuścił szkołę, jak Eve kiedy pozbyła się scenariusza. Wydała się wyzwolona i natychmiast teleportowała się w inne miejsce. Zostałam więc skonfundowana na środku korytarza, nie bardzo wiedząc co mam teraz począć.
Na początku byłam rozochocona do spotkań z Vinem i rozmów z obydwoma panami, ale teraz mój zapał zgasł. Głównie dlatego, że po tym jak tylko odsunęłam się od niego, podleciały do niego jakieś trzy dziewczyny i zaczęły ćwierkać. Vincent nie wydawał się tym jakoś szczególnie onieśmielony, wręcz przeciwnie, odpowiadał bardzo ochoczo i energicznie. Czy tak zachowuje się osoba, która wstydzi się do tego stopnia płci przeciwnej, jak wpierała mi Eve? A może tak tylko wtedy mówiła, żeby dodać mi otuchy. W takim razie chyba nieźle się wygłupiłam z tym tekstem w kantorku, no ale.. jego oczy były takie smutne. A może nie? Może mi się tylko wydawało? Hmm...
W każdym razie nie chciałam się przyznać przed sobą, że jestem odrobinę zazdrosna. Choć moja obserwująca strona już dawno to odnotowała  i przygotowała kilka możliwych scenariuszy ponownego spotkania Vina, to moje wewnętrzne, nieśmiałe i skryte ja nadal mówiło coś w stylu: przecież to jakiś spotkany pierwszy raz pacan, co ty mi tu wpierasz, że niby ja zazdrosna, nienienienie, to wcale nie to, ja po prostu.... i tak w kółko, próbując jakoś wytłumaczyć swoje zainteresowanie, narastającą frustrację i dziwne szczypanie w okolicach policzków.
Możemy się na nim zemścić, pomyślałam, jakoś upokorzyć czy coś..
..ale w sumie jest bogu ducha winny, więc z jakiej racji..
..a może po prostu lepiej go poznać.. jestem pewna, że..
nie, nie, nie! On nie chce nas poznawać, uważa nas za wroga. Nic z tego nie wyjdzie, powiedz Mu, że misja nie może zostać zrealizowana..
..jeśli On się dowie, będzie zawiedziony..
...względem tego ile jesteśmy w stanie dla Niego zrobić...
..Vin niewiele znaczy.
 Odruchowo wyciągnęłam komórkę i sprawdziłam wiadomości. Od rana nie przyszła żadna wiadomość.
On czeka..
aż przyniosę mu informację, której pragnę.
Wierzy we mnie
będzie dumny~!
Uśmiechnęłam się marzycielsko, przywołując na myśl fakt, że Eve faktycznie może się czegoś o Nim dowiedzieć. Kim jest? Jak wygląda? Czy faktycznie jest mężczyzną w młodym wieku? Czy ma krucze włoski, jak mówił? Hmm...
Zrobiło mi się momentalnie ciepło na serduszku, gdy tak się zastanawiałam. Osoba, która spędziła ze mną tyle czasu. Osoba, która mnie wspiera i się mną opiekuje. Osoba, która mnie uratowała.
Na myśl o nim poczułam, jak się rumienię. Tak.. czym była sprawa Vina w porównaniu do Jego sprawy. Praktycznie nic nie znaczy. Nic a nic.
Tak długo, jak będę sobie wyobrażała Jego na miejscu Vina, będę mogła próbować mu się przypodobać. Niech to będzie takie ćwiczenie..
..nie to, żebym wierzyła, że On mógłby kiedykolwiek być mną zainteresowany. Po prostu. Ot tak.
Ruszyłam więc szybko do Vina, by podzielić się nim moimi rozterkami odnośnie Eve. Plan wyglądał dziecinnie prosto - idę, zagaduję i temat sam się jakoś zacznie kręcić. Nic trudnego..

Od Eve

Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. On mnie zaszantażował. Nigdy nie posunął się do czegoś takiego i na pewno nie zamierzałam pozwolić, aby mu to uszło na sucho.
Przypomniał mi się widok jego dostępu do dziennika elektronicznego.
Drań. Najzwyczajniejszy w świecie drań. Nawet nie chcę widzieć, jak to zdobył...
Wymamrotałam pod nosem długą wiązkę przekleństw pod adresem Szurniętego Aktora i Padalca.
Vincent ledwo zauważalnie uniósł brwi na ten widok, a jego mina nie była już taka wesoła.
Na mojej twarzy zatańczył cień uśmiechu. Coś mi się wydaje, że komuś niedługo ktoś włamie się na konto i je zablokuje.
Przy okazji może jeszcze od razu zawirusuje mi cały sprzęt elektroniczny. Taaaak. To by było piękne.
- Tylko nie przesadź - usłyszałam niezwykle irytujący głos. - Wiesz, że jakby nie patrzeć to jest przestępstwo.
Zignorowałam to, że nie miał żadnych złych intencji i wbiłam w niego pełne nienawiści spojrzenie.
- Nie musisz mi tego mówić - syknęłam.
Nie byłam ignorantką. Doskonale wiedziałam, jakie są skutki złamania prawa i tego co robiłam. Jednocześnie miałam pewność, że nie mnie nie złapią, więc to mnie nie powstrzymywało.
Westchnął:
- Jesteś czasami taka dziecinna - skomentował.
- Myślę, że powinieneś zająć się sobą niedorozwoju - odparłam z czarującym uśmiechem.
- Whatever you say, Eve - parsknął śmiechem. - Whatever you say.
Odwróciłam się na pięcie i zgarnęłam za sobą Auroś tak szybko, że ledwie była w stanie złapać równowagę:
- Idziemy Auroś, nie mamy powodu zostawać tutaj, ani sekundy dłużej - bezceremonialnie ciągnęłam ją za sobą i zignorowałam wszystkie spojrzenia, które zaciekawione się nam przyglądały.
Auroś zaczęła protestować, ale nawet to nie powstrzymało przed wyciągnięciem jej z pokoju.
Zerknęłam jeszcze kątem oka, gdzie Ptasi Móżdżek zaczął gadać z jakimiś trzema dziewczynami. Oczywiście cała grupka zerkała rozbawiona w naszym kierunku.
- Auurooś słonko - uśmiechnęłam się do niej z szerokim uśmiechem.
Spojrzała na mnie z ukosa, jakby była lekko obrażona za to co się stało przed chwilą.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia - wręczyłam jej skrypt z niewinną minką. - Zagrasz Julię~!
- Chyba sobie żartujesz, nie odmówię sobie przyjemności patrzenia na ciebie w roli Julii.
Skrzywiłam się.Spodziewałam się nieco tej reakcji.
- Doprawdy - otworzyłam skrypt i zaczęłam go wertować. Nie minęło pięć sekund nim znalazłam stronę, którą niemalże włożyłam w twarz Aurory. - Nie zrobię t-e-g-o - oświadczyłam.
Auroś zdjęła sobie z twarzy scenariusz i zaczęła go czytać. Przyglądałam się jej oczekując na jakąś reakcję.
- Nie zamierzam tego odstawić przed wszystkimi -  zaczęłam zgrzytać zębami. - Przecież to jest mój kuzyn na litość Boską - jęknęłam. - Poza tym to jest obrzydliwe. Szybciej bym pocałowała menela, który nie widział prysznica na oczy od dwóch tygodni - zaczęłam dramatyzować. - Nie żebym to zrobiła - skrzywiłam się.
- Nic z tym nie zrobisz - nagle Auroś wydała mi się taka bez serca. - Więc tak nie dramatyzuj. Możesz iść do dyrektora, jeśli coś ci z tym nie pasuje, to jest jeśli wierzysz, że to coś ci da.
- I ty Brutusie przeciwko mnie - ofuknęłam ją. - W każdym razie ja od dzisiaj nie chodzę do szkoły. Jestem chora na jakąś zaraźliwą paskudną chorobę, także to na ciebie spada obowiązek tej gry - zręcznym ruchem umieściłam scenariusz w jej plecaku, zanim zdążyła zaprotestować.
- Sevastianowi to się raczej nie spodoba - zauważyła, a ja jej posłałam mordercze spojrzenie. - Tak, czy siak coś wykombinuję, żebyś to była ty,
Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
- Chcesz wojny? - Zapytałam się.
A może gdyby tak...
- Z drugiej strony. Pomyśl o tym tak. Będziesz miała okazję zbliżyć się do Vincenta - spojrzałam na nią wymownie. - Misja. A ja spróbuję coś wydobyć przez ten czas na temat Niego, co myślisz? Zrobiłabym to teraz.
W momencie, kiedy to powiedziałam wiedziałam, że brnę w bagno i to o wiele gorsze, niż gdybym po prostu najzwyczajniej w świecie zagrała w tym przedstawieniu, ale teraz kiedy to powiedziałam było już za późno na to, aby się wycofać.
Nie, kiedy Auroś oczy zapaliły się niemalże jak dwie lampki. Poza tym i tak obiecałam jej to zrobić, co za różnica czy teraz czy później, prawda?
- To do zobaczenia - odwróciłam się zanim cokolwiek odpowiedziała.
Szybko wróciłam do domu, w którym akurat nikogo nie było. Wydawał mi się teraz taki pusty i nieprzyjazny.
Jakie to dziecinne z mojej strony - zdałam sobie sprawę. - Czyżbym zaczęła panikować w takim wieku?
Weszłam do mojego pokoju i usiadłam przed komputerem.
Teraz należałoby tylko napisać mało podejrzaną i dosyć przekonywującą wiadomość do mojego Łącznika, dzięki której mogłabym się dostać do najbliższej placówki Orderu.
- Będę jeszcze tego żałować - wymamrotałam pod nosem uruchamiając komunikator Odrderu.
Zaczęłam zamyślona klepać klawisze, dopóki nie wyszła mi krótka wiadomość do mojego Łącznika.

