niedziela, 24 lipca 2016

Od Vincenta

Aurora wybiegła z sali niemalże dosłownie w chwili, gdy zadzwonił dzwonek. Wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie.
- Ja niczego jej nie zrobiłem – powiedziałem unosząc moje obie dłonie w obronnym geście.
Dziewczyny zachichotały. Te dwie, które siedziały przede mną odwróciły się w moją stronę i wyglądały zachwycone tym co się przed chwilą wydarzyło.
Nawet mnie zaczęło zastanawiać co je tak bawi.
- A czy ktokolwiek ciebie o cokolwiek oskarżał? - Zapytała się mnie brunetka o niebieskich oczach. Selene, o ile dobrze pamiętam.
- A czy ktokolwiek mówił coś o oskarżaniu kogokolwiek przez tobą? - Odparłem bez mrugnięcia okiem. - To, że o tym wspominasz wskazuje na to, że jednak ktoś kogoś oskarżał.
- Może to, że ty oskarżasz nas o oskarżanie ciebie – druga z nich posłała mi niewinne spojrzenie. Nazywała się... Ruth. Taak.. Chyba jakoś tak.
- A tak z innej beczki to powiedz mi... Co sądzisz o Aurorze? - Posłały mi słodkie spojrzenia.
Takie słodkie, że równie dobrze mogłem rzygać tęczą. To ten rodzaj spojrzeń, kiedy nie mogą się doczekać nowej ploteczki, którą puszczą w obieg po całej szkole.
Czy niektórzy ludzie nie mają ciekawszych zajęć niż plotkowanie o innych? Może ich życie jest na tyle nudne czy coś?
- A niby co mam według was o niej sądzić? - Wybrałem najbezpieczniejszą możliwą odpowiedź.
- No nie wiem - Ruth odpowiedziała i obydwie posłały mi niewinne uśmieszki. Wilki w owczej skórze. - Ładna jest? Podoba ci się?
Biorąc pod uwagę, że reszta grupy przysłuchiwała nam się mniej lub bardziej dyskretnie odniosłem wrażenie, że wkrótce Aurora i ja zaczniemy sprawiać wrażenie atrakcji turystycznej.
Tak oto po raz kolejny potwierdzała się moja teoria, że osoby związane z Eve są niczym worek kłopotów, taki bez dna.
I co ważniejsze... Co ja mam im niby teraz odpowiedzieć? Czy Aurora jest ładna. Powiem tak zaraz rozpuszczą plotkę po całej szkole o nowej parze. Powiem nie, za chwilę wszyscy uznadzą jaki to ja okrutny jestem.
- Gdybym miał ocenić obiektywnie to raczej jest - odparłem ostrożnie po paru sekundach. - Po rozważeniu wszelkich za i przeciw.
Te za i przeciw co prawda nie dotyczyły wyglądu Aurory tylko najlepszej możliwej odpowiedzi, ale o tym dowiedzieć się już nie musiały. Z drugiej strony to nie tak, że kłamałem. Mimo wszystko Aurorę można było zaliczyć do ładniejszej części społeczeństwa.
- Nie chodzi nam o obiektywną ocenę, tylko twoją ocenę - celowo podkreśliły to słowo. - Gdyby na przykład inny chłopak próbował do niej zarywać co byś zrobił? - Selene uparcie brnęła temat.
Przed oczami stanął mi moment, kiedy Aurora palnęła, że się jej podobam.
To jednak był żart... nie, podstęp. Nikt kto sprzymierza się z Eve nie zrobiłby tego. Moja kuzynka psuje mi opinię u ludzi każdym możliwym sposobem, więc wątpię aby potem nagle ktoś nieznajomy biegł do mnie z takimi tekstami bez powodu.
No i jeszcze ten drugi problem, a raczej dwa problemy stojące przede mną, które uznały, że ich życiową misją jest swatanie ludzi z ich otoczenia.
- Jest... Ciekawa? - Zabrzmiało to bardziej niż jak pytanie niż stwierdzenie za co skarciłem się z myślach. Po prostu ilekroć myślałem o Aurorze nie dochodziłem do żadnych konkretnych argumentów. - Aczkolwiek często nie rozumiem o co jej chodzi - przyznałem.
- AAH! Nie mogę z tobą - wybuchła Selene, a Ruth westchnęła. - Czy naprawdę musisz się zachowywać jakbyśmy miały ciebie za chwilę wypatroszyć. Przecież nie gryziemy! Chcemy dobrze! A ty albo palisz głupa, albo nim jesteś!
- Albo obie opcje? - Podpowiedziała druga dziewczyna.
Obydwie rozejrzały się po całej klasie, w końcu zdając sobie sprawę, jakie zainteresowanie przyciągnęła nasza rozmowa.
Selene nachyliła się bliżej mnie:
- Podobasz się jej - oznajmiła, jakby właśnie odkryła Amerykę. Odpowiedziałem jej spojrzenie, jakby ktoś właśnie przez przypadek wypisał ją z wariatkowa. - Och, błagam cię. Nie rób mi tutaj miny niespełnionego życiowo prawiczka.
- ................................... - Żadne słowa nie mogły wyrazić tego jak bardzo została urażona moja męska duma. Gdyby jeszcze to był facet to kazałbym mu odszczekać te słowa i skończyłby z jedną dwiema połamanymi kośćmi (w najlepszym wypadku), ale przemoc przeciwko dziewczynom to już zupełnie inna sprawa.
Uh - przekląłem w duchu moją rodzinę. - Po co musieliście mi na siłę wpajać zasady dobrego zachowania...
Bez słowa wstałem z ławki próbując zachować resztki mojej godności. To nie była bitwa, którą mogłem wygrać, dlatego najlepiej było się taktycznie wycofać i wszystko przemyśleć na spokojnie.
Na tyle na ile spokojnie dało się przemyśleć, kiedy nagle źródło twoich problemów otworzyło ci drzwi, a kiedy się zdziwiony odwróciłeś zatrzasnęło ci je przed nosem.
Spojrzałem na napis. Damska łazienka... Tam z nią raczej nie pogadam.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Cóż, mogę zagrać w tę jej grę. Oznajmiła, że się jej podobam to dostanie to czego chce. Zobaczę, jak wtedy zareaguje.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to będzie ciekawe. Wątpiłem, aby była na to przygotowana.
Poza tym czy posiadanie dziewczyny może być takie straszne?

