sobota, 27 lutego 2016

Od Aurory

- Tak, królik siedzi w torbie, masz może chusteczkę..?  - spytał pokazując mi swój zakrwawiony palec. Jednak przed oczami głównie miałam dalej tę krwiożerczą bestię.
- A-a nie masz w plecaku....? - spytałam trzęsąc się cała - Może ci je wyciągnę...
- Racja. - skinął głową - Boczna kieszeń.. - nachyliłam się nad plecakiem, ale w tej samej chwili podskoczył niebezpiecznie i ze środka słychać było odgłos darcia. Serce stanęło mi na moment, ale zdecydowałam się poświęcić i wyciągnęłam cudem te chusteczki. Gdy stanęłam na nogi świat zakręcił mi się niebezpiecznie.
- P-proszę... - wyciągnęłam jedną tak nieporadnie, że rozdarła się wpół i zaczęłam wycierać nią krew spływającą dość obficie z palca Vincenta. - ..nie spodziewałam się, że rzuci się na ciebie.. - powiedziałam szczerze.
- Dość często to robi. - przyznał - W ogóle.. to.. jak masz na imię..? - no tak. Przecież rano powiedziałam mu, że moje imię nie będzie mu nigdy więcej do niczego potrzebne.. głupio wyszło - Rano wydawałaś się mnie nienawidzić, a teraz nagle wyjeżdżasz mi z czymś takim jak to przed chwilą.. - spojrzał na mnie zaskakująco podejrzliwie. - Dość dziwne zachowanie, nie sądzisz..? - wyglądał jakby starał się we mnie czegoś doszukać. O co może mu chodzić?
- Aurora.. - burknęłam zakłopotana. Serio. Po dzisiejszym dniu nie pojawię się w szkole przez następny tydzień - I.. jakoś tak wyszło.. - myśl, Auroś, MYŚL!
- "Jakoś tak wyszło"? - spytał pochylając się nade mną - Ktoś przypadkiem nie podsunął ci tej myśli..? - Ah! Więc o to mu chodzi. Eve wspominała, że się nienawidzą i dlatego sama nie może do niego podejść.. ale widział mnie z nią.. co może oznaczać, że muszę szybko tę bliskość usprawiedliwić. - T-tak.. - moja twarz przybrała najbardziej buraczany odcień w całym moim życiu. - ..racja. Twoja kuzynka.. - wybałuszył oczy, jakby uparcie czekał na to co powiem. - ..t-twoja kuzynka powiedziała, że mnie z tobą pozna, bo już od dawna mi się podobałeś i tak dzisiaj akurat powiedziała, żebym się nie bała do ciebie podejść i podziękować za to, że mnie przeniosłeś do higienistki i przeprosić za moje zachowanie i podziękować za wszystko - zaczęłam wymachiwać rękami, próbując rozładować moje zakłopotanie. Jednak przeciążenie mojego systemu nadeszło dopiero wówczas, gdy usłyszałam śmiech.
- C-co.. - Vincent zdawał się dławić własnym rechotem - .. tak beznadziejnej wymówki nigdy w życiu nie słyszałem.. - skulił się lekko ze śmiechu, a ja zastygłam w wycieraniu mu ręki od krwi - ..musisz się bardziej postarać, jeśli masz mnie przekonać...
- Przekonać do czego..? - zmieniłam taktykę - O co ci chodzi w tej chwili? - spoważniałam - Mówię jak jest.
- Yhym, yhym.. - zaczął kiwać głową z uśmiechem - ..już ci wierzę.
- Śmiejesz się z moich uczuć..? - spochmurniałam, piorunując go wzrokiem, ale w odzewie nadal otrzymywałam tylko śmiech. O matko, pomyślałam, jak go przekonać..
- No to powodzenia ci życzę.. - dodał z kpiącym spojrzeniem - ..bo z...
- A weź się zamknij.. - napuszyłam się groźnie. Bez przesady, nie będzie mi tu podskakiwał i kpił z moich umiejętności aktorskich - ..nie dziwię się, że nigdy nie miałeś dziewczyny. Z takim podejściem to ludzi, bezdusznie rzucając jakieś idiotyczne oskarżenia, nigdy nie będziesz miał żadnej. - puściłam chusteczkę, która opadła na plecak, obróciłam się na pięcie i zamierzałam wyjść z fochem, ale nie mogłam powstrzymać się od sprawdzenia tego, czy zrobiło to na tym człowieku jakiekolwiek wrażenie.
Z początku nawet umilknął i przekrzywiłam badawczo głowę, myśląc sobie czy czasem nie uderzyłam w jego czuły punkt,  ale w tej samej chwili ujrzałam uśmiech na jego twarzy. Już się najeżyłam, żeby znowu powiedzieć coś kąśliwego, ale w tej samej chwili nasze spojrzenia się spotkały i zamilkłam. Coś w jego oczach sprawiało, że w tej chwili wydawał mi się niesamowicie smutny i poważny. Poczułam, że znowu zakuło mnie serce i opadły ze mnie wszelkie emocje. Wpatrzyłam się w te jego duże oczy i otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, jednak mój mózg nie zarejestrował nic co w sumie mogłabym mu przekazać, więc zamknęłam je ponownie. Nagle jednak drzwi do sali otworzyły się i do tego pomieszczenia wszedł jakiś wysoki facet.
- Huh..? - spojrzał na nas badawczo i uśmiechnął się szeroko, tak jakoś dziwnie, że przeszły mnie ciarki.

Od Vincenta

- Hmm, ty? - Z pewnością nie spodziewałem się dziewczyny od królika na zajęciach. Właśnie, to była ta, która często przybywała z 'miss doskonałą' za jaką starała się uchodzić Eve, jak teraz o tym pomyślę.
Istnieje dosyć duże prawdopodobieństwo, że Eve coś planuje i ją do tego wciągnęła - zdałem sobie sprawę. - W końcu nie podeszłaby od tak do mnie.
- Co ty wyprawiasz? Śledzisz mnie? - Spytałem się kpiąco. Doprawdy, Eve zniżyła się do tego, żeby wysyłać innych, jak sama nie może mnie dorwać? Śmiechu warte. Musi się bardziej postarać. - Może dzisiaj rano, gdy znalazłaś się w moich ramionach, zakochałaś się we mnie bez opamiętania...? I przybyłaś wyznać mi miłość! - No. Ciekawe co na to odpowiesz szpiegu Eve. - A tak w ogóle - spoważniałem. - Szukałem go - wskazałem swój plecak. - Co ty z nim wyrabiasz?
Chyba Eve nie wpadła na pomysł, żeby dorzucić tam jakąś podejrzaną zawartość... Już kiedyś próbowała w końcu. Nie, żeby dobrze na tym wyszła.
- K-kazano mi ci go oddać - zdjęła go z pleców. Jej ręce zacisnęły się na jednym z jego ramion, jakby była bardzo zdenerwowana. - ..Em... więc..
- Aha, to super - odebrałem moją własność i zamierzałem się odwrócić. - Choć jest trochę cięższy niż wcześniej.
Podejrzane. Potem mogę ten plecak dać Rickowi, żeby go otworzył, więc jeśli jest jakaś "niespodzianka" to on nią oberwie, a nie ja.
- Dostałam go już z taką wagą - odpowiedziała. Przyglądałem jej się przez chwilę, aby ocenić czy kłamie, czy też nie. Z drugiej strony Eve jej mogła, nawet o tym nie powiedzieć.
- ... Więc... uch.. no.. więc... eee... - jej twarz powoli starała się coraz bardziej czerwona. Może jednak coś wiedziała na temat pomysłów kuzynki? - ..so... no... chciałam ci powiedzieć...
Nachyliłem się, żeby zrozumieć cokolwiek z tego mamrotania. Czułem się, jakbym rozmawiał z małym wstydliwym dzieckiem, które zostało zabrane w miejsce, gdzie jest dużo osób, które nie zna.
Świetnie, i weź tu teraz coś z niej wyduś...
- ... chciałam.. ja... PODOBASZ MI SIĘ! - Krzyknęła.
- Huh? - Było to jedyne co zdołałem z siebie wykrztusić w ramach odpowiedzi.
Tego się NIE spodziewałem! Ona chyba nie... Nie, nie nie! To niemożliwe... Chwila, nie.. Prawdopodobnie Eve ją do tego namówiła i zmyśla.
Kiedy nareszcie udało mi się uspokoić i przejrzeć tą całą sytuację, mogłem się uspokoić.
Nagle plecak zaczął się rozsuwać. Najpierw wysunęła się jedna biała łapka, potem kolejna, która przyspieszyła przesuwanie się suwaka. Ostatecznie wychyliła z niego mała, słodka (ale wiedziałem, że to tylko maska, którą miała na sobie krwiożercza istota z piekła rodem) mordka.
Pasztet. Oczywiście, Pasztet. Jak mogłem o tym nie pomyśleć.
Ledwie zauważalnie odetchnąłem z ulgą. Tymczasem dziewczyna powoli stawała się coraz bardziej biała.
- ... żre... - znowu włączyła tryb mamrotania. - t... żre...
- Słucham? - Zapytałem się ciekawie.
W sumie to jest zastanawiające, czemu tak reaguje ilekroć Pasztet pojawi się w jej otoczeniu. W końcu dziewczyny nie powinny lubić słodkie rzeczy?
Nawet, jeśli te "słodkie" rzeczy mają czerwone, jak krew oczy...
- Pożre... To... - Oczywiście Pasztet nie zrozumiał, że dziewczyna się go boi, albo druga opcja (ta bardziej prawdopodobna) nie zamierzał przestać jej prześladować nawet, jeśli to wiedział. - To.. Zło...
- Już spokojnie, on przecież nie jest taki zły - próbowałem jej przemówić do rozsądku.
Oczywiście Pasztet musiał w tym samym momencie wyszczerzyć na nią swoje ostre, jak brzytwa ząbki. Świetnie, wielkie dzięki. To jest aż takie zabawne ty głupi króliku?!
Dziewczyna pisnęła, a białe futro spojrzało się na mnie. "Przecież to jest zabawne, nawet dla ciebie, prawda?" Zdawały się mówić jego ślepia.
Może i tak, ale... - Spojrzałem na niego ciężko. To był ten wzrok, który zapowiadał, że przez następne dni nie zobaczy żadnego jedzenia.
Królik przeniósł wzrok z powrotem na dziewczynę, potem na mnie i znowu na nią, jakby głęboko się zastanawiał nad czymś.
I wtedy mała bestia rzuciła się na mój palec. Pasztet potrafił gryźć naprawdę mocno.
Z mojego gardła wyrwał się cichy krzyk, który zaraz stłumiłem. Sięgnąłem drugą ręką, żeby oderwać. Sprawnym ruchem rozszerzyłem jego zęby i wysunąłem z nich mój palec. Tak, miałem w tym wprawę, tak, to nie był mój pierwszy raz.
- Głupi Pasztet... - Warknąłem na niego i wcisnąłem go z powrotem do plecaka.
Teraz tylko zatamować krew. Ten głupi Pasztet naprawdę, któregoś dnia odgryzie mi palec.
- Masz jakąś chusteczkę? - Zapytałem się dziewczyny, lekko krzywiąc się z bólu.
Otrzymałem zero odpowiedzi... Pomachałem jej przed twarzą dłonią.
- Do ciebie mówię dziewczyno-która-nie-chciała-mi-powiedzieć-swojego-imienia.
- C-co..?! T-tak... j-już... - Zaczęła machać nerwowo rękami. - T..ty krw--aaa-wisz! - Pisnęła przerażona. - K..kró...lik!

