sobota, 19 marca 2016

Od Genowefy

Leżałam przykryta miękką kołderką, myśląc o tym co w zasadzie będę dzisiaj robiła. Muszę wmówić małym szczurom, że nie sprawdziłam ich kartkówek przez sprawę rodzinną, żeby dyrektor nie miał do mnie znowu pretensji. Spojrzałam odruchowo na zegarek i odnotowałam sobie, że najwyższa pora wstać. Być może miałam dopiero na trzecią lekcję, ale i tak wolałabym przed tym skoczyć do domu po te sprawdziany, które już sprawdziłam wczoraj na okienku.
- Już idziemy? - usłyszałam dźwięczny głos, dobywający się gdzieś z mojej prawej strony. Dokładniej z ust umiejscowionych na twarzy przytulonej do mojego ramienia. Ta twarz wydawała się zdradzać zażenowanie moim postanowieniem.
- Ja mam pracę, jakbyś nie zauważył jeszcze. - westchnęłam - Upierdliwą, niewdzięczną i okropną, ale zawsze pracę.
- Po co pracujesz..? - twarz oderwała się od mojej ręki i ukazała mi się w całej swej okazałości - Przecież nie potrzebujesz pieniędzy żeby godnie żyć.. tak czy siak grono panów z Orderu spokojnie zapewniło by ci utrzymanie.. - roześmiałam się - ..co?
- Nie rozumiesz.. - usiadłam - ..to może i są podłe pieniądze, ale moje własne.. - wskazałam się dumna kciukiem - ..pieniądze, które zarabia Genowefa.
- Yhym, yhym.. - pokiwał głową, choć raczej mnie nie zrozumiał. - Ja to bym brał garściami co mi dają..
- To różnica między nami.. - zauważyłam i westchnęłam. Oczy nadal mi się kleiły, a jakaś cząstka mnie desperacko wołała do ciepła pod kołdrą. Ale wiedziałam, że muszę być silna i to przezwyciężyć.
- Różnica między nami jest taka, że ty wstajesz kiedy musisz, a ja kiedy chcę. - uśmiechnął się zadowolony i sięgnął z krawędzi łóżka po telefon - ..nadal nic.
- Sprawdzasz czy jednak kogoś obchodzisz..? - rzuciłam opryskliwie. Wstawanie jest tym podlejsze, gdy ktoś obok ciebie spokojnie dalej się wyleguje.
- Dokładnie, dokładnie. - jego czarne włosy zafalowały, gdy energicznie pokiwał głową - Nie tylko ty masz wielbicieli. - oderwał wzrok ode mnie i skrzywił się, gdy spojrzał na ekran telefonu - ..co tak długo milczy.. - zaczął coś stukać.
- Jak milczy, to znaczy, że jest niedostępny... - zaczęłam, ale on dalej robił swoje - nie mów, że należysz do tego grona ludzi, którzy spamują tekstami typu: "Oh", "Ej", "Gdzie jesteś", "Jak możesz mi nie odpisywać", "Wstawaj leniu", nawet gdy wiedzą, że tej osoby po prostu nie ma i i tak nie odpisze...
- To cały ja. - wyszczerzył kiełki, a ja przewróciłam oczami.
- Byłam kiedyś z takim. - przypomniało mi się - Nieustannie wydzwaniał, pisał smsy i jeszcze kazał wysyłać zdjęcia z kim wychodzę.. - uśmiechnęłam się - ..więc..
- Zginął pod kołami ciężarówki? - zasugerował mój rozmówca, nadal z gałami wlepionymi w ekran.
- Dużo wiesz.. - spoważniałam i mój wzrok badawczo wbił się w niego.
- Czy to miało brzmieć jak groźba..? - spytał. Nie odpowiedziałam nic na to, po prostu dalej patrzyliśmy na siebie. - Boję się! - rzucił pretensjonalnie i aktorsko.
- Bój się. Na leni, takich jak ty, przyjdzie kara. - ofuknęłam go i dokończyłam ubieranie się. - Swoją drogą do kogo tak namiętnie wypisujesz..? - spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem - Od kiedy się znamy.. zawsze piszesz na telefonie.. - zmarszczyłam czoło - ..i jestem w zasadzie pewna, że z jedną osobą.
- Bzdura. - rozpromienił się - Po prostu jestem człowiekiem rozchwytywanym... - zaśmiał się i usiadł, natychmiast poważniejąc - ...a tak na poważnie to osoba, z którą piszę, nie powinna cię interesować.. - wydałam z siebie ciche "hmmm?" - ..inaczej pomyślę, że szukasz na mnie jakiegoś haka i się przestraszę~! - dodał rozbawiony, ale znowu spoważniał - A wiesz, że przestraszeni ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni.. mogą, przyparci do muru, zacząć gadać różne niewygodne rzeczy.