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Od Aurory

Obudziłam się rano, zbudził mnie dźwięk budzika dobywającego się ze skaczącej z wibracji komórki.
- Dlaczego ty nie możesz chociaż raz wyładować się przed świtem... - jęknęłam i wzięłam ją do ręki by wyłączyć muzykę, ale w tej samej chwili zgasła.
Aha. Ok. Dożyła tylko tego by zadzwonić i wyładowała się.
To w pewnym sensie dobrze, ale.. ah.. nie mogła umrzeć szybciej?
Usiadłam na łóżku i odnotowałam, że wszystko mnie boli. Od głowy począwszy poprzez wszystkie stawy w ciele. A łóżeczko było takie cieplutkie... ale nie mogłam w nim zostać. Miałam już ponad 100 godzin opuszczonych, lepiej sobie nie nagrabić.
Przeczołgałam się z sypialni do łazienki, wcześniej podłączywszy telefon do ładowarki i zaczęła się codzienna walka ze zmęczeniem. Prawie zasnęłam pijąc kawę, a potem jeszcze dwa razy przy jedzeniu śniadania. Wzięłam tabletkę przeciwbólową, chyba z przyzwyczajenia bo już od dawna się na nie uodporniłam i spojrzałam na ekran telefonu. 0 wiadomości. Hmm.. On był leniem, pewnie jeszcze spał. Ale co się dzieje z Eve? Wysłałam jej wieczorem pytanie co w końcu z tą Julią, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie wiadomość mówiącą o tym, że padła na jakąś śmiertelną chorobę zakaźną, nie będzie jej w szkole przez dłuższy czas i absolutnie nie da wziąć udziału w przedstawieniu więc mogę to przekazać Sevovi. Nie odpowiedziała natomiast na moje zarzuty związane z jej bujną wyobraźnią.
- I tak przyjdzie do szkoły... - burknęłam jedząc zapiekankę - ..jest wzorową uczennicą, nie opuści zajęć od tak sobie. - chrup, chrup, chrup.
Kiedy skończyłam jeść w końcu się obudziłam. Nie tyle przez kawę, tabletki czy jedzenie - wystarczyło najzwyczajniejsze w świecie spojrzenie na zegar.

Pierwsze były dwie lekcje niemieckiego. Szczerze powiedziawszy poczułam się jeszcze gorzej na myśl, że mamy z tą wredną babą. Moje kości zaczęły trzeszczeć niebezpiecznie, a stawy zawyły z bólu.
- I tak musimy tam iść.. - mruknęłam do swojego ciała - ...i albo przeżyjemy to wijąc się w ławce, albo spokojnie sobie siedząc, więc wybieraj. - ale to nie pomogło.
Moja ławka była zajęta, ale nie robiło mi to szczególnej różnicy. Nigdy nie przeszkadzałam na zajęciach, bo zazwyczaj byłam zajęta potakiwaniem w stanie niedalekim od snu niż buszowaniem w piórnikach innych ludzi, obmacywaniem się, rzucaniem się nożyczkami, gadaniem o nowej piosence disco polo i wieloma innymi rzeczami, które przewijały się na naszych lekcjach, więc i tak rzadko byłam pytana. Tym co mnie zdziwiło był fakt, że nauczycielka posadziła mnie obok Vincenta. W sumie.. nie wiedziałam nawet, że chodzi do naszej grupy. Możliwe, że tak się mijaliśmy, że rzadko na siebie trafialiśmy, albo to ja najzwyczajniej w świecie nigdy nie zwróciłam uwagi..
Usiadłam więc obok niego i wyciągnęłam książki po czym zaczęłam zajmować się tym co zwykle, czyli doprowadzaniem się do lekkiego letargu. Mazałam sobie przy okazji jakiegoś kota na marginesie i właśnie w chwili, kiedy zaczynałam odjeżdżać a tabletki przeciwbólowe działać, dostrzegłam, że Vincent jakoś tak nerwowo na mnie zerka.
O co mu chodzi... przeniosłam martwy wzrok na niego i otrzymałam zamazany obraz chłopaka kukającego to raz na swój zeszyt, raz na mojego kota. A więc o to ci chodzi.. 
Co to jest? - zapytałam cicho, a Vinc natychmiast zasłonił to "coś".
- Nic szczególnego
- No powiedz - spojrzałam na niego twardo. Już ja się dowiem..
Niestety zamiast zdobyć jakiekolwiek informacje spowodowałam, że odwrócił się i zaczął udawać, że przygląda się czemuś w oknie.
 - Pfff, jak nie chcesz powiedzieć to nie - fuknęłam.
- No to skoro jesteście tacy rozmowni to może Aurora, zechciałabyś opowiedzieć nam jak się tworzy drugi tryb przypuszczający? - nagle nauczycielka zwróciła na mnie uwagę.
Słabo mi się zrobiło. Nagle przed mózg zaczęło mi się przelewać tysiąc informacji, ale żadna nie była związana z niemieckim...
 - Drugi tryb przypuszczający, pani powiada - próbowałam myśleć. - No, drugi tryb przypuszczający tworzy się hmmm... Gdy chce się wyrazić przypuszczenie w języku.. niemieckim.
- Dobrze, to wszystko wiemy, ale powiedz nam jak się go tworzy - pani ucięła mą wypowiedź.
Nagle przed moimi oczyma znalazła się kartka.
- Nazywa się on Konjuktiv II - przeczytałam. - Tworzy się go w czasownikach modalnych poprzez dodanie umlałtu i wtedy z hatte tworzy się hätte i tak dalej, te czasowniki odmieniają się przez osoby, a "oryginalny" czasownik przenosi się z drugiego miejsca na ostatnie i występuje w formie bezosobowej, jak...
- Wystarczy - ucięła. - Jednak, gdybyś słuchała jednak co się działo na lekcji to byś powiedziała, że tego nie było. Dobrze, że wiecie więcej - tu spojrzała na Vina - Ale jak następnym razem nie będziecie pracować z resztą klasy to was za to ocenię.
- Dobrze, proszę pani - odetchnęłam z ulgą.
Napisałam "dziękuję" na kartce i podsunęłam mu pod nos, ale wzruszył ramionami. Co do obrazka.. i tak się dowiem.
Westchnęłam. Czy to przeznaczenie zesłało mi Vina? Miałam się dowiedzieć o jego mocy.. dla Niego. Więc miałam się do niego zbliżyć... ale jak to zrobić..? Spojrzałam na niego badawczo, jak znudzony gryzł końcówkę długopisu. Nie wydawał mi się szczególny. Szukałam jakiś niezwykłych elementów na jego twarzy, jakiś śladów emocji, a może zaklęć (w końcu nie wiadomo, czym się ta moc miała niby objawiać) tak długo, aż w końcu chyba się zorientował i posłał mi pytające, i trochę wystraszone spojrzenie, ale tylko wzruszyłam ramionami w geście "nic takiego" i kontynuowałam zamyślenie patrząc na tablicę. Vincent natomiast przez jakiś czas mi się jeszcze przyglądał, a potem zaczął przeglądać się oknie, jakby myślał, że czy może nie pokapał się atramentem z długopisu, który maltretował.
Jak tu wyciągnąć z niego cokolwiek.. zastanawiałam się ...przecież podejrzewa mnie przy każdej możliwej okazji. Może i powiedzenie mu, ze mi się podoba, ociepliło trochę mój wizerunek, ale nawet jeśli to nie na tyle by wyglądał na chętnego do bliższych rozmów. Z resztą.. kto by był. 
Jak właściwie zachowują się zakochane dziewczyny względem swoich ukochanych? Z tego co pamiętam: dość dziwnie. Robią z siebie nie wiadomo co byle tylko utrzymać na sobie atencję.... To mi nie pasowało..
Zdałam się na całą swoją odwagę (czyli nie zdałam się prawie na nic), po czym przysunęłam się trochę bliżej do niego, ale tak niepozornie, pomału, żebyśmy się siłą rzeczy dotknęli ramionami. Znowu spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym "a co ty właściwie w tej chwili odwalasz", a ja spróbowałam na niego zalotnie spojrzeć i zamrugać ładnie. Ale.. nie wyszło.
Bo jak tylko nasze spojrzenia się spotkały odwróciłam się z wypiekami i dłonią na twarzy, próbując zdusić spazmy śmiechu, próbujące rozszarpać mi wnętrzności. Czy ja się właśnie śmieję z siebie... 
Gdy tylko zadzwonił dzwonek wypadłam z klasy jak poparzona. Byle dalej, byle dalej. Co z tego, że po przerwie on znowu tam będzie. Teraz byle ochłonąć.   Wpadłam do żeńskiej łazienki, prawie zderzając się z jakąś młodszą dziewczyną i zatrzymałam się przy umywalce. W sumie nie miałam tutaj nic do roboty, ale przecież tutaj Vincent nie wejdzie spytać o co mi chodziło, więc zamierzałam tutaj symulować całą przerwę. Najpierw umyłam jeden paluszek, potem drugi, baaardzo dokładnie, potem trzeci, czwarty... potem nadgarstek, potem druga rączka.. na całe szczęście od rysowania byłam tak uwalona granitem i tuszem od długopisu, że nikt nie patrzył się na mnie dziwnie.
Wytarłam się (baaaardzo dokładnie) po czym sprawdziłam godzinę. Nadal do końca pozostawało kilka minut. Jednak czułam, że muszę już wyjść z tego miejsca. Po prostu miałam zamiar pokręcić się bez celu po szkole, jak zawsze. Jednak gdy wyszłam, oczywiście, trafiłam na Vina. Otworzył usta, jakby faktycznie czekał tam tylko na mnie, ale nie zdążył się wypowiedzieć przed tym, jak ponownie zatrzasnęłam drzwi łazienki.
Głupia ja.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Vincenta