środa, 24 lutego 2016

Od Aurory

Zostałam sama, z plecakiem w ręku. Na samym początku nie miałam zielonego pojęcia co się właściwie stało, jednak Eve zniknęła w mgnieniu oka i nie było sie kogo o to zapytać. Zrozumiałam jedynie, że znowu wymaga ode mnie nawiązania kontaktu ze swoim kuzynem. Nie, nie, nie..., zaczęłam panikować, a moje serce powędrowało mu ku górze gardła, jakby chciało ewakuować się z mojego ciała zanim wydarzy się coś strasznego. Jednak gdy już emocje opadły, a ja nadal stałam tak sama, pośrodku korytarza, zaraz jakaś inna myśl przesłoniła mi tamten obraz.
Plecak.
Był czarny z białym napisem. Nie znaczył nic szczególnego, więc uznałam, iż musi być to nazwa firmy, która wyprodukowała torbę. Biała metka po boku potwierdzała moje domysły. Tornister wyglądał na solidny i wygodny, choć prawe ramiączko było źle wyregulowane i zapewne służyło jedynie do przewieszania przez ramię, ponieważ różnica była zbyt duża, by można było go wygodnie włożyć na plecy. Został wykonany ze sztucznego tworzywa, najprawdopodobniej był nieprzemakalny.
- Właśnie. - mruknęłam sama do siebie, jakbym sobie coś przypomniała. - Po prostu mu go oddamy.
Zostawiłam mój plecak pod klasą i zamiast niego przewiesiłam sobie torbę Vincenta. Czy właściwie miałam możliwość oddania mu go teraz? Była najdłuższa, obiadowa przerwa. Trwa z jakieś 20 minut. Było dużo czasu by spokojnie odnaleźć wyróżniającego się wyglądem gościa i zwróć mu jego własność. A potem z nim pogadać.
- Ugh.. - nagle straciłam dech, jakby coś mnie rąbnęło w sam środek piersi, jednak bynajmniej nie była to rzecz fizyczna. Nic innego jak sama myśl o nawiązaniu rozmowy z jakąś nieznajomą osobą zabolała mnie o wiele bardziej, niż jakakolwiek kontuzja na beznadziejnym przedmiocie zwanym w-fem.
To w sumie nic trudnego. Po prostu do niego podchodzisz, oddajesz mu plecak i mówisz to, co kazała Eve.
To nie jest takie proste... co mam potem mówić?
Ale Eve zapewniała nas, że on będzie jeszcze bardziej skonfundowany od nas. Po prostu przyjrzysz się jego zachowaniu i wywnioskujesz, jakim jest człowiekiem. Wtedy przybierzemy stosowny ton i obierzemy właściwy tor rozmowy.
Nie chcę... nie mogę!
Choć przez cały czas wydawałam się obojętnie lawirować wśród przechodzących uczniów, teraz nagle na moją twarz wypłynęła rzeka emocji. Coś w stylu przerażenia i gorączkowej desperacji. Znowu zapragnęłam uciec.
Ale informacje, które Eve obiecała...
..jestem złym człowiekiem. Kazałam jej zrobić coś tak niebezpiecznego, a sama wydziwiam z jakimś podejściem do rówieśnika..
...jest jak w telenoweli... a my jesteśmy tą marudną postacią, której się nie kibicuje..
..tak właśnie jest.
Uśmiechnęłam się nagle tak, że aż przechodzący uczniowie spojrzeli na mnie pytająco, jakby myśleli, że robię to z ich powodu, ale ja wyminęłam ich obojętnie. Mój uśmiech stale się poszerzał, aż w końcu odkryłam, że się śmieję.
- Będzie ciekawie.. - mruknęłam sama do siebie marzycielskim głosem, jak fanka przed koncertem ulubionego zespołu - ..będziemy patrzeć na jego zachowanie i pośmiejemy się trochę ze swojego. Całkiem ciekawie.. - moje mruczenie było na tyle niewyraźne, by przechodzący ludzie nie zwrócili na mnie uwagi. Z pewnością myśleli, że powtarzam jakąś wyuczoną mantrę przed lekcją.
I tak jest mi trochę smutno..
..z powodu Eve.
Ale chcę się dowiedzieć czegoś o Nim.
Właśnie. Chcę. A nie muszę.
Dlatego jestem egoistką..
..ta misja została przydzielona nam obydwu, jednak tylko Eve zdawała się poświęcać..
Nie jest ci trochę wstyd?
Może.. choć w sumie, tak właściwie, jestem całkiem zadowolona.
Być może tak mocno satysfakcjonował mnie fakt, że tak słaba i obojętna osoba wreszcie czegoś zapragnęła. Jakby dusza, która błądzi po ciemnym labiryncie nagle dostrzegła światło..
..moje ciało wydawało się być zdecydowane, energiczne i oddane mi bardziej niż kiedykolwiek. Jakby samo krzyczało coś w stylu „tak, zróbmy wreszcie coś ze swoim życiem! Pogadajmy z kimkolwiek.. dla ciebie to i tak już dużo!”. Nie wiedziałam, czy czuję się zadowolona z takiego nawoływania z wnętrza duszy. Być może powinnam to uznać za obelgę od siebie dla samej siebie i się obrazić, ale..
..to przecież nie miałoby sensu.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i wystraszona odwróciłam się do napastnika. Okazał się nim nie kto inny jak.. Eve?
- A ty co tu robisz, zdrajco?! - odwróciłam się gwałtownie zdzierając z siebie jej dłoń - Miałaś mnie supportować, a ty przepadłaś jak kamień w wodę i..
- Jest na zajęciach teatralnych. - odrzekła i chwyciła mnie za rękę - W sumie to inaczej.. będzie tam akurat gdy dotrzemy. - pociągnęła mnie za sobą zanim zdążyłam zaprotestować.
Choć moje serce sprzeciwiało mi się całym sobą, to dalej pchała mnie desperacja.
I tak oto znalazłam się w tej pogańskiej sali, gdzie było strasznie dużo ludzi. 
- Powinien plątać się gdzieś tam.. - wskazała kulisy - ..lepiej złap go na osobności, zanim do ciebie podejdzie i będziesz musiała z nim gadać przy ludziach.
Zrobiłam przerażoną minę, ale ruszyłam w kierunku wskazanym przez uczennicę. Wyglądałam trochę jak wojownik czatujący na mamuta. Wetknęłam głowę przez drzwi i zobaczyłam, że faktycznie: Vincent właśnie odkładał komórkę do kieszeni ze skwaszoną miną, jakby zniesmaczył go jakiś fakt. Albo z kimś gadał, albo przegrał w jakiejś grze.. nie mam pojęcia.
- Hmm, ty? - jego wzrok upolował mnie znacznie szybciej niż sądziłam - Co ty wyprawiasz? Śledzisz mnie? - spytał kpiąco - Może dzisiaj rano, gdy znalazłaś się w moich ramionach, zakochałaś się we mnie bez opamiętania..? - spytał ironicznym, piszczącym głosem. - I przybyłaś wyznać mi miłość! - rozłożył ręce z uśmiechem. - A tak w ogóle.. - nagle spoważniał  - Szukałem go. - wskazał swój plecak - Co ty z nim wyrabiasz?
- K-kazano mi ci go oddać.. - zdjęłam go z pleców i kurczowo zacisnęłam obie dłonie na jednym jego ramiączku - ..em... więc... - nagle poczułam, że przechodzę najprawdopodobniej najgorszy, najpodlejszy i najgłupszy moment, jakie życie mogło mi zgotować.
- Aha, to super. - zabrał go nim w ogóle się zorientowałam - Choć jest trochę cięższy niż wcześniej..
- Dostałam go już z taką wagą - zapewniłam i poczułam, że możliwość nawiązania z nim interakcji szybko przemija - ..więc.. uch.. no.. więc.. eee.... - mogłabym przysiąc, że byłam o wiele bardziej czerwona niż zdrowe buraki na roli - ..so.... no... chciałam ci powiedzieć... - zerknął na mnie pytająco, jednocześnie schylając się do plecaka - ..chciałam.. ja.. PODOBASZ MI SIĘ! - tak, wreszcie udało mi się to z siebie wyrzucić, teraz mogę uznać ten spokojny, beztroski okres życia za zamknięty.
Ja nieszczęsna.. 
- Huh? -  napotkałam wzrok Vincenta, którego w sumie nie mogłam rozszyfrować. W pewnym sensie czułam, że na moich ustach cały czas znajduje się uśmiech, bo sytuacja była tak beznadziejnie komiczna i idiotyczna, że nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Natomiast on wyglądał trochę, jakby nagle.. hmm.. ktoś zamordował mu matkę?
Nagle, w tym samym momencie, zamek plecaka jakby sam drgnął i szybko przestałam patrzeć chłopakowi w oczy, by przenieść wzrok właśnie na to zjawisko. Powoli, powoli z torby wysunęła się jedna, włochata łapka....