poniedziałek, 14 marca 2016

Od Charlotte

      Siedziałam właśnie w pokoju nauczycielskim... moje wymarzone i umiłowane okienko. Niestety... nie mogłam się nim zbytnio cieszyć, bo była to ósma godzina lekcyjna i akurat "polonistka dla pieniędzy" - Lorraine Connor - także delektowała się okienkiem. Różnica polegała na tym, że ona mi przeszkadzała, a ja jej nie... po za tym, ona piła kawunię i czytała jakąś gazetę, a ja ślęczałam nad lipnym "komputerem"(nie wiem, czemu to tak nazywają... to pudło ze złomem jak dla mnie... do tego ponad normę rakotwórczy) uzupełniałam dziennik IIf.
      Trzeba przyznać, że jeden z uczniów miał szczególnie dużo nieusprawiedliwionych godzin - przyzwyczaiłam się już do tego zjawiska. Czasami zapominam, jak ten cały Vincent wygląda. To ma także swoje plusy - gdy chcę sobie ucieszyć kolegę takiego wagarowicza, to zwracam się do niego z pytaniem:
- Gdzie się podziewa twój towarzysz?
Rick Clementon zazwyczaj wtedy zaczyna z siebie wydawać bliżej nieokreślone dźwięki, po czym zamyka się - bo inaczej tego zjawiska nie potrafię określić. Czasami podchodzi do mnie po lekcji i po prostu usiłuje jakoś wyciągnąć z tego bagna Vincenta, ale jakoś już dawno wszyscy nauczyciele go rozszyfrowali. Może i poczciwy z niego chłopak, ale "z kim przystajesz, takim się stajesz".
      Westchnęłam głęboko, zastanawiając się, co właściwie Vels chce osiągnąć tymi całymi wagarami, bo na pewno nie postawił na swój cel wysoką średnią końcową-roczną.
- Niech Pani koleżanka nie wzdycha - usłyszałam głos "polonistki dla pieniędzy". - Jak sobie pościeli, tak będzie spał - usłyszałam jak siorpa.
Obróciłam się na skrzypiącym krześle w jej stronę.
- Co Pani taka w skowronkach? - zlustrowałam ją dokładniej. Tego krwiożerczego uśmiechu nie ukryłaby żadna maska.
- Świat się wreszcie kończy, sądziłam, ze tego dnia nie doczekam, ale jednak - mówiła, a jej uśmieszek się powiększał.
Skrzywiłam się. Może się coś skończyło... albo zaczęło dla niej.
- Widzę, że Pani koleżanka nic nie wie - wychyliła na chwilę wzrok z nad gazety aby się zjeść spojrzeniem moje niezrozumienie.
- Niech mnie Pani oświeci... to znaczy, proszę mi powiedzieć, o co chodzi - poprawiłam się szybko, widząc jej zdegustowaną minę.
- Eve Blackmir nie jest takim aniołkiem! - wykrzyknęła wręcz uderzając gazetą o stół, tak, że podskoczyłam nieco. - Na własne oczy widziałam, jak targa jakieś biedne dziewczynisko... ale wie Pani... tak ze satysfakcją się nad nią znęcała! NA LEKCJI! NA KORYTARZU! - ciągnęła dalej swój dramat.
      Blady uśmiech przebiegł mi przez twarz. No cóż - spodziewałam się czegoś bardziej przygnębiającego, ale czego można wymagać od takich.... gówniarzy, niż szarpania się po korytarzach, palenie "potajemnie" w toaletach i przed budynkiem szkoły(to się ostatnio rzadko zdarzą... ostatniego takiego imbecyla wyrzucili z uczelni) oraz wagarowania? Chwilami mam wrażenie, że ich wyobraźnia kończy się właśnie na tych wykroczeniach... a raczej ich ambicja.
      Wtem chęć dalszego wykładu Lorraine przerwał skrzyp i trzask drzwiami - do pokoju nauczycielskiego wparował jakże rzadki gość w tym czcigodnym pomieszczeniu - Sevastian Thaye. Niezadowolona polonistka rzuciła mu pytające spojrzenie... trochę jakby miała zaraz powiedzieć "czy zbłądziłeś moje drogie dziecko?"... miałam wrażenie, że chciała go poprowadzić w jakąś piekelną otchłań - dziwne, prawda? Ogólnie Pani Connor ma do niego urazy, nie tyle co osobiste, co raczej powiązane z jego karierą aktorską - burknęła coś, że w jakimś tam filmie, postać, którą grał, zastrzeliła jakiegoś francuza.... a Pani Connor ma słabość do Francuzów.
      Najwidoczniej Sev przez swoje przyciemniane okulary niewiele widział w pomieszczeniu, bo akurat żarówka się przepaliła, a za oknem chmury były tak grube, że było ciemno. Po chwili usiadł naprzeciwko kobiety z gazetą i kawą, a na dodatek wyciągnął nogi na stół - jedna na drugą, a ręce włożył do kieszeni czarnych dżinsów. Lorraine naburmuszyła się niesamowicie, ale słowem się nie odezwała - pomagał jej bowiem przepychać dzieciaki z klasy do klasy, dzięki zajęciom aktorskim.
      Odwróciłam się na krześle i zaczęłam dalej stukać. Wtem poczułam, jak ktoś dyszy mi na kark. Odwróciłam się powoli.
- O co chodzi? - rzuciłam nieco zdziwiona.
- Czy ty właśnie uzupełniasz dziennik IIf? - spytał spoglądając na monitor z błyskiem w oku z nad swoich słonecznych okularów. - Wpisz Velsowi na biologi jutro "TEATR" - powiedział nie czekając na odpowiedź.
- Ale on i tak nie będzie na lekcjach... nie widzę sens-
- Zawsze to będzie jedna godzina mniej w plecy - wszedł mi w pół słowa.
- Jak sobie życzysz... - przewróciłam oczyma, dobrze wiedząc, że i tak za bardzo jest zapatrzony w ekran. - Abyś nie był zdziwiony, chciałabym Ci oznajmić, że jeśli nie zgłosi się do mnie przed lekcją, że idzie na jakieś próby, to ja się pofatyguję do was... - stwierdziłam kończąc pisać.
- Trochę wiary w ludzkość - burknął i przejechał mi ręką po głowie psując całą moją fryzurę, po czym zniknął.
      Polonistka zabrała się za dalsze siorbanie, a ja cicho klnąc pod nosem przywróciłam dawną formę mojego uczesania - jak dziecko... zero pohamowań... i jak w taki warunkach mam wierzyć w ludzkość?