Obudziłem się rano czując coś puchatego na twarzy. Coś, co z pewnością nie powinno tam być.
- Pasztet - od razu zdałem sobie sprawę co to było. W końcu, jak już coś się dzieje tak z dwudziesty raz trudno się nad tym długo zastanawiać. - Zjeżdżaj - mruknąłem. Oczywiście królik nic sobie z tego nie robił, że go ewidentnie nie chciałem widzieć. - Powiedziałem zjeżdżaj - tym razem otworzyłem już jedno oko i rozpoczęła się walka spojrzeń, między moim okiem, a krwistoczerwonymi ślepiami puchatej kreaturki, która po kilku dłuższych chwilach się wycofała i dla odmiany zaczęła mnie trącać swoim noskiem.
Ziewnąłem i przewróciłem się na drugi bok przy okazji bezceremonialnie zrzucając go z łóżka.
Taka regularna poranna rutyna. Niestety królik żyje do dzisiaj.
Czasami zastanawiało mnie za jakie grzechy musiałem się nim zajmować i jakim cudem był tak żywotny i przetrwał moje wszystkie bardziej lub mniej dyskretne próby wysłania go na drugi świat (o ile takowy istniał dla królików), które planowałem upozorować jako najzwyklejszy w świecie wypadek.
Ot, co - w końcu wypadków na świecie jest dużo. Jeden królik mniej lub więcej nie zrobi różnicy.
Oczywiście paskudny drań musiał mnie zbudzić o szóstej - zdałem sobie sprawę, kiedy spojrzałem na zegarek. - No, może dla odmiany pójdę na te poranne lekcje niemca.
***
Byłem w szkole przed czasem, pani od niemieckiego, jak zwykle zostawiła otwartą salę dla uczniów (co z mojej strony było głupotą znając niektórych uczniów naszej grupy, ale to już lepiej pozostawię bez komentarza) co pozwoliło mi wejść wcześniej i zająć dogodne miejsce z tyłu, gdzie nie przyciągałbym zbytnio uwagi.
Nie lubiłem kiedy nasza nauczycielka od niemca, która przy okazji była wice tej szkoły patrzyła mi się na ręce. Nie, żebym nie umiał tego języka, ale nawet jak przyjdę to mam ciekawsze zajęcia niż pisanie tych durnych zadanek w podręczniku, które i tak mnie niczego praktycznego nie nauczą.
Języka uczy się rozmawiając, a nie uzupełniając luki w zadaniach, ale to należy do jednej z wielu rzeczy, których wice musi (chociaż prawdopodobnie nigdy nie zrobi) się jeszcze nauczyć.
A taka ławeczka z tyłu zapewniała chociaż tą odrobinę prywatności, ponieważ większość swojego czasu spędzała przy tablicy.
Oczywiście niemalże niemalże wszyscy uczniowie zaczynali zajmowanie miejsc od tych najbardziej z tyłu, więc nie byłem zaskoczony, że ostatni rząd był już zajęty za wyjątkiem jednej ławki. Podobnie było z przedostatnim, chociaż tutaj sytuacja wyglądała o wiele lepiej. Były wolne dwie ławki, w tym moja ulubiona przy oknie.
Przez chwilę chciałem usiąść w ostatniej ławce, ale mi się przypomniało, jak to pani lubiła przesiadać "delikwentów", jak to nas określała do pierwszych rzędów.
Okno i gwarantowane przyjemne miejsce na dwie godziny brzmiało o wiele bardziej rozsądnie niż kusząca propozycja ostatniej ławki.
Nie minęło nawet 10 minut nim zadzwonił dzwonek i do tej pory klasa cała się zapełniła zostawiając jedynie dwa puste rzędy z przodu. Nawet unikając lekcji wiedziałem, że to była pewnego rodzaju tradycja, chociaż do tej pory mnie dziwiło, jakim cudem ci ludzie byli na tyle głupi, aby siadać na samym tyle wiedząc, że i tak się to im nie uda.
Najwyraźniej to jest ta jedna z odwiecznych tajemnic ludzkiej głupoty - stwierdziłem zadowolony. - Cóż, jeśli mam z tego korzyść to nie mam nic przeciwko.
Oczywiście pani zaczęła lekcje od przesadzenia "delikwentów" z tyłu na przód, sprawdzeniem listy obecności i jakimś tam wstępem o tym co mówiła na ostatniej lekcji. Na wpół przytomnie słuchałem jej wykładu, jednocześnie rysując coś na marginesie.
Krytycznie spojrzałem się na coś, co prawdopodobnie nie zasługiwało nawet na miano rysunku. Mój poziom, wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Tak oto kolejny bohomaz na marginesie dołączył do grona rzeczy, których nigdy nikt się nie dowie i nie zobaczy.
Ludzkość z pewnością na tym nic nie straci - stwierdziłem cierpko niezadowolony efektem mojej nieudolnej próby.
W końcu, kiedy (nareszcie, no ile można) skończyła zanudzać na temat pierwszego trybu przypuszczającego drzwi sali niespodziewanie się otworzyły wpuszczając dziewczynę z krótkimi brązowymi włosami.