wtorek, 23 lutego 2016

Od Sevastiana

Jak zwykle. 5 rano budzik. Nie żebym dał radę dłużej spać, ale mimo wszystko bardzo to dobijające. Dźwięk obudził także mojego kocura. Spojrzał na mnie przeciągle po czym jak zwykle poszedł dalej spać. Ten to ma za dobrze. Westchnąłem przeciągle i zwlokłem się z łóżka do garderoby. Ubrałem pierwszy lepszy czarny dres i zjechałem windą do wyjścia z budynku. Zimne powietrze przyjemnie otaczało moją skórę a obłoczki pary z ust przypominały dawny nawyk palenia.
Równym tempem przebiegłem drogę do parku, sam park i drogę z  powrotem. Koło 15 kilometrów. Mokry od potu po powrocie poszedłem od razu do wielkiej łazienki. Szybki prysznic, założenie czarnej koszulki i na śniadanie. Codzienna rutyna, która mi nie przeszkadzała aż tak jak mogłoby się wydawać.
- Witaj Gregory. - Odezwałem się do swojego kamerdynera.
- Naleśniki, jajka i bekon.?
- Oczywiście. - Posłałem mu szyki uśmiech.
Pracuje dla mnie od 5 lat i przez ten czas zdążył mnie bardzo dobrze poznać. Wszystkie upodobania. Takiego człowieka chyba nic już nie zdziwi. Sadowię się na stołku przy wyspie i czekam na śniadanie.
Szybko pojawia się przede mną razem z czarną kawą. Biorę łyka i wstaję po białego, cienkiego jak zeszyt laptopa. Uruchamiam program pocztowy i zaciekawia mnie mnie wiadomość od jednej z nauczycielek z liceum. Wychowawczyni bodajże II f. Przebiegam wzrokiem po tekście wiadomości.

"Dzień dobry. 
Ponieważ prowadzisz zajęcia teatralne mógłbyś zająć się jednym uczniem.? Ma bardzo niskie zachowanie z racji ciągłego wagarowania. Zajęcia mogłyby pomóc mu je podnieść. Nazywa się Vincent Vels. Jestem pewna, że o nim słyszałeś. Dzisiaj pojawił się rano na chwilę w szkole po czym jak zwykle zniknął. Pokładam nadzieję, że uda Ci się odpowiednio go zachęcić. 
Lorraine Connor."

Przesuwam palcem po wardze. To może być zabawne. Odpisuję na maila z potwierdzeniem, że zajmę się tym. Wyciągam iPhone'a i wybieram numer do mojego człowieka od PR, który potrafi uzyskać więcej informacji niż zwykła osoba z jego zawodu.
- Logan... - Mruczę. - Potrzebuję jakiegoś potwierdzenia, że uczeń z licealnej II f ze szkoły w której uczę przebywał w czasie lekcji poza nią.
- Na kiedy proszę pana.?
- Jak najszybciej. - Uśmiecham się podle.
- Coś jeszcze.?
- Jego numer.
- Oczywiście. Prześlę panu informacje mailem.
- Dzięki.
Wkładam talerz do zmywarki, biorę portfel i kluczyki do Vanquish'a*. Zjeżdżam do podziemnego garażu i wsiadam do czarnego auta. Silnik budzi się do życia i z przyjemnym warkotem wyjeżdżam na ulice miasta. Gdy stoję na światłach słyszę powiadomienie z telefonu. Odczytuję wiadomość, w której jest tylko nagranie z monitoringu sprzed baru Purple Oyster na którym widać chłopaka. I o to chodziło. Jeśli nie pójdzie po dobroci na nasz przyszły układ to z tym nie będzie miał wyboru. Pod nagraniem znajduje się numer. Dzwonię na niego z zestawu głośnomówiącego i ruszam na zielonym świetle.
- Halo.? - Słyszę znudzony głos.
- Witam. Sevastian Thaye z tej strony.
- Ta..?
- Słyszałem, że masz mały problem z zachowaniem. Możemy to załatwić po dobroci. Ty przychodzisz na moje zajęcia teatralne a ja gwarantuję Ci wyższą ocenę. Oczywiście radziłbym też przemyśleć fakt, że Twoje podróże w czasie lekcji nie są zbyt legalne. - Moje usta wyginają się w uśmiechu.
Chłopak zaczyna coś mówić, lecz przerywam mu.
- Dziś o 16. Szkolna sala teatralna. Zapraszam serdecznie.
Słyszę westchnienie i rozłączam się.
Kilka minut później parkuję na miejscu dla nauczycieli pod szkołą i mimo zachmurzonego nieba wysiadam w ciemnych okularach i krótkim rękawku. Czerń ubrań znacząco kontrastuje z moją bladą, prawie śnieżnobiałą cerą. Obserwuję przez chwilę ceglane budynki i zaciągam się elektronicznym papierosem z wiśniowym wkładem. Palę to cholerstwo chyba tylko dla smaku. Krzywię się i ruszam do swojej sali w oczekiwaniu na uczniów.
Krzyżuję nogi w kostkach zaczynam przeglądać sztuki leżące bez ładu i składu na całym biurku stojącym bokiem do podniesionej sceny. Do mojej ręki wpada Romeo i Julia. Dawno tego nie wystawialiśmy. Zaczynam zakreślać sceny, pojedyncze rozmowy i przy imionach bohaterów zapisywać imiona swoich uczniów. Nikt jednak nie pasuje mi do roli Romea i Juli. Cóż. O tym pomyślę później.
Sala zaczyna się zapełniać. Na obitych czerwonym materiałem krzesłach ustawionych przed maleńką sceną sadowi się coraz więcej uczniów i ku mojemu zdziwieniu dostrzegam wśród nich Eve Blackimir. Moje brwi sięgają nieba. A to niespodzianka. Takim oto sposobem Julia sama się pojawiła. Maskuję enigmatyczny uśmiech kładąc palce na ustach.

* Jeden z modeli Astona Martina.