czwartek, 10 marca 2016

Genowefa Earthworm/Eryka Advantage

Imię: Genowefa/Eryka 
Nazwisko: Earthworm/Advantage
Płeć: żeńska ♀
Orientacja: heteroseksualna
Stan cywilny: panna
Wiek: 25 lat
Data urodzin: 16.9
Znak zodiaku: panna
Praca: jest nauczycielką chemii
Przynależność: Organizacja
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Charakter 
 O Genowefie można z powodzeniem powiedzieć, że jest typem osoby, którą można uznać za złoczyńcę. 
Jest pewna siebie, bezczelna i zaradna. Dąży do celu bez względu na środki, nie przejmując się innymi. Jest egoistką, jednak nie bagatelizuje siły innych ludzi i nie ignoruje ich. Darzy skrytym szacunkiem tych, którzy za pomocą siły umysłu i ciężkiej pracy znaleźli się na szczycie. Gardzi natomiast tymi, którym się poszczęściło i bezlitośnie ich niszczy, porównując ich często do insektów. 
Jest w stanie zjednywać sobie mężczyzn, na których pasożytuje i bawi się nimi. Inne kobiety usuwa ze swej drogi w trybie natychmiastowym. Poza tym nie uważa ich za tak niskie istoty jak mężczyzn i zazwyczaj zapewnia im bardziej godne odejście, niźli swoim byłym kochankom.
Jej nienawiść i zażenowanie światem miało swój początek już w młodości, gdzie odkryła, że wszyscy wytykają ją palcami gdy jest brzydka i pożądają jej, gdy jest piękna. Tym sposobem zrodził się ogromny uraz do chłopców.  Uważa, że są istotami z niższej półki, kierującymi się jedynie niższymi potrzebami. 
Ma od grona kochanków, większość z nich nie wie o jej podwójnej formie. Zazwyczaj czerpie z tych związków jakieś korzyści, ale bywa też, że chłop jej się po prostu podoba. Gdy jakiś kochanek staje się dla niej uciążliwy wmawia innemu jakiś powód, dla którego musi się go pozbyć.
I tak toczy się jej burzliwe życie.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Aparycja
 W formie I - jest wysoką kobietą (175 cm) ważącą ponad 120 kg. Jej włosy są różowe, wyglądają na niezadbane i zniszczone od farby. Oczy szafirowe. Uwielbia ubierać się w obcisłe rzeczy, które eksponują jej rozmiar i ogromne kapelusze. Zawsze dba aby unosił się wokół niej charakterystyczny zapach, od którego uczniom szklą się oczy.
W formie II - jej wzrost się nie zmienia, czyli nadal 175 cm, jednak waży niecałe niecałe 60 kg. Zazwyczaj nosi szpilki, więc jest jeszcze wyższa. Jest gibka, zwinna i zgrabna, nie ma faceta na ulicy, który oparłby się pokusie obejrzenia się za nią. Oczy szafirowe. Jej włosy są różowe, długie, miękkie i lśniące, często nosi je rozpuszczone lub zaplecione w warkocz. Ubiera się w lekkie sukienki lub odzież, która eksponuje jej walory.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Moc
Jej mocą jest zmiana w idealnie wręcz piękną kobietę. Niewiele mężczyzn potrafi się oprzeć jej urokowi. Moc ta ma podstawową wadę - Genowefa musi być w swojej zwykłej formie równo 12 godzin dziennie, tak samo jak musi być 12 godzin w postaci młodej kobiety. Może dowolnie zmieniać się w jedną i drugą formę bez konsekwencji podczas dnia, ale gdy limit czasu dla którejś z form wyczerpie się - automatycznie powraca do tej drugiej i nie może zmienić ciała aż do północy, gdy licznik jej mocy się zeruje.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Kontakt 
 Howrse: Raville
Nightwood: Gryphon. (tak, z kropką na końcu)
Przez e-mail: godl.soul.i@gmail.com

wtorek, 8 marca 2016

Od Sevastiana.

Zostałem wypchnięty z kantorka na małą scenę. Na moich ustach gościł szyderczy uśmiech, kiedy oczy wszystkich zwróciły się na trzy osoby wypadające z ciasnego pomieszczenia. Na moim biurku nie było już scenariusza z imieniem Eve Blackmir. Więc zechciała się pokazać.? Mój uśmiech tylko się poszerzył. Dziewczyna widząc nas skrzywiła się z niesmakiem i wściekłym krokiem ruszyła w naszym kierunku.
- Co to ma znaczyć.? - Wysyczała a jej oczy ciskały pioruny.
Trzymała się jak najdalej Vincenta. To tylko oznacza więcej zabawy dla mnie.
- To nowa sztuka, którą będziemy przedstawiać za tydzień. - Zakryłem złośliwy uśmiech palcami. - Nie pasuje Ci coś.? - Spytałem uroczo.
- Ty... - Wysapała. - Nie ma szans na taki układ.
- Nie.? - Uniosłem wysoko brwi. - Nie wydaje mi się.
- Nie masz pra...
- Mogę wszystko. - Zaśmiałem się.
Aurora patrzyła to na mnie to na Eve próbując coś zrozumieć a Vincent śmiał się pod nosem.
- O co w tym chodzi.? - Spytała zmieszana.
Odwróciłem się do niej i teatralnie przedstawiłem Eve.
- Oto nasza Julia.
- Nie.! - Cichy okrzyk wyrwał się z ust dziewczyny.
Posłałem jej krzywy uśmiech i wróciłem spojrzeniem do Aurory. Wyglądała jakby zjadła coś wyjątkowo niesmacznego.
- Będzie ciekawie. - Mruknął ciągle roześmiany Vin.
- Jak najbardziej.
- Nie zagram tego. - Wściekły ton wrócił.
- Zagrasz. - Powiedziałem słodko.
- Nie zmusisz mnie. - Wcisnęła mi w ręce swój scenariusz.
- Przekonajmy się. - Wyciągnąłem iPhone'a i pokazałem jej dostęp do wszystkich ocen i zachowania w kartach uczniów. - Jak mniemam nie byłoby Ci na rękę nie zdać, prawda.?
Moje usta coraz bardziej rozciągały się w złośliwym uśmieszku.
- Jak...? - Spytała pobladła.
- Bo mogę. - Odparłem prosto i włożyłem w jej ręce kartki z tekstem.
- Nawet Ty nie miałbyś takich wpływów.
Spojrzałem na nią wymownie i odwróciłem się w stronę uczniów na fotelach.
- Za chwilę większość z was dostanie pewne role. Odegramy skróconą wersję Romea i Julii na podstawie scenariusza stworzonego przeze mnie przed dyrektorami i kilkoma innymi osobami pod koniec przyszłego tygodnia. Oczekuję, że na kolejne zajęcia za dwa dni będziecie znać większość tekstu i dobrze znać swoją postać. Macie ją poczuć i odegrać jakbyście naprawdę nią byli. Na jutro wystarczy jak będziecie płynnie to czytać. - Wbiłem twardy wzrok w Eve. - Wszystko ma być idealnie wyćwiczone.
Podszedłem do biurka i z szuflady wyciągnąłem stertę kartek poupinanych po kilka stron. Kilka minut później wszystko było rozdane.
- Tak jak wspominałem macie dwa dni na zapamiętanie. - Powiedziałem surowo i wyszedłem z pomieszczenia.
Wypadałoby na chwilę wstąpić do pokoju nauczycielskiego. Może zastanę tam wychowawczynię Vincenta i poinformuję ją, że zgodził się na moje warunki. Założyłem okulary na nos i z trzaskiem wszedłem d tego jakże brzydkiego pomieszczenia. Było urządzone dość tanio i mało wytwornie. Raczej w staromodnym stylu. Blade czerwone ściany, brązowe i złote dodatki. Usiadłem na przeciwko Lorraine, która skrzywiła się gdy rzuciłem okulary na stół i założyłem na niego nogi.