Aurora - dopiero teraz skojarzyłem, że miałem razem z nią niemiecki.
Pani spojrzała się na nią, a następnie na zajęte pierwsze rzędy i westchnęła ciężko.
- Niestety musisz usiąść tam z tyłu - oznajmiła rozczarowana. Brzmiała, jakby to był koniec świata, podczas gdy cała reszta jej po cichu tego zazdrościła i prawdopodobnie zastanawiała się dlaczego na to nie wpadli. - Dopiero co przesadziłam wszystkich do przodu, gdybym wiedziała, że przyjdziesz to bym zostawiła specjalnie dla ciebie miejsce z przodu.
Chociaż starała się to ukryć i wychodziło jej to bardzo dobrze to wiedziałem, że po części musiała się cieszyć.
W końcu nikt w tej sali nie chciał siedzieć z przodu. Ci z przodu byli o wiele częściej pytani i oceniani.
- Nic nie szkodzi - zapewniła ją.
- To zajmij miejsce koło Vincenta, będziecie dzisiaj robić pracę w grupach, więc lepiej żebyś nie siedziała sama. W sumie to niecodzienny widok, że jesteście we dwójkę na lekcji.
Zapewne miała to być aluzja co do moich częstych nieobecności, już parę razy wylądowałem u niej na dywaniku z tego powodu (nie, nie wspominam tego zbyt przyjemnie, nawet jeśli udało mi się na tyle ją zagadać, że nigdy nie miałem z tego powodu większych kłopotów), ale nie byłem na tyle często, by ocenić czy Aurora ma dobrą frekwencję, czy też nie.
Chociaż z tego co kojarzyłem to często jej nie było, nawet na tych nielicznych lekcjach, kiedy to zechciało mi się łaskawie pójść do szkoły, czyli raczej nie.
Szybko zajęła miejsce koło mnie i wyjęła przekleństwo tej grupy zwane podręcznikami od niemca, które z tego co zauważyłem otworzyła na złej stronie. Na pewno w pierwszym półroczu nie byliśmy pod koniec książki.
Mruknęła jakieś cześć na które odpowiedziałem i starała się wyglądać na to jakby pracowała, chociaż to sprowadzało się do tego, że zerkała raz na tablicę raz na książkę na której zaczęły pojawiać się rysunki.
Zaciekawiony zacząłem się przyglądać temu co tworzyła. Był to rysunek i to naprawdę realityczny i dobrze wyglądający rysunek kota.
Mój wzrok zaczął wodzić między jej pracą, a moim "bliżej niezidentyfikowanym czymś".
Taaaak. Z pewnością moje rysunki nie powinny ujrzeć światła dziennego...
Oczywiście niestety musiała zauważyć, jak przyglądam się jej rysunkowi i temu czemuś.
- Co to jest? - Zapytała się cicho.
Szybko zasłoniłem swojego bazgroła.
- Nic szczególnego - starałem się odpowiedzieć beztrosko, ale skończyło to się jedynie na staraniach.
Naprawdę musiałaś to zauważyć?
- No powiedz - namawiała mnie, a ja uparcie milczałem.
Naprawdę musisz drążyć ten temat?
Po kilku sekundach posłała mi wzrok mordercy i nie minęło dłużej niż chwila, może dwie nim odwróciłem wzrok. Tym razem to ona wygrała bitwę spojrzeń.
Udałem, że nagle niezwykle zaczął mnie interesować pewien balkon sąsiedniego budynku.
- Pfff, jak nie chcesz powiedzieć to nie - odwróciła się ode mnie.
Zrobiła to niestety na tyle głośno, by pani zwróciła na nas uwagę.
- No to skoro jesteście tacy rozmowni to może Aurora, zechciałabyś opowiedzieć nam jak się tworzy drugi tryb przypuszczający? - Zapytała się jej.
Auroś ewidentnie pobladła. W sumie to zaczynała wyglądać, jakby za chwile miała zemdleć.
Tyczasem ja szybko zacząłem pisać odpowiedź
- Drugi tryb przypuszczający, pani powiada - dziewczyna grała na zwłokę. - No, drugi tryb przypuszczający tworzy się hmmm... Gdy chce się wyrazić przypuszczenie w języku.. niemieckim.
- Dobrze, to wszystko wiemy, ale powiedz nam jak się go tworzy - pani ucięła jej wypowiedź.
Szybko podsunąłem jej pod nos kartk
- Nazywa się on Konjuktiv II - przeczytała. - Tworzy się go w czasownikach modalnych poprzez dodanie umlałtu i wtedy z hatte tworzy się hätte i tak dalej, te czasowniki odmianiają się przez osoby, a "oryginalny" czasownik przenosi się z drugiego miejsca na ostatnie i występuje w formie bezosobowej, jak...
- Wystarczy - ucięła. - Jednak, gdybyś słuchała jednak co się działo na lekcji to byś powiedziała, że tego nie było. Dobrze, że wiecie więcej - tu przeniosła wzrok na mnie, ale postanowiła tego nie skomentować. - Ale jak następnym razem nie będziecie pracować z resztą klasy to was za to ocenię.
- Dobrze, proszę pani - Aurora odetchnęła z ulgą.