Od Eve

Nauczycielka. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć, że pozwoliłam, aby któraś mnie zobaczyła nie tylko zrywającą się z klasy, ale też kłócącą się tak, że wszyscy mnie słyszeli. Moja idealna opinia... Legła dzisiaj w gruzach.
Czemu... Czemu... Czemu? - Zawodziłam przez chwilę w myślach. - No dobra Eve, ogarnij się z łaski swojej i zbliż Auroś i Padalca ze sobą. Trzeba najpierw zrealizować plan, a dopiero potem rozpaczać.
 - No dobrze, Auroś - pokazałam jej nieco wymuszony uśmiech, który mógł przywodzić na myśl szaleńca, który za chwilę chciał zrobić coś niebezpiecznego i o tym wiedział. - Teraz zrobisz niezwykle ważną rzecz dla naszej misji i normalnie z nim pogadasz - spojrzałam na nią wyczekująco.
W rzeczywistości wiedziałam, że Aurora nie podejdzie do niego z własnej woli, więc planowałam wypchnąć ją na dach i zatrzasnąć drzwi.
Ale o tym nie zamierzałam jej mówić. Hehheheeehhee. Nie będzie miała innego wyboru niż z nim pogadać.
- Więc - wskazałam teatralnym gestem drzwi. - Za tymi oto drzwiami jest nasz cel. Na początek wystarczy, że normalnie do niego podejdziesz i zagadasz. Następnie... Hmmm.... - Zamyśliłam się. - Może, gdyby tak zdobyć narzędzie namierzające i mu je podrzucić... Albo, gdybyś tak spróbowała zdobyć jakiś materiał do szantażowania - byłam zachwycona tą perspektywą. - Albo gdyby tak...
- Ale jak to zagadać, o czym ja niby mam z nim gadać?! O czym się gada z chłopakiem... Eve, może ty mi powiesz, hmm? - Spojrzała na mnie, jakbym pominęła bardzo istotną część.
- Normalnie? - Uniosłam brwi. - Wiesz, użyć języka, przywitać się - zaczęłam tłumaczyć wolno, jakbym miała do czynienia z ciężkim przypadkiem specjalnej troski. - Następnie no nie wiem... Tematów jest dużo. Chłopak to też człowiek, nie gryzie - próbowałam jej przemówić do rozsądku. Jego zainteresowania... Muzyka - westchnęłam patrząc się na nią. - Wątpię, abyś cokolwiek wiedziała w tym zakresie - westchnęłam. - A może by tak... - Przyjrzałam się jej.
Teraz było pytanie... Gdybym tak powiedziała jej mój pomysł to by uciekła na miejscu czy też nie?
- Czyli co, mam podejść do chłopaka, którego zbeształam i powiedzieć: ej, wiesz, zapomnij o tamtym, teraz chcę pogadać z tobą o naleśnikach?
Faaakt. Nie brzmiało to najlepiej, ale aktualnie nie było lepszej opcji, pomijając plan Z na który mogłam się założyć, że Aurora nie zgodzi się za żadne skarby.
Rzuciłam jej długie, badawcze spojrzenie rozważając za i przeciw, potem chwyciłam jej rękę i przyciągnęłam ją bliżej siebie otrzymując w zamian spanikowane spojrzenie.
- Zawsze możesz powiedzieć, że ci się podoba - czekałam na jej reakcję.
Minęło kilka sekund i nie było żadnej. Pomachałam jej przed oczami.
- Auroś? - Zapytałam się niepewnie. - Jesteś tam jeszcze? Ziemia do Auroś.
I wtedy wybuchła śmiechem, a ja jej posłałam spojrzenie "ja naprawdę nie żartuję".
Spoważniała, a wcześniejszy śmiech zaczynał się zamieniać w nerwowy chichot.
- Ty chyba żartujesz, co nie Eve? Prze... Przecież t-to niemo-możli-we - zaczęła się jąkać.
- Będziesz dzielna Auroś, wierzę w ciebie, na pewno sobie poradzisz. - Poza tym... - Uśmiechnęłam się z okrutną satysfakcją. - On jest gorszym przypadkiem od ciebie.
Rzuciła mi spojrzenie, jakbym uderzyła się w głowę. I to mocno.
- Ten Zacofany Plankton nigdy, ale to nigdy się z nikim nie umawiał - zauważyłam. - Musi istnieć ku temu powód... I ty moja droga Auroś, ty a nie nikt inny odkryjesz ten powód - pokiwałam głową.
- Ja też się nigdy nie umawiałam! Nawet się z nikim za rękę nie trzymałam! - Zaprotestowała. - Poza tym... Co jeśli... Na przykład ktoś się o tym dowie.. I inni - widząc to przerażenie w oczach nawet zrobiło mi się jej odrobinę szkoda.
- Nie martw się Auroś. Pomogę ci. Upewnię się, że Parszywa Glizda nie puści pary z gęby. Poza tym co, jak co... Ale wątpię, żeby to zrobił - posłałam jej błagające spojrzenie. - To co? Auuurośś? Proooszęę...
Zdałam sobie sprawę, że to nie zadziała, więc postanowiłam zmienić taktykę.
- Zrobię wszystko - oświadczyłam. - Z pewnością jest coś co byś chciała uzyskać, albo  się dowiedzieć - zauważyłam.
- Mówiłam ci o Nim - nagle ton głosu Aurory stał się poważniejszy. - Mogłabyś się Nim czegoś dowiedzieć?
Zmarszczyłam brwi. To o co prosiła nie było łatwe, a z pewnością było bardzo, ale to bardzo niebezpieczne.
Nieautoryzowany dostęp do danych Organizacji. W dodatku Łączników. Jak duże może być ryzyko? Co zrobiliby ze mną, gdyby to odkryli? Nie sądzę, aby moja moc była jakaś specjalna... Z drugiej strony pomagałam też przy laboratoriach i zabezpieczeniach. Chyba byłam użyteczna dla nich, chociaż... 
Zagryzłam wargę.
- Umowa stoi - powiedziałam. - Ale mam kilka warunków. Po pierwsze z tego co wiem serwer z informacją, jaką chcesz jest połączony do innej sieci, więc będziemy musiały poczekać do najbliższej okazji, czyli kontroli użytkowników mocy. Po drugie, będę potrzebować twojej pomocy, żeby unieruchomić systemy bezpieczeństwa. To nie będzie spacerek do lasu w tą i z powrotem. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Kiwnęła głową.
- Mój trzeci warunek jest taki, że najpierw skończymy tą misję, a przynajmniej będziesz w stanie normalnie na co dzień pogadać z Gnidą bez większych trudności. To umowa stoi?
Kiwnęła głową. Sekundę później usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi, a moją twarz rozjaśnił uśmiech,
- Powodzenia - puściłam jej oczko.
I wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam.
Auroś rzuciła się w stronę drzwi. Wyciągnęłam rękę, aby ją złapać, ale natrafiła tylko na pustkę.
Zaklęłam i jak najciszej pobiegłem za nią.
Kiedy byłam na trzecim piętrze po dziewczynie nie było nawet śladu...
Czyli pora wymyślać plan B...
**
Trzy lekcje później w moich rękach znajdował się plecak Vincenta. Nie byłam zadowolona, że musiałam to trzymać, ale przynajmniej miałam plan B. I niestety ten oto plan uwzględniał ten przedmiot.
Był on niezwykle prosty. Chciałam, aby Aurora zwróciła plecak Niedorozwojowi i w ten oto sposób znalazła powód, aby z nim pogadać. Potem, nawet jeśli się zatnie to Niedorozwój poprowadzi rozmowę. Czy chcę czy nie to, że potrafi pogadać z każdym muszę mu przyznać.
Z triumfalnym uśmiechem stanęłam pod klasą z której miała wychodzić Aurora. Na mój widok rzuciła mi spanikowane spojrzenie, a ja obdarzyłam ją szczerym, szerokim, słowiańskim uśmiechem.
 - Aaauuroooś~! - Jak tylko wyszła chwyciłam ją za kołnierz i zaprezentowałam jej zdobycz. - Zobacz co to jest?
- Plecak - odparła.
- Ale kogo? Padalca oczywiście! Także masz tutaj oto swój powód, żeby do niego podejść i zagadać - wcisnęłam jej go w ręce zanim zdążyła zaprotestować i wyparowałam jej sprzed oczu, zanim zdążyła zaprotestować.
Teraz nie miała wyboru. Musiała to zrobić.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Od Aurory