wtorek, 1 marca 2016

Od Aurory

Osoba, która zaszczyciła nas swoją obecnością, wyglądała trochę jak stylizowana na manipulującego złoczyńcę, zdolnego wykorzystać każdy chwyt do własnych celów. Nie, że nie lubiłam takich ludzi. Byli mi zupełnie obojętni, tak samo jak cała reszta. Jednak jako, że ten akurat wmieszał się w scenę, którą mogłabym z powodzeniem nazwać ciekawą, moją pierwszą reakcją był zawód i niesmak. Jednak odkuło się to w następnych momentach rozmowy.
Z tego co się zorientowałam chodziło o szantaż Vincenta jakimś filmikiem. Ciekawość zaczęła ciągnąć mnie do podjęcia zbyt radykalnych działań, których nie umiałabym wytłumaczyć, więc stałam sobie spokojnie nikomu nie wadząc, myśląc o tym, że w przyszłości Vin sam mi powie o co chodzi. A czemu mi powie..? Hmhmmmmhahaha... 
Kto jest Julią? - w sumie z początku wydawało mi się, że zadałam to pytanie zupełnie mechanicznie, ale w pewnym momencie dostrzegłam w sobie jakby kłucie w okolicy serca.. zupełnie inne, niż poprzednio.
Vincent wydawał się być zachwycony tym, że ten KTOŚ będzie grał Julię i dlatego się zgodził. Fakt, że w tak łatwy sposób zapomniał o mnie, o moim wyznaniu i nagle zainteresował się jakąś inną dziewczyną był najzwyczajniejszym strzałem prosto w moją dumę. Niewybaczalne.
- Jeśli chcesz to możesz zostać na próbę i zobaczyć. - odrzekł nieznany mi z imienia (chyba) nauczyciel.
- Hmm... może przyjdę. - i o te słowa mi chodziło. Teraz będzie, że w pewnym sensie zaprosił mnie na próbę. Gdybym sama została mogłoby to zostać przez Vincenta wzięte jako.. em.. prześladowanie? - A ty kim tak w zasadzie jesteś..? - skierowałam to pytanie do nieznajomego mężczyzny.
- Hee.. - nie byłam pewna, czy był zdziwiony czy po prostu wydał z siebie jakiś rodzaj pomruku zwiastującego odpowiedź - Jestem aktorem. Z jakiej planety ty się urwałaś, że nie wiesz..? - spojrzał na mnie z jakiegoś rodzaju politowaniem.
- Ah, nie, nie o to chodzi.. - szybko się poprawiłam śmiejąc się i machając ręką - ..jestem zbyt dużą ignorantką by obchodziło mnie kto jest obecnie prezydentem kraju, a co dopiero życiorys jakiś jednodniowych gwiazdek. Chodziło mi tu raczej o dane osobowe, w sensie imię i nazwisko. Tak z czystej ciekawości. - uśmiechnęłam się życzliwie.
Tak jak się spodziewałam, odpowiedział gwałtownym śmiechem. Ty i Vin jesteście podobni.., pomyślałam uśmiechając się lekko w duchu, z tą różnicą, że Vin wydaje się być całkiem słodki.
- Sevastian Thaye - nadal chichocząc ukłonił mi się teatralnie i szyderczo - ..a wielka pani?
- Aurora Hōkai - uśmiechnęłam się - ..mam nadzieję, że skoro tak wielki z ciebie aktor, to przedstawienie będzie ciekawe.
- Mogę cię zapewnić, że będzie bardzo ciekawe - uśmiechnął się dziwnie, ale przez moment nagle obudziła się we mnie nutka sympatii do tego człowieka.
Ciekawe, czy będzie chciał się odegrać, czy będzie miał to gdzieś, pomyślałam zadowolona. Tyle obiektów do obserwacji zdobytych jednego dnia. Być może kiedyś stanę się jakimś elementem jego planu, jak dzisiaj Vincent. Zadowalająca perspektywa. 
Choć pewnie tego nie zrobi.
Jestem zbyt nudna żeby ktokolwiek chciał się bawić moimi stanami emocjonalnymi.
Mój wzrok przesunął się na Vina, który zdawał się wodzić oczami pomiędzy mną a Sevem. Nie miałam pojęcia co mógł sobie myśleć. Na pewno nie polepszyłam swojej sytuacji w kontekście podejrzeń. Z drugiej strony, fakt, że się w ogóle nie kryłam mógł wpędzić go w jakąś fazę przemyśleń. Biedok. Najpierw ja mu się narzucam na głowę, a teraz jeszcze pan Sevastian, w swym majestacie, postanowił się nim zaopiekować.
- Coś się stało, Vinusiu? - nachyliłam się lekko i spojrzałam na niego z ukosa z troską w głosie - Wydajesz się być czymś bardzo zatroskany..? - chciałam wyglądać w miarę niewinnie i słodko, ale pewnie nie wyszło, jak zawsze. Z taką mordą to się chodzi tylko niedźwiedzie z jaskiń przeganiać.
- Nie, nie, Vicuś wydaje się być zamyślony. - Sevastian poprawił mnie i zaczął kiwać głową - Widzisz: gdy włącza mu się myślenie wszelkie inne funkcje życiowe muszą zostać zatrzyane, inaczej nastąpiłoby przeciążenie i buch!
Zdawało mi się, że o ile na moje słowa nie było żadnej reakcji, to na "Vicuś" brew Vina lekko zadrżała. W pewnym sensie znowu zrobiło mi się przez to smutno. Zareagował tylko na słowa Sevastiana, nie na moje. Nie lubiłam zbliżać się do ludzi i zdobywać ich sympatii, ale może dlatego tak bardzo irytowało mnie, gdy w końcu to robiłam bezskutecznie. Powinieneś być zachwycony, pomyślałam, że w ogóle to robię... 
- Nie nazywaj mnie tak.. - burknął, ale oczywiście do tamtego faceta. - To głupio brzmi.
- Przyznaj, że każda związana z tobą rzecz brzmi trochę głupio. Nic z tym nie zrobię. - wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nawet on nie jest w stanie nic tu poradzić.
- Powinniśmy już chyba zaczynać próbę... - zauważył Vin - ..szkoda, że jak aktywuje się twoja złośliwość, to wszelkie inne funkcje się zawieszają..  - Sev wyglądał, jakby chciał coś na to odpowiedzieć, ale został wypchnięty przez przez drzwi w stronę sceny. Sam Vin zniknął chwilę potem, rzucając mi przelotne, ukradkowe spojrzenie.
Chyba jesteś idiotą, uśmiechnęłam się w duchu, po czymś takim już się ode mnie nie opędzisz, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kantorka. 

Od Vincenta

- Huh? - Pojawił się nowy głos w naszej rozmowie. Był on mi niezwykle znajomy, w każdym razie bardziej niż ja bym tego chciał.
Należał on do wysokiego mężczyzny w wieku około 25 lat, którego miałem już (nie)przyjemność spotkać parę razy w moim życiu. Głównie, podczas tych zgromadzeń zamożnych rodzin plus, jak ktoś oglądał telewizję nie dało się przeoczyć tego aktora. W końcu grał w wielu filmach.
No i niestety - oto właśnie nadeszło źródło mojej aktualnej męki i cały powód dla którego tutaj jestem. Z szerokim drapieżnym uśmiechem, który przesuwał się między mną, a Aurorą.
On coś planował... I z pewnością był manipulatorem. Co jak co, ale swój swego rozpozna.
Oczywiście w momencie, w którym się pojawił na mojej twarzy pojawił się dosyć podobny, choć nie tak szeroki uśmiech.
- Czyżbym w czymś przeszkodził? - Zapytał się uprzejmie, ale ja już wiedziałem o czym myślał... Zapewne był zainteresowany nową informacją i zastanawiał się, jak mógłby ją wykorzystać w przyszłości.
- Nie, w najmniejszym stopniu - odparłem bez chwili zająknięcia. - Aurora miała do mnie jedną sprawę i mieliśmy przyjacielską  pogawędkę - wyjaśniłem. - Nic czego nie moglibyśmy przełożyć na następną okazję.
Nic co jest przeznaczone dla twoich uszu innymi słowy.
Odnośnie tego, czy zrozumiał aluzję, nie miałem żadnych wątpliwości.
- Przyjacielskie sprawy? - Uniósł brwi rozbawiony. Z pewnością tego nie kupił. Jego wargi wykrzywiły się w nieco złośliwy i arogancki sposób. - Odniosłem nieco inne wrażenie.
Drań, ma ubaw...
- Doprawdy? - Zaśmiałem się. - Najwyraźniej to wrażenie było błędne, prawda Auroś?
- Oczywiście - odparła z szerokim uśmiechem, który wydawał się być niezwykle szczery.
I tak oto potwierdziła się właśnie przed moimi oczami teoria, że Aurora (czyt. szpieg Eve) rzeczywiście posiada niemałe zdolności aktorskie.
- A tak właściwie... - Przypomniało mi się. - To czemu zostałem tutaj wezwany? Nie chodzę przecież na teatralne - zauważyłem.
Nie mam też najmniejszego zamiaru na nie chodzić.... Chociaż mam dziwne wrażenie, że on ma inne plany
- Od dzisiaj już chodzisz - poinformował mnie. - W końcu jesteś naszym Romeo.
- Nie, nie chodzę - upierałem się.
- Chodzisz - wyglądał, jakby miał parsknąć śmiechem.
- Nie - twardo obstawiałem przy swoim.
Wyjął telefon i pokazał mi nagranie z monitoringu. Było dobrej jakości... Zbyt dobrej jakości, jak na mój gust.
Spróbowałem zabrać mu telefon z ręki z zamiarem usunięcia jego zawartości. Od razu mógłbym zresetować telefon i usunąć wszystko inne. Tak przez przypadek...
Niestety moja ręka natrafiła tylko na puste powietrze.
- Nie martw się. Mam kopię w domu.
- To jest szantaż - stwierdziłem. - Myślałem, że nauczyciele, czy też instruktorzy nie powinni tego robić.
- A czy ty powinieneś to robić? - Zaśmiał się. - Z drugiej strony... Popatrz na to, jeśli będziesz współpracować to możesz wynieść z tego, jakieś korzyści.
Czyli metoda kija i marchewki...
- To co, chodzisz na teatralne? - Znowu pojawił się ten szeroki uśmiech, gdy tutaj wszedł.
- Chodzę - przyznałem. - Oby to tego było warte - dodałem.
Wręczył mi scenariusz z otwartą stroną przy spisie aktorów.
Mój wzrok szybko ogarnął kilka linijek.
Romeo - Vincent Vels
Julia - Eve Blackmir
Stłumiłem wybuch śmiechu jedynie w cichy chichot.
- To będzie tego warte - przyznałem. - Nie mogę się doczekać naszej współpracy.
Eve z pewnością będzie zachwycona.
Aurora zaciekawiona spróbowała mi spojrzeć przez ramię, ale szybko zamknąłem scenariusz nim cokolwiek zdołała zobaczyć.
Rzuciła mi chłodne spojrzenie i z niezadowoloną miną odwróciła się do Sevastiana.
- Kto gra Julię? - Zadała mu pytanie.
- Jeśli chcesz to możesz zostać na próbę i zobaczyć - odparł.
- Hmmm... Może zostanę - rzuciła.