sobota, 19 marca 2016

Od Genowefy

Leżałam przykryta miękką kołderką, myśląc o tym co w zasadzie będę dzisiaj robiła. Muszę wmówić małym szczurom, że nie sprawdziłam ich kartkówek przez sprawę rodzinną, żeby dyrektor nie miał do mnie znowu pretensji. Spojrzałam odruchowo na zegarek i odnotowałam sobie, że najwyższa pora wstać. Być może miałam dopiero na trzecią lekcję, ale i tak wolałabym przed tym skoczyć do domu po te sprawdziany, które już sprawdziłam wczoraj na okienku.
- Już idziemy? - usłyszałam dźwięczny głos, dobywający się gdzieś z mojej prawej strony. Dokładniej z ust umiejscowionych na twarzy przytulonej do mojego ramienia. Ta twarz wydawała się zdradzać zażenowanie moim postanowieniem.
- Ja mam pracę, jakbyś nie zauważył jeszcze. - westchnęłam - Upierdliwą, niewdzięczną i okropną, ale zawsze pracę.
- Po co pracujesz..? - twarz oderwała się od mojej ręki i ukazała mi się w całej swej okazałości - Przecież nie potrzebujesz pieniędzy żeby godnie żyć.. tak czy siak grono panów z Orderu spokojnie zapewniło by ci utrzymanie.. - roześmiałam się - ..co?
- Nie rozumiesz.. - usiadłam - ..to może i są podłe pieniądze, ale moje własne.. - wskazałam się dumna kciukiem - ..pieniądze, które zarabia Genowefa.
- Yhym, yhym.. - pokiwał głową, choć raczej mnie nie zrozumiał. - Ja to bym brał garściami co mi dają..
- To różnica między nami.. - zauważyłam i westchnęłam. Oczy nadal mi się kleiły, a jakaś cząstka mnie desperacko wołała do ciepła pod kołdrą. Ale wiedziałam, że muszę być silna i to przezwyciężyć.
- Różnica między nami jest taka, że ty wstajesz kiedy musisz, a ja kiedy chcę. - uśmiechnął się zadowolony i sięgnął z krawędzi łóżka po telefon - ..nadal nic.
- Sprawdzasz czy jednak kogoś obchodzisz..? - rzuciłam opryskliwie. Wstawanie jest tym podlejsze, gdy ktoś obok ciebie spokojnie dalej się wyleguje.
- Dokładnie, dokładnie. - jego czarne włosy zafalowały, gdy energicznie pokiwał głową - Nie tylko ty masz wielbicieli. - oderwał wzrok ode mnie i skrzywił się, gdy spojrzał na ekran telefonu - ..co tak długo milczy.. - zaczął coś stukać.
- Jak milczy, to znaczy, że jest niedostępny... - zaczęłam, ale on dalej robił swoje - nie mów, że należysz do tego grona ludzi, którzy spamują tekstami typu: "Oh", "Ej", "Gdzie jesteś", "Jak możesz mi nie odpisywać", "Wstawaj leniu", nawet gdy wiedzą, że tej osoby po prostu nie ma i i tak nie odpisze...
- To cały ja. - wyszczerzył kiełki, a ja przewróciłam oczami.
- Byłam kiedyś z takim. - przypomniało mi się - Nieustannie wydzwaniał, pisał smsy i jeszcze kazał wysyłać zdjęcia z kim wychodzę.. - uśmiechnęłam się - ..więc..
- Zginął pod kołami ciężarówki? - zasugerował mój rozmówca, nadal z gałami wlepionymi w ekran.
- Dużo wiesz.. - spoważniałam i mój wzrok badawczo wbił się w niego.
- Czy to miało brzmieć jak groźba..? - spytał. Nie odpowiedziałam nic na to, po prostu dalej patrzyliśmy na siebie. - Boję się! - rzucił pretensjonalnie i aktorsko.
- Bój się. Na leni, takich jak ty, przyjdzie kara. - ofuknęłam go i dokończyłam ubieranie się. - Swoją drogą do kogo tak namiętnie wypisujesz..? - spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem - Od kiedy się znamy.. zawsze piszesz na telefonie.. - zmarszczyłam czoło - ..i jestem w zasadzie pewna, że z jedną osobą.
- Bzdura. - rozpromienił się - Po prostu jestem człowiekiem rozchwytywanym... - zaśmiał się i usiadł, natychmiast poważniejąc - ...a tak na poważnie to osoba, z którą piszę, nie powinna cię interesować.. - wydałam z siebie ciche "hmmm?" - ..inaczej pomyślę, że szukasz na mnie jakiegoś haka i się przestraszę~! - dodał rozbawiony, ale znowu spoważniał - A wiesz, że przestraszeni ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni.. mogą, przyparci do muru, zacząć gadać różne niewygodne rzeczy.
- Martwi już nic nie powiedzą. - zauważyłam.
- Mogą komuś coś wysłać przed śmiercią.
- Zależy od tego, jak szybko zginą... - atmosfera zrobiła się cięższa, ale szybko nasze emocje opadły - ..tak czy siak.. - ubrałam buty i ruszyłam w stronę jego kuchni - ..tak długo, jak pasożyt nie będzie zbyt upierdliwy, tak długo leniwy kot nie zechce go strącić. - podsumowałam i wyszłam z pokoju. Zaraz usłyszałam, że jednak mężczyzna idzie w moje ślady. - Jednak nie chcemy spać? - rzuciłam złośliwie.
- Rozbudziłaś mnie. - wzruszył ramionami, zarzucając na siebie szlafrok - Zrób mi kawunię.
- Rączki panu urwało.. ? - mimo tego wyciągnęłam z szafki dwa kubki i do każdego nasypałam łyżeczkę zmielonych ziarenek - Może dosypię ci tu trucizny.. - zaśmiałam się, a on burknął coś podobnego do śmiechu, ale z pewnym oporem.
Ten mężczyzna był moim wrogiem i nie mogłam temu zaprzeczyć. Powinien spocząć już dawno wiele stóp pod ziemią, tam gdzie moi poprzedni niewygodni amanci. Był jednak podstawowy problem. Usunięcie go w zasadzie tylko komplikowało sprawę. Tak długo, jak być żywy, nikt nie dowiadywał się o mojej przeszłości, o intrygach i przede wszystkim: o Genowefie. I o tym, że jestem nauczycielką. Założę się natomiast, że gdyby zginął przedwcześnie, to te informacje w jakiś sposób by się rozpowszechniły. Nie wiem jak. Może zostawi gdzieś kopertę z napisem: otwórz po mojej śmierci, albo może ma program, który wysyła wiadomości gdy się go w odpowiednim momencie nie wyłączy.. w każdym razie, póki takie coś było możliwe, nie miałam zamiaru ryzykować. A on nie miał zamiaru mnie zdradzać, bo wtedy skończyłoby się to dla niego pewną zgubą. Tak żyliśmy już od jakiegoś czasu, nieustannie szukając jakiejś przewagi nad tym drugim. Choć być może powinnam go nienawidzić i trzymać się od niego z daleka, to traktowałam zasadę "trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej" ze świętym namaszczeniem. W ciągu tego roku dowiedziałam się o nich sporo ciekawych rzeczy, ale i vice versa - nie zdawał się być zainteresowany zdradzaniem informacji o sobie tak po prostu, bez wzajemnego wyznania. I tak naprzemiennie handlowaliśmy czasem ważniejszymi, czasem mniej ważnymi informacjami. Był tylko jeden aspekt, do którego nie wolno mi się było zbliżać. Mianowicie jego telefon.
Był bardzo słabym fizycznie człowiekiem, chorowitym i zapadniętym. Ślepnął z roku na rok, a bez okularów, tudzież szkieł kontaktowych, widział jedynie jaśniejące plamy. Według prognozy okulisty miał oślepnąć całkowicie za niecałe kilka lat, czyli dość młodo, jakby nie było. Mimo to nie był kimś, kogo należałoby lekceważyć. Miał w sobie duże poczucie własnej wartości i sporą pewność siebie, popartą faktycznymi umiejętnościami. Już to, że ustawił mnie sobie w taki sposób, by było mu wygodnie, budziło u mnie szacunek do tego człowieka. Mimo to, za kilka lat, nie miałam wątpliwości kto będzie miał tutaj przewagę... no chyba, że zaszantażuje mnie do opiekowania się nim.
- Nadal nie odpisuje, menda jedna.. - położył komórkę na stole. - ..i co tu z taką zrobić..
- Czyli to ona.. - złapałam go za słowo.
- Menda? Tak, ten rzeczownik jest rodzaju żeńskiego. Można go stosować w odniesieniu do obu płci, jeśli o to ci chodzi.. - pokazał mi język, a ja burknęłam coś pod nosem - ..nie słyszę..?
- Cicho bądź. - postawiłam mu kubek z kawą przed nosem - Ja lecę. - machnęłam na niego niedbale - Nie zadław się. - rzuciłam mój odpowiednik "smacznego" i wyszłam z jego mieszkania.