Higienistka zapewniła mnie, że nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń wewnętrznych. Oczywiście nie ufałam jej w żadnym przypadku, nie tyle z powodu niechęci do jej samej, co po prostu ogólnego powątpiewania w lekarzy. Zawsze wątpiłam w ich wykształcenie i umiejętności, więc opuściłam gabinet ze sztucznym uśmiechem i już od chwili zamknięcia drzwi poczułam, że umieram.
- To tylko twoja wyobraźnia.. - warknęłam sama do siebie - ..po prostu panikujesz i tyle. - może i miałam dużo racji, w końcu byłam ranna, chora i poobijana tyle razy, że już zdążyłam nauczyć się rozpoznawać prawdziwy ból i ten nieprawdziwy, spowodowany przez sam wymysł.
Kiedy tak szłam, majacząc sama do siebie jaka to ja jestem biedna i cały świat zrzekł się przeciwko mnie, zobaczyłam Eve idącą niezdecydowanie w moją stronę. Wydawała się zamyślona i skupiona, jakby chciała zacząć jakiś poważny temat.
- Idziesz do domu czy na lekcje? -  zapytała najnormalniej w świecie.
- Eemmm... - zastanowiłam się - ..chyba wracam na lekcje. 
- A jak się czujesz?  Mam już kupować wiązankę czy jeszcze trochę pociągniesz?
- Obawiam się, że jeszcze trochę pociągnę.. - zaśmiałam się zakłopotana. - Ale oszczędzaj pieniążki... poza tym: ty nie na lekcjach? Wagarujesz..?
- Ja..? Nie... - pomachała ręką przecząco - ..po prostu miałam coś do załatwienia akurat poza klasą, akurat w czasie lekcji. Powitałam nową uczennicę - wyprzedziła moje pytanie - ..i przyszłam, żeby o czymś ważnym z tobą pogadać..
- Ważnym..? - spytałam naburmuszona - Ważniejszym niż moje samopoczucie? - kiwnęła głową - ..Bo cię pacnę..
- Mianowicie chodzi o misję, którą dzisiaj otrzymałyśmy i o Vincenta. Aby naprawdę sprawdzić, czy ten... - tutaj zrobiła krótką pauzę, jakby zastanawiała się jakiego określenia użyć - ...niezrównoważony, społeczny imbecyl.. - kiwnęła głową delikatnie, jakby chciała sobie sama pogratulować - ..posiada faktycznie jakieś moce. To nasza misja i musimy ją wykonać.
- Będziemy go śledzić..? - moje serduszko drgnęło z podniecenia. Rzadko robiłyśmy coś tak ciekawego. A "śledzić" od razu nasunęło mi filmowy obraz podglądacza z lornetką, który wspina się na drzewo by podejrzeć dziewczynę pod prysznicem.. nie, zaraz, to prześladowca. Ale czy to taka różnica? W sumie nie wiadomo, do czego jego moc może konkretne służyć.. a nuż może używać jej tylko w łazience - ....trzeba zrobić rekonesans wytrzymałości najbliższych drzew.. - mruknęłam.
- Co? - spytała Eve, będąca myślami zupełnie gdzieś indziej - Słuchaj, Auroś, musisz się z nim tak jakby, na chwilę oczywiście, zakolegować.. - zaczerwieniła się niezauważalnie - wiesz...
- Co, ja? - spytałam podejrzliwie - To ja tylko otrzymałam to zadanie..?
- Ja.. będę... twoim... supportem... z dala... - uśmiechnęła się niewinnie, ale zbyt sztucznie, bym nie zdołała rozpoznać jej prawdziwych zamiarów - ..wiesz, mogę ci o nim opowiedzieć.. i wspierać cię.. i w ogóle.
- Jesteś jego kuzynką! - krzyknęłam, wyraźnie czując do czego do wszystkiego prowadzi i chcąc desperacko zrzucić na nią tę logiczną powinność - Tobie będzie o wiele łatwiej zdobyć jego zaufanie! Ja stwierdziłam, że mnie nie obchodzi i prawie wyrzuciłyśmy go z gabinetu, a teraz mi mówisz, że mam do niego tak sobie podejść i zdobyć jego zaufanie?!
- No właśnie, jestem jego kuzynką.. - zaczęła kiwać głową - ..gdy zobaczy, że ktoś, kto go całe życie nienawidzi, zacznie się do niego przymilać i wypytywać o takie rzeczy, to będzie to podejrzane, no nie..? Czy to nie logiczne..? - spojrzała na mnie dobitnie, ale ja pokręciłam głową energicznie.
- Ale ja powiedziałam "moje imię nie jest ci do niczego potrzebne!" i odwróciłam wzrok. Na pewno już mnie nie lubi... - zaczęłam się gorączkować - ...p-poza tym... przecież wiesz, że ja prędzej umrę niż podejdę do jakiegokolwiek chłopaka i nawiążę z nim kontakt..
- Dlatego ja ci pomogę.. z bezpiecznych 50 metrów.. - dumna pokazała mi okejkę, a ja spiorunowałam ją spojrzeniem - ..poza tym to dobrze, że się na niego naburmuszyłaś. Kto się czubi, ten się lubi... myślę, że tak pomyśli, kiedy już zaczniesz się do niego podlizywać. A wtedy....! - niemal krzyknęła - Straci czujność i gdy będzie się najmniej tego spodziewał, dowiemy się całej prawdy.. bądź uśpimy i zakopiemy w ogródku, do wyboru.. - uśmiechnęła się zadowolona i z wyraźnym przejęciem - Aurora, świat na tobie polega..!
- C-co..? - poczułam, jak robi mi się słabo - Ale.. o czym ty teraz.. że ja mam.. - wytrzeszczyłam oczy. - Kiedy ja nie mogę.
- Dzięki twoim genialnym zdolnościom interpersonalnym..
- Dzięki czemu..?
- Racja.. - skrzywiła się - Dzięki twojemu brakowi zdolności interpersonalnych zwrócisz jego uwagę na swoją miernotę i zdobędziesz jego współczucie! - rzekła triumfalnie i skrzywiła się, gdy posłałam jej lekkie uderzenie pod żebra - Uuuua..
- Prędzej walenie wyfruną z morza niż ja zrobię coś takiego.. - włączył mi się instynkt samozachowawczy i byłam wręcz gotowa stąd uciec - Poza tym co?! Podejdę do niego i powiem: hej, masz może jakąś moc?! To idiotyczne.. o czym ja mam z nim gadać? Nie znam się na wyrywaniu chłopców..
- Nie masz go wyrywać.. - zwróciła uwagę - ..albo.. czekaj.. może jednak go wyrwij. A potem zmieszaj z błotem.. - sadystyczna natura Eve nagle się uwolniła i wcale nie chciała jej opuścić - Będzie mnie błagał o twój numer telefonu, a wtedy ja..
- O ludzie... - zakryłam sobie twarz dłońmi - ..ty się módl o to, żeby w ogóle na mnie spojrzał, a nie, z takimi bajkami nagle wyjeżdżasz... z resztą: nie. Nie zrobię tego - wzięłam się pod boki z dzielną miną. - Możesz próbować, ale nic się nie stanie! Nie umiem poznawać nowych ludzi ani utrzymywać z nimi konwersacji: co dopiero na takim poziomie... - Eve złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie w jakąś stronę z dziwną miną, najprawdopodobniej tam, gdzie spodziewała się znaleźć Vincenta. - Nie zgadzam się! - chwyciłam się drugą ręką barierki - Możesz mnie ciągnąć, a ja się nie puszczę! Choćby cała szkoła się na mnie gapiła!
- Auroś, daj spokój, zrobisz to dla WYŻSZYCH celów! - zaczęła mnie ciągnąć - Pomogę ci.
- A coś ci w dupę, koleżanko! - jeszcze mocniej chwyciłam się barierki - Jestem antyspołeczna i nikt tego nie zmieni...!
- Przełam się, no chodź to będzie genialne, już wiem jak to zrobim...
- Nie słucham, nie słucham!! - cała moja niechęć do ludzi wyszła na wierzch i w tej chwili byłam myśleć tylko o tym, że nie znoszę innych, żeby mi każdy dał spokój i jak nie, to rzucę tę budę i wyjadę na Jamajkę rozbijać kokosy. W samotności.
- Co tu się dzieje..?! - nagle jakaś nauczycielka, zwabiona hałasami z korytarza, wyszła z klasy - Jeśli chcecie się kłócić o chłopaka, to idźcie gdzieś indziej! Trochę kultury! I... och! - wskazała Eve, której skóra coś nie umiała się zdecydować, czy zrobi się czerwona czy blada jak moja - Przewodnicząca wielka, a po szkole sieje rozboje..! - dziewczyna puściła mnie i zaraz zaczęła przepraszać za hałas, po czym pociągnęła mnie za kołnierz i przemieściłyśmy się w bardziej odludne miejsce, czyli na ostatnie piętro, z którego było już tylko wyjście na dach.

niedziela, 21 lutego 2016

Od Clary

Powrót do domu okazał się dość bezproblemowy. Autobus tylko trochę za wolno jechał, bo padało. Nie znoszę kiedy pada deszcz, on tylko przeszkadza.
Po powrocie do domu, zmokła jak kura władowałam się do łazienki. Wzięłam ciepły prysznic, po czym ułożyłam się przed telewizją. Nic ciekawego nie leciało, ale i tak nic nie chciałam oglądać. Oczy przymykały mi się, a ciało zaczęło się rozluźniać. Nie walczyłam z siłami natury i usnęłam.
Złe sny mnie na szczęście nie męczyły i mogłam przespać spokojnie całą noc. Koszmary to moje fatum, rzadko mnie opuszczają i nie wiem na czym to polega. Jest to frustrujące i nadaje zły odbiór świata przez moją osobę. Wysypiam się nie często, jestem przez to słabsza i mniej chętna do działania. Nie żalę się nikomu, więc to trochę bolesne trzymać coś takiego w sekrecie. Nie mogę tego wykrzyczeć, czy też wypłakać – To chyba sprawia, że mam czasem chwilę słabości i ochoty zatrzymać się w połowie drogi, po czym zapytać się samej siebie co robię. Jednak staram się tego nie robić, bo to wywołuje tylko poczucie winy i smutek. Niestety złą aurę wyczuwają ludzie, więc trzeba okłamywać siebie, by nie zwracać zbytnio na siebie uwagi. Życie z tego typu ciężarami na sercu jest okropnie trudne i brakuje na to sił. Co najgorsze, zdaje sobie sprawę z tego, że pewnego dnia nie wytrzymam. Jednak nie uważam tego za powód by kończyć oszustwa i kłamstwa, gdyż to pozwala zachować spokój. Jeśli kiedyś zastanawiałam się nad tym czy kłamstwa są złe, to rozmyślania szybko kończyły się na odpowiedzi „tak”. Teraz waham się za każdym razem gdy pomyślę o czymś takim jak kłamstwo. (Czyżbyście właśnie rozmyślali nad kłamstwem? Tak, chyba zmusiłam was do refleksji nad tym wyrazem)
  Wstałam koło piątej rano, a za oknami panował jeszcze mrok. Podeszłam powoli do okna i położyłam łokcie na parapecie. Na dłoniach oparłam brodę, po czym wpatrywałam się w ciemności i latarnie, które świeciły jak tylko najmocniej mogły. Noc taka jak ta była podobna do mojej duszy, która niczym latarnia pragnęła światła, ale problemy niczym ta zimowa noc były silniejsze od niej. Na szczęście nie była samotna, tak jak ja i miała wielu pomocników. Powinnam być zazdrosna o tą latarnię, ale jakoś nie mogę tego zrobić.
Gdy w innych oknach zaczęły rozbłyskać światła ja poszłam do kuchni wziąć tabletkę, po czym znowu siadłam na kanapie. Wzięłam ze stolika telefon i zaczęłam grać w Soccer Spirits*. Przegrałam tak z pół godziny i wzięłam się do śniadania. Nie szalałam zbytnio, zrobiłam sobie płatki z mlekiem i do tego herbata z sokiem malinowym. Po śniadaniu poszłam do pokoju po ciuchy, a później do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się. Spakowałam się tym razem do szkoły i umyłam naczynia. Gdy skończyłam, mój telefon postanowił poinformować mnie o sms’ie.
„Podejrzewam, że już nie śpisz. Ciekawi mnie jak spałaś i czy już zjadłaś. Nie przemęczaj się tam tylko, bo wiesz jak później się to kończy. Dzwoń kiedy tylko chcesz, zawsze Ci pomogę, a nawet przyjadę po Ciebie. Miłego dnia. ~ Greg
Chyba tylko on wie tyle o mnie i nie sprawia większych kłopotów. Od małego opiekował się mną jak przystało na starszego brata. Josh zawsze wkurzał Aidena i zarywał do dziewczyn. Aiden zawsze był nadwrażliwy na moim punkcie. Raz kiedy się przewróciłam i obtarłam kolano szybko mnie podniósł, otrzepał, pytał co się stało. Ze łzami w oczach wziął mnie na plecy i pobiegł do domu, po czym płacząc przepraszał mamę, że pod jego opieką coś mi się stało. Chłopacy przez dwa tygodnie mu tłumaczyli, że to nie jego wina. Za to Greg zawsze czuwał nad wszystkimi i załatwiał wszystko po swojemu. Czasem zastanawiam się, czy on naprawdę jest takim ideałem, ale wtedy dochodzę do wniosku, że ma po prostu taki charakter.
         Zebrałam się do szkoły około siódmej. Przez całą drogę słuchałam piosenek Hugo, co sprawiło, że byłam spokojna. Kiedy dotarłam przed bramę szkoły przypomniało mi się o tym nieznanym chłopaku…


*Nawiasem taką grę możecie sobie ściągnąć – polecam.