sobota, 27 lutego 2016

Od Aurory

- Tak, królik siedzi w torbie, masz może chusteczkę..?  - spytał pokazując mi swój zakrwawiony palec. Jednak przed oczami głównie miałam dalej tę krwiożerczą bestię.
- A-a nie masz w plecaku....? - spytałam trzęsąc się cała - Może ci je wyciągnę...
- Racja. - skinął głową - Boczna kieszeń.. - nachyliłam się nad plecakiem, ale w tej samej chwili podskoczył niebezpiecznie i ze środka słychać było odgłos darcia. Serce stanęło mi na moment, ale zdecydowałam się poświęcić i wyciągnęłam cudem te chusteczki. Gdy stanęłam na nogi świat zakręcił mi się niebezpiecznie.
- P-proszę... - wyciągnęłam jedną tak nieporadnie, że rozdarła się wpół i zaczęłam wycierać nią krew spływającą dość obficie z palca Vincenta. - ..nie spodziewałam się, że rzuci się na ciebie.. - powiedziałam szczerze.
- Dość często to robi. - przyznał - W ogóle.. to.. jak masz na imię..? - no tak. Przecież rano powiedziałam mu, że moje imię nie będzie mu nigdy więcej do niczego potrzebne.. głupio wyszło - Rano wydawałaś się mnie nienawidzić, a teraz nagle wyjeżdżasz mi z czymś takim jak to przed chwilą.. - spojrzał na mnie zaskakująco podejrzliwie. - Dość dziwne zachowanie, nie sądzisz..? - wyglądał jakby starał się we mnie czegoś doszukać. O co może mu chodzić?
- Aurora.. - burknęłam zakłopotana. Serio. Po dzisiejszym dniu nie pojawię się w szkole przez następny tydzień - I.. jakoś tak wyszło.. - myśl, Auroś, MYŚL!
- "Jakoś tak wyszło"? - spytał pochylając się nade mną - Ktoś przypadkiem nie podsunął ci tej myśli..? - Ah! Więc o to mu chodzi. Eve wspominała, że się nienawidzą i dlatego sama nie może do niego podejść.. ale widział mnie z nią.. co może oznaczać, że muszę szybko tę bliskość usprawiedliwić. - T-tak.. - moja twarz przybrała najbardziej buraczany odcień w całym moim życiu. - ..racja. Twoja kuzynka.. - wybałuszył oczy, jakby uparcie czekał na to co powiem. - ..t-twoja kuzynka powiedziała, że mnie z tobą pozna, bo już od dawna mi się podobałeś i tak dzisiaj akurat powiedziała, żebym się nie bała do ciebie podejść i podziękować za to, że mnie przeniosłeś do higienistki i przeprosić za moje zachowanie i podziękować za wszystko - zaczęłam wymachiwać rękami, próbując rozładować moje zakłopotanie. Jednak przeciążenie mojego systemu nadeszło dopiero wówczas, gdy usłyszałam śmiech.
- C-co.. - Vincent zdawał się dławić własnym rechotem - .. tak beznadziejnej wymówki nigdy w życiu nie słyszałem.. - skulił się lekko ze śmiechu, a ja zastygłam w wycieraniu mu ręki od krwi - ..musisz się bardziej postarać, jeśli masz mnie przekonać...
- Przekonać do czego..? - zmieniłam taktykę - O co ci chodzi w tej chwili? - spoważniałam - Mówię jak jest.
- Yhym, yhym.. - zaczął kiwać głową z uśmiechem - ..już ci wierzę.
- Śmiejesz się z moich uczuć..? - spochmurniałam, piorunując go wzrokiem, ale w odzewie nadal otrzymywałam tylko śmiech. O matko, pomyślałam, jak go przekonać..
- No to powodzenia ci życzę.. - dodał z kpiącym spojrzeniem - ..bo z...
- A weź się zamknij.. - napuszyłam się groźnie. Bez przesady, nie będzie mi tu podskakiwał i kpił z moich umiejętności aktorskich - ..nie dziwię się, że nigdy nie miałeś dziewczyny. Z takim podejściem to ludzi, bezdusznie rzucając jakieś idiotyczne oskarżenia, nigdy nie będziesz miał żadnej. - puściłam chusteczkę, która opadła na plecak, obróciłam się na pięcie i zamierzałam wyjść z fochem, ale nie mogłam powstrzymać się od sprawdzenia tego, czy zrobiło to na tym człowieku jakiekolwiek wrażenie.
Z początku nawet umilknął i przekrzywiłam badawczo głowę, myśląc sobie czy czasem nie uderzyłam w jego czuły punkt,  ale w tej samej chwili ujrzałam uśmiech na jego twarzy. Już się najeżyłam, żeby znowu powiedzieć coś kąśliwego, ale w tej samej chwili nasze spojrzenia się spotkały i zamilkłam. Coś w jego oczach sprawiało, że w tej chwili wydawał mi się niesamowicie smutny i poważny. Poczułam, że znowu zakuło mnie serce i opadły ze mnie wszelkie emocje. Wpatrzyłam się w te jego duże oczy i otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, jednak mój mózg nie zarejestrował nic co w sumie mogłabym mu przekazać, więc zamknęłam je ponownie. Nagle jednak drzwi do sali otworzyły się i do tego pomieszczenia wszedł jakiś wysoki facet.
- Huh..? - spojrzał na nas badawczo i uśmiechnął się szeroko, tak jakoś dziwnie, że przeszły mnie ciarki.