Gdy przybyłam do szkoły byłam już w swojej drugiej formie. Ociężałość i powolność ruchów czasem mnie irytowała i gdybym mogła popylałabym całymi dniami jako chuda piękność. Jednak z drugiej strony, widok tych wszystkich uczniów skrzywionych na mój widok..
- Ooo, panienka Blackmir.. - rzuciłam opryskliwie, zobaczywszy tę małą gówniarę na korytarzu. Arystokratka wielka. - ..słyszałam coś o tym, że będzie panienka grać w przedstawieniu...

Od Vincenta

Trzy dziewczyny, które postanowiły mnie otoczyć po tym, jak Eve zaczęła ciągnąć za sobą Aurorę były bardzo zaciekawione całym tym wydarzeniem.
- Żebym to ja wiedział co jej chodzi po głowie - wzruszyłem na pokaz bezradnie ramionami. - Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie wpakuje się w jakieś kłopoty.
- Więc jesteś nowy na zajęciach teatralnych? - Zapytała się blondynka, która wcześniej przedstawiła się jako Claire.
- Można tak powiedzieć - odparłem. - Chociaż pomagam tylko przy tej sztuce.
- Jaka szkoda - wydawała się być rozczarowana. - Mógłbyś przyłączyć się na stałe.
- Pomyślę nad tym - odparłem, chociaż w rzeczywistości wiedziałem, że odpowiedź i tak będzie "nie". - Chociaż wątpię, abym znalazł czas - udałem ciężkie westchnięcie.
- Dobrze to znam - powiedziała druga, Victoria, jeśli dobrze pamiętam. - Ciągle tylko ta szkoła i praca domowa. I jeszcze te klasówki... Uch, naprawdę nie cierpię niektórych lekcji. Zwłaszcza chemii...
Przed moimi oczami stanął obraz nauczycielki, która z jakiegoś powodu (a może tylko mi się wydawało) zdawała się mnie bardzo, ale to naprawdę bardzo nienawidzić. Szczerze mówiąc jej uśmiech (ilekroć zachciało jej się uraczyć nim klasę) był bardzo odrzucający. Tu nawet nie chodziło o wygląd... To było to uczucie, jakby patrzyła się na mnie żmija, która tylko czeka cierpliwie, aby ukąsić.
Z pewnością Genowefa nie należała do listy moich ulubionych nauczycieli.
- Rozumiem o czym mówisz - wzdrygnąłem się na pokaz. - Czasami mam wrażenie, jakby jej hobby było wyżywanie się na uczniach.
- To nie jest wrażenie - wtrąciła trzecia, Mir. - To jest prawda.
Wszyscy jednocześnie pokiwaliśmy głowami.
- Czyli grasz rolę Romea, tak? - Claire zmieniła temat. - Naprawdę chciałabym zagrać rolę Julii - rozmarzyła się. - Niestety nie jestem na tyle ładna, ani nie mam na tyle talentu - nadąsała się.
- Nie martw się - pokazałem jej jeden z moich przyjaźniejszych uśmiechów. - Jestem pewien, że dostaniesz kiedyś główną rolę. W końcu jesteś bardzo piękną osobą.
Jej twarz się zaczerwieniła, a Claire wymamrotała coś bliżej niezrozumiałego, podczas gdy Mir i Victoria synchronicznie zachichotały.
Wtedy mój wzrok przyciągnęła mi czupryna ciemnych włosów, które ostatnio dosyć dużo razy widziałem. To była oczywiście Aurora, która przyglądała się mi z miną, z której nie można było nic jednoznacznego wyczytać. Wydawała się być niezadowolona tym faktem, a jednocześnie zdawało się być to jej obojętne.
Kobiety... Takie problematyczne.
Poza tym co ona tutaj robi? Czy Eve jej przypadkiem nie wyciągnęła poza salę? Po co wróciła?
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wolnym krokiem ruszyła trzymając w dłoni scenariusz, który mi pokazała, jak tylko zbliżyła się na tyle blisko.
- Spójrz - pokazała mi. - Czy wiesz co to jest?
Przyjrzałem się temu co trzymała... Scenariusz... Ale czy nie powinni go mieć tylko członkowie gry?
- Scenariusz - odparłem. - On nie jest przypadkiem Eve? - Zauważyłem.
- Cóż, twoja siostra stchórzyła i mi go wcisnęła, więc najwyraźniej już nie - Auroś patrzyła się na mnie, a na jej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, taki od niechcenia. - Więc wygląda na to, że rola Julii będzie należeć do mnie - nie brzmiała tym szczególnie zachwycona, ale też nie zdawała się być zniechęcona tym obrotem zdarzeń.
Claire spojrzała się w jej stronę.
- Nie sądzę, aby Sevastian wyraził na to zgodę - zauważyła nieśmiało.
- Niewiele mnie to interesuje - Aurora nawet nie oderwała ode mnie wzroku, by na nią spojrzeć - ja tu tylko powiadamiam na czym obecnie stoimy, a co zadecyduje Sev - dopiero teraz odwróciła się w stronę pozostałej trójki - o to możesz iść i zapytać się jego.
- Uhm... Tak... - Wycofała się. - To... Do zobaczenia, Vincent - odwróciła się, a za nią podążyła pozostała dwójka. Cała grupka wkrótce zniknęła za drzwiami.
Między nami zapanowała chwila ciszy, którą w końcu przerwały moje ciche oklaski.
- Doskonała gra aktorska - zauważyłem. - Chociaż nie musiałaś odprawiać ich w taki sposób, jedyne co chciały zrobić to porozmawiać.
Spojrzała na mnie, jakbym nie wiedział o czym mówię.
- Znowu widzisz grę aktorską tam, gdzie jej nie ma - westchnęła. - Eve naprawdę zwiała z podkulonym ogonem, jeśli  masz pretensję to wiń ją, a nie mnie - zrobiła nieco oburzoną minę, jak gdyby ktoś właśnie wpakował ją w kłopoty - ja tam mogę oddać tę rolę komukolwiek - burknęła - nie prosiłam się o nią.
- Ale nie masz nic przeciwko? - Spytałem zaciekawiony, co sądzi na tę rewelację.
- Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że ktoś sobie tą rolę weźmie - jej odpowiedź nieco mnie rozczarowała.
- Jestem, aż tak złym partnerem do gry? - Spytałem nie dając niczego po sobie poznać.
Zawahała się przez chwilę, jakby nie była pewna, czy powinna coś powiedzieć.
- Moje granie na scenie przed tłumem raczej nie jest zbyt rozwinięte - wyjaśniła. - A wręcz niedorozwinięte.
- Wiesz, jak to ludzie mówią: zawsze musi być ten pierwszy raz - posłałem jej przyjazny cień uśmiechu.
- To może pierwszy raz przestaniesz się tak głupio szczerzyć i podejrzewać mnie o jakieś nieczyste zagrywki, wtedy na pewno milej będzie nam się współpracowało, o ile Sev na to pozwoli - końcówkę dodała nieco sympatyczniej, może Auroś nie była taka zła i przeciwko mnie, nawet jeśli zadawała się z Eve.
- Hmmm - mruknąłem zamyślony.
Rano z pewnością nie pomyślałbym, że stanie się coś takiego. Poznałem dziewczynę panicznie bojącą się królików, którą Pasztet zdawał się uwielbiać, a teraz ona być może gra rolę Julii, a ja Romea, kiedy to nawet obydwoje nie uczęszczamy na kółko teatralne.
I to wszystko przez Eve...
Ona naprawdę nie wie, jaka jest problematyczna dla ludzi wokół niej, dlatego jej mówiłem kiedyś, aby spróbowała dorosnąć, ale nie... Ona dalej tkwi w swoim świecie zachcianek i ucieka zostawiając innych ze swoimi zadaniami ilekroć nastawi się, że nie chce czegoś robić.
Aurora z drugiej strony... Nie wiedziałem do końca co na jej temat sądzić. Z jednej strony nie wydawała się być taka zła i nawet mogłem ją określić jako dosyć ciekawą.
Z drugiej... Pozostawało mi wrażenie, że robiła to wszystko, żeby osiągnąć jakiś cel, dlatego do tej pory nie powstrzymywałem się od komentarzy na ten temat.
Tak jakby nie patrzyła na mnie, tylko... Tylko na co?
No i ostatecznie Sevastian Thaye... Za tym typem nie za bardzo przepadałem.
Był gorszy od Aurory i Eve razem wziętych. Z pewnością o wiele bardziej szkodliwy, jeśli by się postarał.
Aż ciężko uwierzyć, że tyle wydarzyło się jednego dnia...