Od Vincenta

Iwes nie wyglądała na gadatliwy typ osoby, więc postanowiłem jej nie przeszkadzać w pracy, żeby dodatkowo jej nie zestresować. Jestem pewien, że potem nieźle oberwałoby mi się za to od Joego, który zdawał się dosyć lubić czarnowłosą kobietę.
Ostatecznie zająłem się oglądaniem ludzi, chociaż jednocześnie czułem, jak Iwes płochliwie zerkała w moją stronę. Chyba nie byłem, aż tak straszny w jej opinii?
Na początku omijałem dziewczynę wzrokiem, ale jednak w końcu i jej się przyjrzałem. Zareagowała na to niezwykle nerwowo. Trudno było nie zauważyć, jak bardzo trzęsły się jej ręce. Szybko odwróciła ode mnie wzrok, jednak po chwili spojrzała się mi prosto w oczy.
Jedną ręką złapała się lady, jednak piwo wylądowało na jednym z klientów. Prosto na mężczyźnie, który z moich wcześniejszych obserwacji z pewnością był po niejednym kuflu piwa.
- Co do…?!?! - ten wrzasnął zaskoczony. - Co to ma być?!
Twarz mężczyzny przybrała niemalże purpurowy odcień. Z pewnością nie dodało mu to urody, jeśli miałbym to skomentować to tworzyło to wyjątkowo paskudny zestaw z bliznami po ospie.
Oho, najwyraźniej ktoś ma tutaj ostry temperament. - Skomentowałem w myślach. - To ten typ, który woli załatwiać wszystko siłą.
Normalnie pewnie zostawiłbym taką osobę samą w podobnej sytuacji, ale jednak było mi jej odrobinę szkoda. No i wolałem nie zgadywać co by mi Joe zrobił, gdybym pozwolił mężczyźnie wyżyć na Iwes swoją złość. Poza tym… To chyba pośrednio było przeze mnie albo raczej przez moją obecność, z tego co zauważyłem.
- Przepraszam! - Pisnęła przerażona.
Powoli zaczęła się cofać, dopóki nie oparła się o ścianę. Wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
Mężczyzna zignorował jej przeprosiny i już zamierzał na nią nawrzeszczeć. Widząc, że Iwes raczej nie przyjmie tego za dobrze, poderwałem się ze swojego miejsca i szybkim krokiem znalazłem się między nią, a awanturnikiem.
- Bardzo przepraszam, szanownego klienta - pokazałem mu przyjazny uśmiech, mając nadzieję, że go to uspokoi. - Zaraz to panu, jakoś wynagrodzę - obiecałem. - Iwes - zwróciłem się w stronę dziewczyny. - Proszę obsłuż pozostałych klientów, a ja zajmę się tym panem - starałem się mówić spokojnym tonem, żeby się odrobinę odprężyła.
Nie wiedziałem, czy to odniesie pożądany efekt, ale miałem nadzieję, że odrobinę bardziej się rozluźni.
- Lepiej, żebyś mógł to wynagrodzić - burknął mężczyzna, ale spokojnie za mną ruszył.
Ja tymczasem niezauważalnie odetchnąłem. Obyło się, jednak bez bójki. Nie, żebym się bał, jakiegoś lokalnego pijaczka, ale na pewno nie wpłynęłoby to pozytywnie na reputację lokalu.
- Zajmę się nim - szepnąłem na tyle cicho, żeby tylko ona usłyszała.
Samego mężczyznę zaprowadziłem na zaplecze. Byłem tam już niejeden raz z Joem, więc kiedy już tam dotarliśmy spokojnie zacząłem przeszukiwać kartonowe pudła, w których znajdowały się firmowe stroje.
Trochę szkoda było ich poświęcać, ale jeśli miało to rozwiązać problem to potem będę musiał przetrwać narzekanie Joego. Szybko znalazłem zestaw w odpowiednim rozmiarze, który był w dodatku nieużywany i podałem go mężczyźnie, który przyjrzał mu się z niechętną miną.
- Ja chyba nie będę musiał w tym wracać do domu - zmierzył mnie podirytowanym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie - odparłem uprzejmie. - To tylko ubranie tymczasowe, dopóki nie wyczyszczę pana stroju. Łazienka jest zaraz przy pierwszych drzwiach po prawej stronie - poinformowałem go.
Tak naprawdę to facet i jego czepliwe spojrzenie zaczynał działać mi na nerwy, ale postanowiłem tego po sobie nie okazywać. Musiałem być spokojny i rozwiązać tą sytuację bez rozlewu krwi.
Chociaż… Gdybym tak mu złamał nos, to by mi się pewnie humor poprawił.
Szybko zdusiłem tą pokusę w zarodku.
Wróciłem z zaplecza do Iwes, która wyglądała już o wiele lepiej. Nie mogłem powiedzieć, że wyglądała dobrze, ale było już o wiele lepiej, a gdyby tak zignorować niezwykle pobladłą skórę i fakt, że nie zdawała się być w stanie wykrztusić słowa w mojej obecności to było z nią całkiem nieźle. Kobieta nalała dwa kufle piwa i postawiła je przede mną, wskazując brodą w kierunku niedoszłego awanturnika i jego znajomego.
Odpowiedziałem jej uśmiechem i skinieniem pełnym aprobaty. Szybkim ruchem zgarnąłem zawartość blatu i kilka sekund później znajdowała się przed dwoma mężczyznami, na co jeden z nich burknął bliżej nieokreślone słowa.
Tymczasem mnie czekało drugie zadanie.
Na zapleczu poszukałem torby, w której chwilę później wylądowało ubranie mężczyzny. Szybkimi krokami opuściłem lokal, aby udać się do pobliskiej pralni, gdzie strój został przekazany we właściwe ręce.
Niedługo później otrzymałem go z powrotem i jako, że Purple Oyster było oddalone zaledwie o jedną ulicę, nie minęły nawet dwie minuty, zanim znalazłem się w środku baru.
Mężczyzna po otrzymaniu nowego stroju i darmowych kufli zdawał się być już w o wiele lepszym humorze.
Iwes tymczasem niemalże biegała między klientami, których część stawała się już wyraźnie podirytowana wydłużonym czasem czekania na ich zamówienia. Po prostu nie mogłem zignorować jej pełnych przerażenia oczu, które aż błagały, żeby ktoś ją uratował. Prawdopodobnie Joe, który się spóźniał już przynajmniej dobrą godzinę.
Pomóc jej czy nie pomóc?
Normalnie odpowiedź brzmiałaby oczywiście: nie pomóc, ale było w niej coś, co sprawiało, że po prostu nie mogłem od tak się odwrócić i odejść z uśmiechem na twarzy, jakbym zrobił to z kimkolwiek innym w tej sytuacji.
Jakbym miał ją do czegoś porównać to byłoby to… Bezbronne ranne zwierzę zdane na łaskę (albo raczej jej brak) drapieżcy..
Prawdopodobnie było to najbliższe temu co o niej myślałem, a że zwierzęta były poniekąd moim słabym punktem (uważałem je za o wiele lepsze od większości ludzi) to trudno było mi jej nie pomóc.
Westchnąłem ciężko na samą myśl tego, co za chwilę zrobię.
Nawet najwyraźniej ja mam jedne z nielicznych dni dobroci dla zwie... ludzi.
Szybkim krokiem wyminąłem oburzenie protestujących ludzi, którym zdawała się, że wciskam się do kolejki. Nie poświęciłem im nawet sekundy mojej uwagi tylko minąłem Iwes dyskretnie szepcząc:
- Masz trzy minuty. Postaraj się nie pogorszyć sytuacji - powiedziałem nieco chłodnym
tonem w nadziei, że pod jego wpływem podwoi swoje wysiłki. Może i miałem dzień dobroci dla zwierząt, ale bez przesady. Nie zamierzałem jej niańczyć. Musi uczyć sobie radzić w życiu. Nie dałem jej nawet chwili, żeby zdążyła się sprzeciwić, nim zniknąłem za drzwiami od zaplecza. Doskonale wiedziałem, gdzie były trzymane stroje pracowników. Dziwnym trafem mieli zaskakująco dużo kompletów, które zawsze czekały gotowe na nowych pracowników.
Szybko zmieniłem strój. Wyglądałem teraz na bardzo podirytowanego pracownika tego przybytku.
Czemu w ogóle jej pomagam? - Sama myśl o pomaganiu komukolwiek z mojej własnej woli…
Nie zajęło mi długo, kiedy byłem już z powrotem za ladą. Niemalże zamarłem na pewien szczególny widok, którym zostały uraczone moje oczy.
Niewielkiej wielkości macka, która właśnie otulała kufel z trunkiem.
Niemalże zacząłem mrugać powieką, aby upewnić się, że widzę to co w rzeczywistości widzę. Szybko jednak przybrałem obojętny wyraz twarzy, jakbym nigdy nie zwrócił uwagi na dziwne zjawisko.
Zrobiłem kolejny krok, będąc niemalże pewien, że nie zauważyła tej małej zmiany w moim tempie.
- Czego się tak gapisz? Zaraz znowu zejdzie się tłum! Wracaj do pracy! - Ofuknąłem ją chcąc, żeby przestała o tym myśleć.
Oczywiście zamierzałem udać, że nic nie widziałem i ją obserwować. To było dosyć zaskakujące. Spotkać kogoś z nadnaturalną zdolnością i to w dodatku w takim miejscu. Zastanawiało mnie czy powinienem być tym zaniepokojony, czy też bardziej zainteresowany.
Szybko wróciła do pracy, a ja zająłem miejsce w odległości kilku metrów od niej na drugim stanowisku. Już kiedyś pomogłem Joemu przy barze, więc nikt nie musiał mi tłumaczyć co mam robić.
Jedynie od czasu do czasu, pozwalałem sobie zerknąć w jej stronę, starając wywnioskować coś z jej postawy. Sprawiała wrażenie kłębka nerwów.
Przed oczami stanął obraz małej drobnej owcy patrzącej się w oczy wilka.
- Słuchasz mnie?! - Zirytowany klient przede mną warknął.