Od Vincenta

- Hmm, ty? - Z pewnością nie spodziewałem się dziewczyny od królika na zajęciach. Właśnie, to była ta, która często przybywała z 'miss doskonałą' za jaką starała się uchodzić Eve, jak teraz o tym pomyślę.
Istnieje dosyć duże prawdopodobieństwo, że Eve coś planuje i ją do tego wciągnęła - zdałem sobie sprawę. - W końcu nie podeszłaby od tak do mnie.
- Co ty wyprawiasz? Śledzisz mnie? - Spytałem się kpiąco. Doprawdy, Eve zniżyła się do tego, żeby wysyłać innych, jak sama nie może mnie dorwać? Śmiechu warte. Musi się bardziej postarać. - Może dzisiaj rano, gdy znalazłaś się w moich ramionach, zakochałaś się we mnie bez opamiętania...? I przybyłaś wyznać mi miłość! - No. Ciekawe co na to odpowiesz szpiegu Eve. - A tak w ogóle - spoważniałem. - Szukałem go - wskazałem swój plecak. - Co ty z nim wyrabiasz?
Chyba Eve nie wpadła na pomysł, żeby dorzucić tam jakąś podejrzaną zawartość... Już kiedyś próbowała w końcu. Nie, żeby dobrze na tym wyszła.
- K-kazano mi ci go oddać - zdjęła go z pleców. Jej ręce zacisnęły się na jednym z jego ramion, jakby była bardzo zdenerwowana. - ..Em... więc..
- Aha, to super - odebrałem moją własność i zamierzałem się odwrócić. - Choć jest trochę cięższy niż wcześniej.
Podejrzane. Potem mogę ten plecak dać Rickowi, żeby go otworzył, więc jeśli jest jakaś "niespodzianka" to on nią oberwie, a nie ja.
- Dostałam go już z taką wagą - odpowiedziała. Przyglądałem jej się przez chwilę, aby ocenić czy kłamie, czy też nie. Z drugiej strony Eve jej mogła, nawet o tym nie powiedzieć.
- ... Więc... uch.. no.. więc... eee... - jej twarz powoli starała się coraz bardziej czerwona. Może jednak coś wiedziała na temat pomysłów kuzynki? - ..so... no... chciałam ci powiedzieć...
Nachyliłem się, żeby zrozumieć cokolwiek z tego mamrotania. Czułem się, jakbym rozmawiał z małym wstydliwym dzieckiem, które zostało zabrane w miejsce, gdzie jest dużo osób, które nie zna.
Świetnie, i weź tu teraz coś z niej wyduś...
- ... chciałam.. ja... PODOBASZ MI SIĘ! - Krzyknęła.
- Huh? - Było to jedyne co zdołałem z siebie wykrztusić w ramach odpowiedzi.
Tego się NIE spodziewałem! Ona chyba nie... Nie, nie nie! To niemożliwe... Chwila, nie.. Prawdopodobnie Eve ją do tego namówiła i zmyśla.
Kiedy nareszcie udało mi się uspokoić i przejrzeć tą całą sytuację, mogłem się uspokoić.
Nagle plecak zaczął się rozsuwać. Najpierw wysunęła się jedna biała łapka, potem kolejna, która przyspieszyła przesuwanie się suwaka. Ostatecznie wychyliła z niego mała, słodka (ale wiedziałem, że to tylko maska, którą miała na sobie krwiożercza istota z piekła rodem) mordka.
Pasztet. Oczywiście, Pasztet. Jak mogłem o tym nie pomyśleć.
Ledwie zauważalnie odetchnąłem z ulgą. Tymczasem dziewczyna powoli stawała się coraz bardziej biała.
- ... żre... - znowu włączyła tryb mamrotania. - t... żre...
- Słucham? - Zapytałem się ciekawie.
W sumie to jest zastanawiające, czemu tak reaguje ilekroć Pasztet pojawi się w jej otoczeniu. W końcu dziewczyny nie powinny lubić słodkie rzeczy?
Nawet, jeśli te "słodkie" rzeczy mają czerwone, jak krew oczy...
- Pożre... To... - Oczywiście Pasztet nie zrozumiał, że dziewczyna się go boi, albo druga opcja (ta bardziej prawdopodobna) nie zamierzał przestać jej prześladować nawet, jeśli to wiedział. - To.. Zło...
- Już spokojnie, on przecież nie jest taki zły - próbowałem jej przemówić do rozsądku.
Oczywiście Pasztet musiał w tym samym momencie wyszczerzyć na nią swoje ostre, jak brzytwa ząbki. Świetnie, wielkie dzięki. To jest aż takie zabawne ty głupi króliku?!
Dziewczyna pisnęła, a białe futro spojrzało się na mnie. "Przecież to jest zabawne, nawet dla ciebie, prawda?" Zdawały się mówić jego ślepia.
Może i tak, ale... - Spojrzałem na niego ciężko. To był ten wzrok, który zapowiadał, że przez następne dni nie zobaczy żadnego jedzenia.
Królik przeniósł wzrok z powrotem na dziewczynę, potem na mnie i znowu na nią, jakby głęboko się zastanawiał nad czymś.
I wtedy mała bestia rzuciła się na mój palec. Pasztet potrafił gryźć naprawdę mocno.
Z mojego gardła wyrwał się cichy krzyk, który zaraz stłumiłem. Sięgnąłem drugą ręką, żeby oderwać. Sprawnym ruchem rozszerzyłem jego zęby i wysunąłem z nich mój palec. Tak, miałem w tym wprawę, tak, to nie był mój pierwszy raz.
- Głupi Pasztet... - Warknąłem na niego i wcisnąłem go z powrotem do plecaka.
Teraz tylko zatamować krew. Ten głupi Pasztet naprawdę, któregoś dnia odgryzie mi palec.
- Masz jakąś chusteczkę? - Zapytałem się dziewczyny, lekko krzywiąc się z bólu.
Otrzymałem zero odpowiedzi... Pomachałem jej przed twarzą dłonią.
- Do ciebie mówię dziewczyno-która-nie-chciała-mi-powiedzieć-swojego-imienia.
- C-co..?! T-tak... j-już... - Zaczęła machać nerwowo rękami. - T..ty krw--aaa-wisz! - Pisnęła przerażona. - K..kró...lik!

środa, 24 lutego 2016

Od Aurory

Zostałam sama, z plecakiem w ręku. Na samym początku nie miałam zielonego pojęcia co się właściwie stało, jednak Eve zniknęła w mgnieniu oka i nie było sie kogo o to zapytać. Zrozumiałam jedynie, że znowu wymaga ode mnie nawiązania kontaktu ze swoim kuzynem. Nie, nie, nie..., zaczęłam panikować, a moje serce powędrowało mu ku górze gardła, jakby chciało ewakuować się z mojego ciała zanim wydarzy się coś strasznego. Jednak gdy już emocje opadły, a ja nadal stałam tak sama, pośrodku korytarza, zaraz jakaś inna myśl przesłoniła mi tamten obraz.
Plecak.
Był czarny z białym napisem. Nie znaczył nic szczególnego, więc uznałam, iż musi być to nazwa firmy, która wyprodukowała torbę. Biała metka po boku potwierdzała moje domysły. Tornister wyglądał na solidny i wygodny, choć prawe ramiączko było źle wyregulowane i zapewne służyło jedynie do przewieszania przez ramię, ponieważ różnica była zbyt duża, by można było go wygodnie włożyć na plecy. Został wykonany ze sztucznego tworzywa, najprawdopodobniej był nieprzemakalny.
- Właśnie. - mruknęłam sama do siebie, jakbym sobie coś przypomniała. - Po prostu mu go oddamy.
Zostawiłam mój plecak pod klasą i zamiast niego przewiesiłam sobie torbę Vincenta. Czy właściwie miałam możliwość oddania mu go teraz? Była najdłuższa, obiadowa przerwa. Trwa z jakieś 20 minut. Było dużo czasu by spokojnie odnaleźć wyróżniającego się wyglądem gościa i zwróć mu jego własność. A potem z nim pogadać.
- Ugh.. - nagle straciłam dech, jakby coś mnie rąbnęło w sam środek piersi, jednak bynajmniej nie była to rzecz fizyczna. Nic innego jak sama myśl o nawiązaniu rozmowy z jakąś nieznajomą osobą zabolała mnie o wiele bardziej, niż jakakolwiek kontuzja na beznadziejnym przedmiocie zwanym w-fem.
To w sumie nic trudnego. Po prostu do niego podchodzisz, oddajesz mu plecak i mówisz to, co kazała Eve.
To nie jest takie proste... co mam potem mówić?
Ale Eve zapewniała nas, że on będzie jeszcze bardziej skonfundowany od nas. Po prostu przyjrzysz się jego zachowaniu i wywnioskujesz, jakim jest człowiekiem. Wtedy przybierzemy stosowny ton i obierzemy właściwy tor rozmowy.
Nie chcę... nie mogę!
Choć przez cały czas wydawałam się obojętnie lawirować wśród przechodzących uczniów, teraz nagle na moją twarz wypłynęła rzeka emocji. Coś w stylu przerażenia i gorączkowej desperacji. Znowu zapragnęłam uciec.
Ale informacje, które Eve obiecała...
..jestem złym człowiekiem. Kazałam jej zrobić coś tak niebezpiecznego, a sama wydziwiam z jakimś podejściem do rówieśnika..
...jest jak w telenoweli... a my jesteśmy tą marudną postacią, której się nie kibicuje..
..tak właśnie jest.
Uśmiechnęłam się nagle tak, że aż przechodzący uczniowie spojrzeli na mnie pytająco, jakby myśleli, że robię to z ich powodu, ale ja wyminęłam ich obojętnie. Mój uśmiech stale się poszerzał, aż w końcu odkryłam, że się śmieję.
- Będzie ciekawie.. - mruknęłam sama do siebie marzycielskim głosem, jak fanka przed koncertem ulubionego zespołu - ..będziemy patrzeć na jego zachowanie i pośmiejemy się trochę ze swojego. Całkiem ciekawie.. - moje mruczenie było na tyle niewyraźne, by przechodzący ludzie nie zwrócili na mnie uwagi. Z pewnością myśleli, że powtarzam jakąś wyuczoną mantrę przed lekcją.
I tak jest mi trochę smutno..
..z powodu Eve.
Ale chcę się dowiedzieć czegoś o Nim.
Właśnie. Chcę. A nie muszę.
Dlatego jestem egoistką..
..ta misja została przydzielona nam obydwu, jednak tylko Eve zdawała się poświęcać..
Nie jest ci trochę wstyd?
Może.. choć w sumie, tak właściwie, jestem całkiem zadowolona.
Być może tak mocno satysfakcjonował mnie fakt, że tak słaba i obojętna osoba wreszcie czegoś zapragnęła. Jakby dusza, która błądzi po ciemnym labiryncie nagle dostrzegła światło..
..moje ciało wydawało się być zdecydowane, energiczne i oddane mi bardziej niż kiedykolwiek. Jakby samo krzyczało coś w stylu „tak, zróbmy wreszcie coś ze swoim życiem! Pogadajmy z kimkolwiek.. dla ciebie to i tak już dużo!”. Nie wiedziałam, czy czuję się zadowolona z takiego nawoływania z wnętrza duszy. Być może powinnam to uznać za obelgę od siebie dla samej siebie i się obrazić, ale..
..to przecież nie miałoby sensu.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i wystraszona odwróciłam się do napastnika. Okazał się nim nie kto inny jak.. Eve?
- A ty co tu robisz, zdrajco?! - odwróciłam się gwałtownie zdzierając z siebie jej dłoń - Miałaś mnie supportować, a ty przepadłaś jak kamień w wodę i..
- Jest na zajęciach teatralnych. - odrzekła i chwyciła mnie za rękę - W sumie to inaczej.. będzie tam akurat gdy dotrzemy. - pociągnęła mnie za sobą zanim zdążyłam zaprotestować.
Choć moje serce sprzeciwiało mi się całym sobą, to dalej pchała mnie desperacja.
I tak oto znalazłam się w tej pogańskiej sali, gdzie było strasznie dużo ludzi. 
- Powinien plątać się gdzieś tam.. - wskazała kulisy - ..lepiej złap go na osobności, zanim do ciebie podejdzie i będziesz musiała z nim gadać przy ludziach.
Zrobiłam przerażoną minę, ale ruszyłam w kierunku wskazanym przez uczennicę. Wyglądałam trochę jak wojownik czatujący na mamuta. Wetknęłam głowę przez drzwi i zobaczyłam, że faktycznie: Vincent właśnie odkładał komórkę do kieszeni ze skwaszoną miną, jakby zniesmaczył go jakiś fakt. Albo z kimś gadał, albo przegrał w jakiejś grze.. nie mam pojęcia.
- Hmm, ty? - jego wzrok upolował mnie znacznie szybciej niż sądziłam - Co ty wyprawiasz? Śledzisz mnie? - spytał kpiąco - Może dzisiaj rano, gdy znalazłaś się w moich ramionach, zakochałaś się we mnie bez opamiętania..? - spytał ironicznym, piszczącym głosem. - I przybyłaś wyznać mi miłość! - rozłożył ręce z uśmiechem. - A tak w ogóle.. - nagle spoważniał  - Szukałem go. - wskazał swój plecak - Co ty z nim wyrabiasz?
- K-kazano mi ci go oddać.. - zdjęłam go z pleców i kurczowo zacisnęłam obie dłonie na jednym jego ramiączku - ..em... więc... - nagle poczułam, że przechodzę najprawdopodobniej najgorszy, najpodlejszy i najgłupszy moment, jakie życie mogło mi zgotować.
- Aha, to super. - zabrał go nim w ogóle się zorientowałam - Choć jest trochę cięższy niż wcześniej..
- Dostałam go już z taką wagą - zapewniłam i poczułam, że możliwość nawiązania z nim interakcji szybko przemija - ..więc.. uch.. no.. więc.. eee.... - mogłabym przysiąc, że byłam o wiele bardziej czerwona niż zdrowe buraki na roli - ..so.... no... chciałam ci powiedzieć... - zerknął na mnie pytająco, jednocześnie schylając się do plecaka - ..chciałam.. ja.. PODOBASZ MI SIĘ! - tak, wreszcie udało mi się to z siebie wyrzucić, teraz mogę uznać ten spokojny, beztroski okres życia za zamknięty.
Ja nieszczęsna.. 
- Huh? -  napotkałam wzrok Vincenta, którego w sumie nie mogłam rozszyfrować. W pewnym sensie czułam, że na moich ustach cały czas znajduje się uśmiech, bo sytuacja była tak beznadziejnie komiczna i idiotyczna, że nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Natomiast on wyglądał trochę, jakby nagle.. hmm.. ktoś zamordował mu matkę?
Nagle, w tym samym momencie, zamek plecaka jakby sam drgnął i szybko przestałam patrzeć chłopakowi w oczy, by przenieść wzrok właśnie na to zjawisko. Powoli, powoli z torby wysunęła się jedna, włochata łapka....