Od Aurory

Zachowanie Eve wcale mnie nie zdziwiło: pewnie sama  miałabym podobne obiekcje gdybym była na jej miejscu. Problem polegał na tym, że bez względu na to jak bardzo będzie panikowała i na siłę wciskała innym swoją rolę - nic nie osiągnie. Wręcz przeciwnie. Sevastian odniesie z tego większą satysfakcję i zachęci go to do dalszych incydentów.
Nigdy nie widziałam, by ktoś tak szybko opuścił szkołę, jak Eve kiedy pozbyła się scenariusza. Wydała się wyzwolona i natychmiast teleportowała się w inne miejsce. Zostałam więc skonfundowana na środku korytarza, nie bardzo wiedząc co mam teraz począć.
Na początku byłam rozochocona do spotkań z Vinem i rozmów z obydwoma panami, ale teraz mój zapał zgasł. Głównie dlatego, że po tym jak tylko odsunęłam się od niego, podleciały do niego jakieś trzy dziewczyny i zaczęły ćwierkać. Vincent nie wydawał się tym jakoś szczególnie onieśmielony, wręcz przeciwnie, odpowiadał bardzo ochoczo i energicznie. Czy tak zachowuje się osoba, która wstydzi się do tego stopnia płci przeciwnej, jak wpierała mi Eve? A może tak tylko wtedy mówiła, żeby dodać mi otuchy. W takim razie chyba nieźle się wygłupiłam z tym tekstem w kantorku, no ale.. jego oczy były takie smutne. A może nie? Może mi się tylko wydawało? Hmm...
W każdym razie nie chciałam się przyznać przed sobą, że jestem odrobinę zazdrosna. Choć moja obserwująca strona już dawno to odnotowała  i przygotowała kilka możliwych scenariuszy ponownego spotkania Vina, to moje wewnętrzne, nieśmiałe i skryte ja nadal mówiło coś w stylu: przecież to jakiś spotkany pierwszy raz pacan, co ty mi tu wpierasz, że niby ja zazdrosna, nienienienie, to wcale nie to, ja po prostu.... i tak w kółko, próbując jakoś wytłumaczyć swoje zainteresowanie, narastającą frustrację i dziwne szczypanie w okolicach policzków.
Możemy się na nim zemścić, pomyślałam, jakoś upokorzyć czy coś..
..ale w sumie jest bogu ducha winny, więc z jakiej racji..
..a może po prostu lepiej go poznać.. jestem pewna, że..
nie, nie, nie! On nie chce nas poznawać, uważa nas za wroga. Nic z tego nie wyjdzie, powiedz Mu, że misja nie może zostać zrealizowana..
..jeśli On się dowie, będzie zawiedziony..
...względem tego ile jesteśmy w stanie dla Niego zrobić...
..Vin niewiele znaczy.
 Odruchowo wyciągnęłam komórkę i sprawdziłam wiadomości. Od rana nie przyszła żadna wiadomość.
On czeka..
aż przyniosę mu informację, której pragnę.
Wierzy we mnie
będzie dumny~!
Uśmiechnęłam się marzycielsko, przywołując na myśl fakt, że Eve faktycznie może się czegoś o Nim dowiedzieć. Kim jest? Jak wygląda? Czy faktycznie jest mężczyzną w młodym wieku? Czy ma krucze włoski, jak mówił? Hmm...
Zrobiło mi się momentalnie ciepło na serduszku, gdy tak się zastanawiałam. Osoba, która spędziła ze mną tyle czasu. Osoba, która mnie wspiera i się mną opiekuje. Osoba, która mnie uratowała.
Na myśl o nim poczułam, jak się rumienię. Tak.. czym była sprawa Vina w porównaniu do Jego sprawy. Praktycznie nic nie znaczy. Nic a nic.
Tak długo, jak będę sobie wyobrażała Jego na miejscu Vina, będę mogła próbować mu się przypodobać. Niech to będzie takie ćwiczenie..
..nie to, żebym wierzyła, że On mógłby kiedykolwiek być mną zainteresowany. Po prostu. Ot tak.
Ruszyłam więc szybko do Vina, by podzielić się nim moimi rozterkami odnośnie Eve. Plan wyglądał dziecinnie prosto - idę, zagaduję i temat sam się jakoś zacznie kręcić. Nic trudnego..