- Już! - Odparłem tonem z nutą groźby, że jeśli się nie zamknie to...
Cokolwiek zamierzał powiedzieć, najwyraźniej postanowił to przemyśleć, ponieważ zamknął usta i nagle zainteresował się wyglądem lady. Miałem ochotę prychnąć na reakcję tego tchórza, ale zamiast tego po prostu podałem mu kufel.
Nagle odczułem niepokojąco znajome uczucie. Mój wzrok powędrował do mojej lewej ręki. Tylko dzięki mojej sile woli z moich ust nie posypała się wiązanka przekleństw.
W końcu kto by nie zaczął kląć na widok ich własnej ręki przenikającej blat w miejscu publicznym.
Doskonale - pomyślałem ironicznie. - Po prostu doskonale. I jeszcze agorafobiczna barmanka musiała to zauważyć! - Nie musiałem się odwracać, żeby to stwierdzić. Czułem jej przerażone spojrzenie.
Teraz będę musiał zostać do końca jej zmiany i upewnić się, że będzie wiedzieć co ją czeka, jeśli kiedykolwiek zdecydowała się podzielić tym co tutaj widziała.
I z pewnością nie byłby to przyjemny widok po tym, jak bym z nią skończył. Rodzona matka, by jej nie poznała.
Trzymając moje nerwy na wodzy i nie pozwalając nawet na chwilę zejść spokojnej i uprzejmej masce z mojej twarzy cierpliwie obsługiwałem klientów. Joe nie wracał. Jedyną oznaką, że żyje był sms w którym poinformował mnie, że będzie najwcześniej za dwie godziny, ponieważ stoi w korku. Chciał, żebym zajął się przez ten czas Iwes.
Na ten widok moją twarz rozjaśnił odrobinę spaczony uśmiech.
Idealnie. Z pewnością nią się zajmę. - Zdusiłem morderczy śmiech.
Chociaż tyle układało się po mojej myśli. Tak właściwie była to idealna sytuacja, żeby wyciągnąć z niej jakieś informacje. Do tej pory nigdy nie miałem okazji przesłu… zapytać się kogoś na temat mocy.
Nareszcie jej zmiana się skończyła. Kiedy pojawiła się kolejna zmiana z pogodnym uśmiechem pociągnąłem Iwes na zaplecze.
Spłoszona próbowała oswobodzić swoją rękę z mojego uścisku, ale pozostała ona zaciśnięta na jej nadgarstku. Godne pożałowania. Była tak słaba, że nie miała najmniejszej szansy przeciwko mi.
Niemalże wrzuciłem ją do pokoju i zatrzasnąłem drzwi. Jej jedyna droga ucieczki została odcięta. Nie miałem wątpliwości, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Spojrzała przerażona na mnie i cofnęła się o krok do tyłu. Przełknęła dość głośno ślinę i nieco pewniej niż wcześniej powiedziała:
- M-mogę wiedzieć o co ci chodzi? C-co ci tak nagle odwaliło?
Więc zamierzała udawać blondynkę? Doprawdy…
- Ciemność. Macka. Ręka. Blat - powiedziałem cztery słowa i z każdym stawała się
jeszcze bardziej blada. - Może być? Mimo wszystko starała się zachować opanowany wyraz twarzy. Nie, żeby jej to wychodziło.
- J-jesteś z Organizacji? - zapytała, a jej twarz stała się już całkowicie biała jak kreda. 
To mnie nieco wytrąciło z nastroju. Organizacja? Jaka organizacja?
- O czym ty mówisz?! - Zainteresowałem się. Kiedyś słyszałem, jak ktoś o tym mówił
w mojej obecności, ale nie miałem, wtedy pojęcia o czym jest mowa.
Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Chyba zniszczyłem jej fragment światopoglądu. Po paru sekundach przemówiła niby to do mnie, niby to do siebie:
- Czyli nie masz z nimi nic wspólnego… - wyglądała, jakby wygrała na loterii. Pierwszy raz jej twarz przedstawiała coś innego niż przerażenie - szczerą ulgę.
- Jaka Organizacja? - Zapytałem ją po raz kolejny. - Nie mam pojęcia o czym ty mówisz!
Posłałem jej uważne, kalkulujące spojrzenie. Nie zamierzałem jej stąd wypuścić dopóki nie powie mi wszystkiego co wie.
- Zróbmy tak… - zaczęła mówić cicho, ale nareszcie w miarę płynnie. - Oboje zapomnimy co się tutaj wydarzyło i rozejdziemy się w pokoju. Pasuje?
Zastanowiłem się chwilę. W sumie to nie brzmiało to tak źle. Jednak...
- Nie - odparłem. - Powiesz mi wszystko co wiesz, a dopiero wtedy o wszystkim zapomnimy i rozejdziemy się w pokoju - poinformowałem ją.
Nie wyglądała na zachwyconą. Mimo to zapewne już się zorientowała, że to jej się najbardziej w tym momencie opłaca.
- Dobra. - odpowiedziała po chwili. - Co chcesz dokładniej wiedzieć?
- Wszystko - odpowiedziałem. - Możesz zacząć od Organizacji.
Dziewczyna westchnęła. Najwyraźniej stawała się coraz bardziej śmielsza w rozmowie ze mną, co było mi na rękę, ponieważ nie potrzebowałem, aby się jąkała przy każdej odpowiedzi. Odsunęła krzesło i usiadła na nim.
- Usiądź. Trochę mi z tym zejdzie. - Kiedy zająłem już miejsce na blacie kredensu, znajdującego się naprzeciwko niej, kontynuowała. - Zacznę od tego, że sama nie wiele o niej wiem. Mogę przekazać ci tylko to, czego się dowiedziałam, zanim przyjechałam tutaj.
Kiwnąłem głową.
- Organizacja nazywa się Order. Jej pracownikami są głównie osoby takie jak ty czy ja - z mocami. Mimo że z zewnątrz wygląda normalnie, a wielu jej pracowników działa w słusznej sprawie, nie jest ona do końca czysta. Nie mam pojęcia co się dzieje na zapleczu tego przybytku, ale nie mogą to być wielkie i wspaniałe rzeczy, skoro powstała pewna grupa buntowników, gotowa oddać życie, by ją zniszczyć.
- Rozumiem, że do niej należysz - zauważyłem.
Spojrzała na mnie nieco zmieszana. 
- Przeciwnie. Prawdopodobnie poszukują mnie. 
- Mówiłem o grupie buntowników - wyprowadziłem ją z błędu z cieniem uśmiechu na twarzy.
- A! O nich ci chodzi… Nie, nie należę ani tu, ani tu. Chwilowo moim jedynym celem jest prowadzenie spokojnego życia, mimo tej klątwy. Nie mam zamiaru mieszać się w żadną wojnę.
- Hmmm… Order. Brzmi to niezwykle znajomo - byłem pewien, że kiedyś usłyszałem o kimś kto wspominał tę nazwę w mojej obecności. Ktoś kogo bardzo dobrze znam, tylko nie mogłem skojarzyć kto.
Iwes spojrzała na mnie trochę badawczo, trochę z niepokojem.
- Jeżeli ci zależy na dotychczasowym życiu lepiej trzymaj się od nich z daleka. A jeżeli nie, to przynajmniej mnie w to nie mieszaj.
Zaczęło mnie zastanawiać czy to miało być żądanie, czy prośba. O ile słowa wskazywały na to pierwsze, ton przywodził na myśl przerażone dziecko.
- Kontynuuj - poleciłem jej ignorując to co przed chwilą powiedziała.
- Ta organizacja jest wszędzie. Jedynym sposobem, żeby żyć normalnie w tym świecie jest ukrywanie się i dbanie o to, aby nie mieli powodu, żeby się tobą zainteresować. Nie mam pojęcia jaki ma cel w gromadzeniu ludzi z mocami, ale można się domyśleć, że nie jest to darmowe rozdawanie czekolady. Mają w swoich szeregach naprawdę potężnych i dobrze wyszkolonych członków. Wielu z nich jest bezwzględnych. Ja… - zacięła się na moment. - Widziałam kiedyś walkę między oddziałem organizacji, a małą grupą buntowników. To była istna, wręcz jednostronna rzeź. Zmieniają tam ludzi w potwory - bez sumienia i możliwości podważenia jakiegokolwiek rozkazu. W idealnych niewolników. To wszystko co o nich wiem. Więcej ci nie jestem w stanie powiedzieć. Przykro mi.
Wstała z krzesła i zabrała ze stołu swoją torbę.
- Ja swoją część umowy dochowałam. Mam nadzieję, że ty dokonasz swojej. - Dodała jeszcze tylko i bez pożegnania wyszła z zaplecza.
Byłem zbyt zamyślony, żeby ją zatrzymać.
Order… To naprawdę brzmi znajomo.
Wstałem z ciężkim westchnięciem. Czymkolwiek była ta organizacja z pewnością była bardzo wpływowa. To mogło być bardzo problematyczne.
Z tego co zdążyłem już zauważyć wpływy często były nabyte brakiem skrupułów i gotowością, żeby kogoś wykorzystać. Sam nieraz to wykorzystywałem strach oraz bezradność innych, aby dostać to czego chcę. Niezbyt podobała mi się wersja wydarzeń, w której to ja byłbym, wśród tych wykorzystywanych.
Przebrałem się w mój normalny strój i wychodząc akurat natrafiłem na Joego, który zaczął mnie przepraszać za to opóźnienie.
Ignorując jego pięciominutową przemowę przez większość czasu, wyjąłem mu z ręki notes , który dziwnym trafem trzymał, a następnie wydarłem kartkę i napisałem na niej mój numer długopisem, który uzyskałem z jego drugiej ręki. Zaskoczony nawet nie protestował.
- Daj Iwes i zapomnę o twoim spóźnieniu - odparłem. - Nawet nie odliczę sobie z twojej pensji za odwalanie twojej pracy - dodałem.
Zdziwiony wziął kartkę do ręki.
- Przecież to… - Zdziwiony zaczął.
- Mój numer - dokończyłem za niego. - Powiedz, żeby zadzwoniła w razie problemów.
Z tymi oto słowami opuściłem Purple Oyster.