wtorek, 23 lutego 2016

Od Sevastiana

Jak zwykle. 5 rano budzik. Nie żebym dał radę dłużej spać, ale mimo wszystko bardzo to dobijające. Dźwięk obudził także mojego kocura. Spojrzał na mnie przeciągle po czym jak zwykle poszedł dalej spać. Ten to ma za dobrze. Westchnąłem przeciągle i zwlokłem się z łóżka do garderoby. Ubrałem pierwszy lepszy czarny dres i zjechałem windą do wyjścia z budynku. Zimne powietrze przyjemnie otaczało moją skórę a obłoczki pary z ust przypominały dawny nawyk palenia.
Równym tempem przebiegłem drogę do parku, sam park i drogę z  powrotem. Koło 15 kilometrów. Mokry od potu po powrocie poszedłem od razu do wielkiej łazienki. Szybki prysznic, założenie czarnej koszulki i na śniadanie. Codzienna rutyna, która mi nie przeszkadzała aż tak jak mogłoby się wydawać.
- Witaj Gregory. - Odezwałem się do swojego kamerdynera.
- Naleśniki, jajka i bekon.?
- Oczywiście. - Posłałem mu szyki uśmiech.
Pracuje dla mnie od 5 lat i przez ten czas zdążył mnie bardzo dobrze poznać. Wszystkie upodobania. Takiego człowieka chyba nic już nie zdziwi. Sadowię się na stołku przy wyspie i czekam na śniadanie.
Szybko pojawia się przede mną razem z czarną kawą. Biorę łyka i wstaję po białego, cienkiego jak zeszyt laptopa. Uruchamiam program pocztowy i zaciekawia mnie mnie wiadomość od jednej z nauczycielek z liceum. Wychowawczyni bodajże II f. Przebiegam wzrokiem po tekście wiadomości.

"Dzień dobry. 
Ponieważ prowadzisz zajęcia teatralne mógłbyś zająć się jednym uczniem.? Ma bardzo niskie zachowanie z racji ciągłego wagarowania. Zajęcia mogłyby pomóc mu je podnieść. Nazywa się Vincent Vels. Jestem pewna, że o nim słyszałeś. Dzisiaj pojawił się rano na chwilę w szkole po czym jak zwykle zniknął. Pokładam nadzieję, że uda Ci się odpowiednio go zachęcić. 
Lorraine Connor."

Przesuwam palcem po wardze. To może być zabawne. Odpisuję na maila z potwierdzeniem, że zajmę się tym. Wyciągam iPhone'a i wybieram numer do mojego człowieka od PR, który potrafi uzyskać więcej informacji niż zwykła osoba z jego zawodu.
- Logan... - Mruczę. - Potrzebuję jakiegoś potwierdzenia, że uczeń z licealnej II f ze szkoły w której uczę przebywał w czasie lekcji poza nią.
- Na kiedy proszę pana.?
- Jak najszybciej. - Uśmiecham się podle.
- Coś jeszcze.?
- Jego numer.
- Oczywiście. Prześlę panu informacje mailem.
- Dzięki.
Wkładam talerz do zmywarki, biorę portfel i kluczyki do Vanquish'a*. Zjeżdżam do podziemnego garażu i wsiadam do czarnego auta. Silnik budzi się do życia i z przyjemnym warkotem wyjeżdżam na ulice miasta. Gdy stoję na światłach słyszę powiadomienie z telefonu. Odczytuję wiadomość, w której jest tylko nagranie z monitoringu sprzed baru Purple Oyster na którym widać chłopaka. I o to chodziło. Jeśli nie pójdzie po dobroci na nasz przyszły układ to z tym nie będzie miał wyboru. Pod nagraniem znajduje się numer. Dzwonię na niego z zestawu głośnomówiącego i ruszam na zielonym świetle.
- Halo.? - Słyszę znudzony głos.
- Witam. Sevastian Thaye z tej strony.
- Ta..?
- Słyszałem, że masz mały problem z zachowaniem. Możemy to załatwić po dobroci. Ty przychodzisz na moje zajęcia teatralne a ja gwarantuję Ci wyższą ocenę. Oczywiście radziłbym też przemyśleć fakt, że Twoje podróże w czasie lekcji nie są zbyt legalne. - Moje usta wyginają się w uśmiechu.
Chłopak zaczyna coś mówić, lecz przerywam mu.
- Dziś o 16. Szkolna sala teatralna. Zapraszam serdecznie.
Słyszę westchnienie i rozłączam się.
Kilka minut później parkuję na miejscu dla nauczycieli pod szkołą i mimo zachmurzonego nieba wysiadam w ciemnych okularach i krótkim rękawku. Czerń ubrań znacząco kontrastuje z moją bladą, prawie śnieżnobiałą cerą. Obserwuję przez chwilę ceglane budynki i zaciągam się elektronicznym papierosem z wiśniowym wkładem. Palę to cholerstwo chyba tylko dla smaku. Krzywię się i ruszam do swojej sali w oczekiwaniu na uczniów.
Krzyżuję nogi w kostkach zaczynam przeglądać sztuki leżące bez ładu i składu na całym biurku stojącym bokiem do podniesionej sceny. Do mojej ręki wpada Romeo i Julia. Dawno tego nie wystawialiśmy. Zaczynam zakreślać sceny, pojedyncze rozmowy i przy imionach bohaterów zapisywać imiona swoich uczniów. Nikt jednak nie pasuje mi do roli Romea i Juli. Cóż. O tym pomyślę później.
Sala zaczyna się zapełniać. Na obitych czerwonym materiałem krzesłach ustawionych przed maleńką sceną sadowi się coraz więcej uczniów i ku mojemu zdziwieniu dostrzegam wśród nich Eve Blackimir. Moje brwi sięgają nieba. A to niespodzianka. Takim oto sposobem Julia sama się pojawiła. Maskuję enigmatyczny uśmiech kładąc palce na ustach.