Od Eve

Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. On mnie zaszantażował. Nigdy nie posunął się do czegoś takiego i na pewno nie zamierzałam pozwolić, aby mu to uszło na sucho.
Przypomniał mi się widok jego dostępu do dziennika elektronicznego.
Drań. Najzwyczajniejszy w świecie drań. Nawet nie chcę widzieć, jak to zdobył...
Wymamrotałam pod nosem długą wiązkę przekleństw pod adresem Szurniętego Aktora i Padalca.
Vincent ledwo zauważalnie uniósł brwi na ten widok, a jego mina nie była już taka wesoła.
Na mojej twarzy zatańczył cień uśmiechu. Coś mi się wydaje, że komuś niedługo ktoś włamie się na konto i je zablokuje.
Przy okazji może jeszcze od razu zawirusuje mi cały sprzęt elektroniczny. Taaaak. To by było piękne.
- Tylko nie przesadź - usłyszałam niezwykle irytujący głos. - Wiesz, że jakby nie patrzeć to jest przestępstwo.
Zignorowałam to, że nie miał żadnych złych intencji i wbiłam w niego pełne nienawiści spojrzenie.
- Nie musisz mi tego mówić - syknęłam.
Nie byłam ignorantką. Doskonale wiedziałam, jakie są skutki złamania prawa i tego co robiłam. Jednocześnie miałam pewność, że nie mnie nie złapią, więc to mnie nie powstrzymywało.
Westchnął:
- Jesteś czasami taka dziecinna - skomentował.
- Myślę, że powinieneś zająć się sobą niedorozwoju - odparłam z czarującym uśmiechem.
- Whatever you say, Eve - parsknął śmiechem. - Whatever you say.
Odwróciłam się na pięcie i zgarnęłam za sobą Auroś tak szybko, że ledwie była w stanie złapać równowagę:
- Idziemy Auroś, nie mamy powodu zostawać tutaj, ani sekundy dłużej - bezceremonialnie ciągnęłam ją za sobą i zignorowałam wszystkie spojrzenia, które zaciekawione się nam przyglądały.
Auroś zaczęła protestować, ale nawet to nie powstrzymało przed wyciągnięciem jej z pokoju.
Zerknęłam jeszcze kątem oka, gdzie Ptasi Móżdżek zaczął gadać z jakimiś trzema dziewczynami. Oczywiście cała grupka zerkała rozbawiona w naszym kierunku.
- Auurooś słonko - uśmiechnęłam się do niej z szerokim uśmiechem.
Spojrzała na mnie z ukosa, jakby była lekko obrażona za to co się stało przed chwilą.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia - wręczyłam jej skrypt z niewinną minką. - Zagrasz Julię~!
- Chyba sobie żartujesz, nie odmówię sobie przyjemności patrzenia na ciebie w roli Julii.
Skrzywiłam się.Spodziewałam się nieco tej reakcji.
- Doprawdy - otworzyłam skrypt i zaczęłam go wertować. Nie minęło pięć sekund nim znalazłam stronę, którą niemalże włożyłam w twarz Aurory. - Nie zrobię t-e-g-o - oświadczyłam.
Auroś zdjęła sobie z twarzy scenariusz i zaczęła go czytać. Przyglądałam się jej oczekując na jakąś reakcję.
- Nie zamierzam tego odstawić przed wszystkimi -  zaczęłam zgrzytać zębami. - Przecież to jest mój kuzyn na litość Boską - jęknęłam. - Poza tym to jest obrzydliwe. Szybciej bym pocałowała menela, który nie widział prysznica na oczy od dwóch tygodni - zaczęłam dramatyzować. - Nie żebym to zrobiła - skrzywiłam się.
- Nic z tym nie zrobisz - nagle Auroś wydała mi się taka bez serca. - Więc tak nie dramatyzuj. Możesz iść do dyrektora, jeśli coś ci z tym nie pasuje, to jest jeśli wierzysz, że to coś ci da.
- I ty Brutusie przeciwko mnie - ofuknęłam ją. - W każdym razie ja od dzisiaj nie chodzę do szkoły. Jestem chora na jakąś zaraźliwą paskudną chorobę, także to na ciebie spada obowiązek tej gry - zręcznym ruchem umieściłam scenariusz w jej plecaku, zanim zdążyła zaprotestować.
- Sevastianowi to się raczej nie spodoba - zauważyła, a ja jej posłałam mordercze spojrzenie. - Tak, czy siak coś wykombinuję, żebyś to była ty,
Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
- Chcesz wojny? - Zapytałam się.
A może gdyby tak...
- Z drugiej strony. Pomyśl o tym tak. Będziesz miała okazję zbliżyć się do Vincenta - spojrzałam na nią wymownie. - Misja. A ja spróbuję coś wydobyć przez ten czas na temat Niego, co myślisz? Zrobiłabym to teraz.
W momencie, kiedy to powiedziałam wiedziałam, że brnę w bagno i to o wiele gorsze, niż gdybym po prostu najzwyczajniej w świecie zagrała w tym przedstawieniu, ale teraz kiedy to powiedziałam było już za późno na to, aby się wycofać.
Nie, kiedy Auroś oczy zapaliły się niemalże jak dwie lampki. Poza tym i tak obiecałam jej to zrobić, co za różnica czy teraz czy później, prawda?
- To do zobaczenia - odwróciłam się zanim cokolwiek odpowiedziała.
Szybko wróciłam do domu, w którym akurat nikogo nie było. Wydawał mi się teraz taki pusty i nieprzyjazny.
Jakie to dziecinne z mojej strony - zdałam sobie sprawę. - Czyżbym zaczęła panikować w takim wieku?
Weszłam do mojego pokoju i usiadłam przed komputerem.
Teraz należałoby tylko napisać mało podejrzaną i dosyć przekonywującą wiadomość do mojego Łącznika, dzięki której mogłabym się dostać do najbliższej placówki Orderu.
- Będę jeszcze tego żałować - wymamrotałam pod nosem uruchamiając komunikator Odrderu.
Zaczęłam zamyślona klepać klawisze, dopóki nie wyszła mi krótka wiadomość do mojego Łącznika.