Od Iwes

Ludzi było coraz więcej. Mimo, że na co dzień jest tu mało ludzi nie przewidziałam, że studenci przyjdą oblewać zdanie egzaminów. Dodatkowo sprawa z tamtym klientem zajęła zbyt dużo czasu. Teraz, pozostawiona samotnie za barem, nie wyrabiałam. Parunastu, może nawet ponad dwudziestu, klientów ustawiło się po drugiej stronie baru i przekrzykując siebie nawzajem, poganiali mnie, a niektórzy z nich składali zamówienia. Z początku, kiedy tłum liczył nie więcej niż pięć osób, udawało mi się opanować nerwy. Teraz byłam w stanie nie najlepszym - nogi jak z galarety, płytki oddech i chęć zwrócenia żołądka razem z zawartością. Całe szczęście, że nawał pracy zmusił mnie do odciągnięcia myśli od “Oni się na mnie gapią!” do “Jak nie wyrobię, szef mnie zabije!”. Mimo to czułam, jak chmara oczu wpatrywała się we mnie. Ich spojrzenia niemal paraliżowały moje ruchy. Ostatnimi resztkami silnej woli powstrzymywałam się od wybiegnięcia z lokalu i schowaniu się w swoim mieszkaniu. Przez mój chaos w umyśle przebijała się tylko jedna myśl - “Joe, gdzie ty do jasnej anielki jesteś?!”
Kątem oka zauważyłam, jak drzwi otwierają się. Przez moment zbladłam, myśląc że to kolejni klienci. Jednak moje wrota zagłady zamknęły się tak szybko, jak otworzyły. Oznaczało to, że weszła tylko jedna osoba. Chwilę później dostrzegłam ciemną czuprynę Vincenta. Dzięki Bogu, wrócił z powrotem! Przez moment miałam wrażenie, że zwiał i mnie z tym sajgonem zostawił. Joe by mnie zabił, że spuściłam go z oka. Jedyna dobra wiadomość w ciągu ostatnich paru minut.
Po chwili chłopak pojawił się już za ladą. Kiedy mnie mijał usłyszałam chłodny, ostry szept:
- Masz trzy minuty. Postaraj się nie pogorszyć sytuacji.
Wzdrygnęłam się, omal nie upuszczając pełnych kufli. Co to było? Tego się nie spodziewałam. Przez połowę czasu, kiedy był tutaj zachowywał się stosunkowo normalnie, a teraz ni z gruszki, ni z pietruszki sprawia wrażenie, jakby chciał rzucać we mnie sztyletami. Mimo że nie wyglądał na typ wzbudzający przerażenie, jego słowa i ton, w którym zostały wypowiedziane, miały w sobie coś, co nie pozwoliło mi tego zbyć. Przypominały wypowiedź władcy-tyrana. Gdyby nie to, że już i tak byłam w stanie krytycznym, zapewne przeraziłby mnie na miejscu. Jednak teraz nie wzbudzały we mnie strachu większego niż wywierał na mnie ten tłum. Przekazały mi jednak coś innego - jeżeli nie wezmę go na serio, może się to źle skończyć.
Przyspieszyłam tempo swoich ruchów, modląc się w duchu, aby nie powtórzyła się sytuacja z tamtym gościem. Jedyne co mi pozostało, aby opanować moją dolegliwość, to nie patrzeć nikomu w oczy i skupić się na pracy. To co nieco pomogło. Mimo to dalej nie wyrabiałam. Studentów przybywało i przybywało. Pozostała mi tylko jedna opcja.
Kiedy Vin zniknął na zapleczu spojrzałam pod blat. Znajdowała się tam mała beczułka z piwem do wymiany i czyste kufle. Skupiłam się, aby wytworzyć koło nich czarną mackę. Po chwili ciemność przybrała wyobrażony przeze mnie kształt. Nie był on wielki ani szczególnie stabilny, ale na tyle dobry, aby napełniać pod ladą kufle. W czasie, kiedy ja nalewałam wódkę, whisky i robiłam różne bardziej wygórowane drinki, macka zajęła się przygotowaniem do podania trunku, który szedł w barze jak woda. Dało to wspaniały jak dla mnie efekt. Już po chwili tłum znacznie się zmniejszył. Zbyt skupiona na pracy i utrzymywaniu kontroli nad mrokiem, nie zauważyłam, jak za moimi plecami przeszedł mój tyran-wybawca. Dopiero po chwili zorientowałam się w sytuacji.
“On stoi tuż przed macką!”
Cień znieruchomiał i w ułamku sekundy rozproszył się. Spojrzałam na chłopaka. Wydaje mi się, że nic nie zauważył. Ten sam skoncentrowany wyraz twarzy, płynne ruchy.
“Jestem bezpieczna? Może naprawdę nic nie zauważył! Albo stwierdził, że mu się wydawało… Albo że to efekt słabego oświetlenia….”
Opcji, które mogły się zdarzyć w ciągu tych dwóch minut, pojawiało się w mojej głowie coraz więcej.
- Czego się tak gapisz? Zaraz znowu zejdzie się tłum! Wracaj do pracy! - ofuknął mnie, jak profesor, który stara się wyrobić u swoich uczniów poczucie obowiązku i dyscypliny w nie do końca bezstresowy sposób.
“Czyli jednak nie zauważył” - pomyślałam w duchu, ze spokojem wracając do obsługi klienteli. Mimo tej niemal uspokajającej myśli, miałam wrażenie, jakby przyglądał się mi. “Głupia! Czemu miałby się tobie przyglądać?! Skoro nic nie zauważył, to niczego nie podejrzewa!”. Niestety, wrażenie bycia gromadą bakterii pod obserwacją naukowców, było znacznie silniejsze od niczym nie popartych zapewnień umysłu. Mimowolnie zerknęłam w jego stronę w momencie, kiedy odpowiadał na coś klientowi, w niezbyt przyjemnym tonie.
Żeś sprawdziła, Iwes. Żeś sprawdziła. No i co robi? Nic szczególnego! Rozmawia z klientem, jedną ręką podaje mu kufel, a drugą… Przenika przez blat!
Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu. On jest taki jak ja! Ale skąd, jak, dlaczego…!
Nie to jest twoim problemem! Prawdopodobnie cię znaleźli, rozumiesz?! Jeżeli on należy do tej całej organizacji, to już po tobie!”
Mój dopiero co uspokojony oddech ponownie przyśpieszył. Nie wiedziałam kim on jest i czy mam się go obawiać, czy nie! Z jednej strony to niemal niemożliwe, żeby znaleźli mnie właśnie tutaj! Przecież zapewniali mnie, że będę tu bezpieczna! Z drugiej, coś mi w nim mówiło, że nie muszę się go obawiać… Ale kto go tam wie!
Część mnie chciała uciekać - z dala od Mora Soul, z dala od potencjalnego zagrożenia. Druga część wiedziała, że jeżeli to fałszywy alarm, to może stracić prace, dom i spokojne życie. Najrozsądniejsze co mogę zrobić to zachowywać się w miarę zwyczajnie (o ile moje dotychczasowe zachowanie można było oznaczyć mianem “normalnego”) i zniknąć z tego miejsca, kiedy tylko pojawi się Joe lub (w gorszym scenariuszu) skończy się moja zmiana.
Wzięłam głębszy oddech i skupiłam się ponownie na pracy.
Mam nadzieję, że to tylko moja paranoja...