* Jeden z modeli Astona Martina.

Od Eve

Nauczycielka. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć, że pozwoliłam, aby któraś mnie zobaczyła nie tylko zrywającą się z klasy, ale też kłócącą się tak, że wszyscy mnie słyszeli. Moja idealna opinia... Legła dzisiaj w gruzach.
Czemu... Czemu... Czemu? - Zawodziłam przez chwilę w myślach. - No dobra Eve, ogarnij się z łaski swojej i zbliż Auroś i Padalca ze sobą. Trzeba najpierw zrealizować plan, a dopiero potem rozpaczać.
 - No dobrze, Auroś - pokazałam jej nieco wymuszony uśmiech, który mógł przywodzić na myśl szaleńca, który za chwilę chciał zrobić coś niebezpiecznego i o tym wiedział. - Teraz zrobisz niezwykle ważną rzecz dla naszej misji i normalnie z nim pogadasz - spojrzałam na nią wyczekująco.
W rzeczywistości wiedziałam, że Aurora nie podejdzie do niego z własnej woli, więc planowałam wypchnąć ją na dach i zatrzasnąć drzwi.
Ale o tym nie zamierzałam jej mówić. Hehheheeehhee. Nie będzie miała innego wyboru niż z nim pogadać.
- Więc - wskazałam teatralnym gestem drzwi. - Za tymi oto drzwiami jest nasz cel. Na początek wystarczy, że normalnie do niego podejdziesz i zagadasz. Następnie... Hmmm.... - Zamyśliłam się. - Może, gdyby tak zdobyć narzędzie namierzające i mu je podrzucić... Albo, gdybyś tak spróbowała zdobyć jakiś materiał do szantażowania - byłam zachwycona tą perspektywą. - Albo gdyby tak...
- Ale jak to zagadać, o czym ja niby mam z nim gadać?! O czym się gada z chłopakiem... Eve, może ty mi powiesz, hmm? - Spojrzała na mnie, jakbym pominęła bardzo istotną część.
- Normalnie? - Uniosłam brwi. - Wiesz, użyć języka, przywitać się - zaczęłam tłumaczyć wolno, jakbym miała do czynienia z ciężkim przypadkiem specjalnej troski. - Następnie no nie wiem... Tematów jest dużo. Chłopak to też człowiek, nie gryzie - próbowałam jej przemówić do rozsądku. Jego zainteresowania... Muzyka - westchnęłam patrząc się na nią. - Wątpię, abyś cokolwiek wiedziała w tym zakresie - westchnęłam. - A może by tak... - Przyjrzałam się jej.
Teraz było pytanie... Gdybym tak powiedziała jej mój pomysł to by uciekła na miejscu czy też nie?
- Czyli co, mam podejść do chłopaka, którego zbeształam i powiedzieć: ej, wiesz, zapomnij o tamtym, teraz chcę pogadać z tobą o naleśnikach?
Faaakt. Nie brzmiało to najlepiej, ale aktualnie nie było lepszej opcji, pomijając plan Z na który mogłam się założyć, że Aurora nie zgodzi się za żadne skarby.
Rzuciłam jej długie, badawcze spojrzenie rozważając za i przeciw, potem chwyciłam jej rękę i przyciągnęłam ją bliżej siebie otrzymując w zamian spanikowane spojrzenie.
- Zawsze możesz powiedzieć, że ci się podoba - czekałam na jej reakcję.
Minęło kilka sekund i nie było żadnej. Pomachałam jej przed oczami.
- Auroś? - Zapytałam się niepewnie. - Jesteś tam jeszcze? Ziemia do Auroś.
I wtedy wybuchła śmiechem, a ja jej posłałam spojrzenie "ja naprawdę nie żartuję".
Spoważniała, a wcześniejszy śmiech zaczynał się zamieniać w nerwowy chichot.
- Ty chyba żartujesz, co nie Eve? Prze... Przecież t-to niemo-możli-we - zaczęła się jąkać.
- Będziesz dzielna Auroś, wierzę w ciebie, na pewno sobie poradzisz. - Poza tym... - Uśmiechnęłam się z okrutną satysfakcją. - On jest gorszym przypadkiem od ciebie.
Rzuciła mi spojrzenie, jakbym uderzyła się w głowę. I to mocno.
- Ten Zacofany Plankton nigdy, ale to nigdy się z nikim nie umawiał - zauważyłam. - Musi istnieć ku temu powód... I ty moja droga Auroś, ty a nie nikt inny odkryjesz ten powód - pokiwałam głową.
- Ja też się nigdy nie umawiałam! Nawet się z nikim za rękę nie trzymałam! - Zaprotestowała. - Poza tym... Co jeśli... Na przykład ktoś się o tym dowie.. I inni - widząc to przerażenie w oczach nawet zrobiło mi się jej odrobinę szkoda.
- Nie martw się Auroś. Pomogę ci. Upewnię się, że Parszywa Glizda nie puści pary z gęby. Poza tym co, jak co... Ale wątpię, żeby to zrobił - posłałam jej błagające spojrzenie. - To co? Auuurośś? Proooszęę...
Zdałam sobie sprawę, że to nie zadziała, więc postanowiłam zmienić taktykę.
- Zrobię wszystko - oświadczyłam. - Z pewnością jest coś co byś chciała uzyskać, albo  się dowiedzieć - zauważyłam.
- Mówiłam ci o Nim - nagle ton głosu Aurory stał się poważniejszy. - Mogłabyś się Nim czegoś dowiedzieć?
Zmarszczyłam brwi. To o co prosiła nie było łatwe, a z pewnością było bardzo, ale to bardzo niebezpieczne.
Nieautoryzowany dostęp do danych Organizacji. W dodatku Łączników. Jak duże może być ryzyko? Co zrobiliby ze mną, gdyby to odkryli? Nie sądzę, aby moja moc była jakaś specjalna... Z drugiej strony pomagałam też przy laboratoriach i zabezpieczeniach. Chyba byłam użyteczna dla nich, chociaż... 
Zagryzłam wargę.
- Umowa stoi - powiedziałam. - Ale mam kilka warunków. Po pierwsze z tego co wiem serwer z informacją, jaką chcesz jest połączony do innej sieci, więc będziemy musiały poczekać do najbliższej okazji, czyli kontroli użytkowników mocy. Po drugie, będę potrzebować twojej pomocy, żeby unieruchomić systemy bezpieczeństwa. To nie będzie spacerek do lasu w tą i z powrotem. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Kiwnęła głową.
- Mój trzeci warunek jest taki, że najpierw skończymy tą misję, a przynajmniej będziesz w stanie normalnie na co dzień pogadać z Gnidą bez większych trudności. To umowa stoi?
Kiwnęła głową. Sekundę później usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi, a moją twarz rozjaśnił uśmiech,
- Powodzenia - puściłam jej oczko.
I wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam.
Auroś rzuciła się w stronę drzwi. Wyciągnęłam rękę, aby ją złapać, ale natrafiła tylko na pustkę.
Zaklęłam i jak najciszej pobiegłem za nią.
Kiedy byłam na trzecim piętrze po dziewczynie nie było nawet śladu...
Czyli pora wymyślać plan B...
**
Trzy lekcje później w moich rękach znajdował się plecak Vincenta. Nie byłam zadowolona, że musiałam to trzymać, ale przynajmniej miałam plan B. I niestety ten oto plan uwzględniał ten przedmiot.
Był on niezwykle prosty. Chciałam, aby Aurora zwróciła plecak Niedorozwojowi i w ten oto sposób znalazła powód, aby z nim pogadać. Potem, nawet jeśli się zatnie to Niedorozwój poprowadzi rozmowę. Czy chcę czy nie to, że potrafi pogadać z każdym muszę mu przyznać.
Z triumfalnym uśmiechem stanęłam pod klasą z której miała wychodzić Aurora. Na mój widok rzuciła mi spanikowane spojrzenie, a ja obdarzyłam ją szczerym, szerokim, słowiańskim uśmiechem.
 - Aaauuroooś~! - Jak tylko wyszła chwyciłam ją za kołnierz i zaprezentowałam jej zdobycz. - Zobacz co to jest?
- Plecak - odparła.
- Ale kogo? Padalca oczywiście! Także masz tutaj oto swój powód, żeby do niego podejść i zagadać - wcisnęłam jej go w ręce zanim zdążyła zaprotestować i wyparowałam jej sprzed oczu, zanim zdążyła zaprotestować.
Teraz nie miała wyboru. Musiała to zrobić.