- Martwi już nic nie powiedzą. - zauważyłam.
- Mogą komuś coś wysłać przed śmiercią.
- Zależy od tego, jak szybko zginą... - atmosfera zrobiła się cięższa, ale szybko nasze emocje opadły - ..tak czy siak.. - ubrałam buty i ruszyłam w stronę jego kuchni - ..tak długo, jak pasożyt nie będzie zbyt upierdliwy, tak długo leniwy kot nie zechce go strącić. - podsumowałam i wyszłam z pokoju. Zaraz usłyszałam, że jednak mężczyzna idzie w moje ślady. - Jednak nie chcemy spać? - rzuciłam złośliwie.
- Rozbudziłaś mnie. - wzruszył ramionami, zarzucając na siebie szlafrok - Zrób mi kawunię.
- Rączki panu urwało.. ? - mimo tego wyciągnęłam z szafki dwa kubki i do każdego nasypałam łyżeczkę zmielonych ziarenek - Może dosypię ci tu trucizny.. - zaśmiałam się, a on burknął coś podobnego do śmiechu, ale z pewnym oporem.
Ten mężczyzna był moim wrogiem i nie mogłam temu zaprzeczyć. Powinien spocząć już dawno wiele stóp pod ziemią, tam gdzie moi poprzedni niewygodni amanci. Był jednak podstawowy problem. Usunięcie go w zasadzie tylko komplikowało sprawę. Tak długo, jak być żywy, nikt nie dowiadywał się o mojej przeszłości, o intrygach i przede wszystkim: o Genowefie. I o tym, że jestem nauczycielką. Założę się natomiast, że gdyby zginął przedwcześnie, to te informacje w jakiś sposób by się rozpowszechniły. Nie wiem jak. Może zostawi gdzieś kopertę z napisem: otwórz po mojej śmierci, albo może ma program, który wysyła wiadomości gdy się go w odpowiednim momencie nie wyłączy.. w każdym razie, póki takie coś było możliwe, nie miałam zamiaru ryzykować. A on nie miał zamiaru mnie zdradzać, bo wtedy skończyłoby się to dla niego pewną zgubą. Tak żyliśmy już od jakiegoś czasu, nieustannie szukając jakiejś przewagi nad tym drugim. Choć być może powinnam go nienawidzić i trzymać się od niego z daleka, to traktowałam zasadę "trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej" ze świętym namaszczeniem. W ciągu tego roku dowiedziałam się o nich sporo ciekawych rzeczy, ale i vice versa - nie zdawał się być zainteresowany zdradzaniem informacji o sobie tak po prostu, bez wzajemnego wyznania. I tak naprzemiennie handlowaliśmy czasem ważniejszymi, czasem mniej ważnymi informacjami. Był tylko jeden aspekt, do którego nie wolno mi się było zbliżać. Mianowicie jego telefon.
Był bardzo słabym fizycznie człowiekiem, chorowitym i zapadniętym. Ślepnął z roku na rok, a bez okularów, tudzież szkieł kontaktowych, widział jedynie jaśniejące plamy. Według prognozy okulisty miał oślepnąć całkowicie za niecałe kilka lat, czyli dość młodo, jakby nie było. Mimo to nie był kimś, kogo należałoby lekceważyć. Miał w sobie duże poczucie własnej wartości i sporą pewność siebie, popartą faktycznymi umiejętnościami. Już to, że ustawił mnie sobie w taki sposób, by było mu wygodnie, budziło u mnie szacunek do tego człowieka. Mimo to, za kilka lat, nie miałam wątpliwości kto będzie miał tutaj przewagę... no chyba, że zaszantażuje mnie do opiekowania się nim.
- Nadal nie odpisuje, menda jedna.. - położył komórkę na stole. - ..i co tu z taką zrobić..
- Czyli to ona.. - złapałam go za słowo.
- Menda? Tak, ten rzeczownik jest rodzaju żeńskiego. Można go stosować w odniesieniu do obu płci, jeśli o to ci chodzi.. - pokazał mi język, a ja burknęłam coś pod nosem - ..nie słyszę..?
- Cicho bądź. - postawiłam mu kubek z kawą przed nosem - Ja lecę. - machnęłam na niego niedbale - Nie zadław się. - rzuciłam mój odpowiednik "smacznego" i wyszłam z jego mieszkania.

Gdy przybyłam do szkoły byłam już w swojej drugiej formie. Ociężałość i powolność ruchów czasem mnie irytowała i gdybym mogła popylałabym całymi dniami jako chuda piękność. Jednak z drugiej strony, widok tych wszystkich uczniów skrzywionych na mój widok..
- Ooo, panienka Blackmir.. - rzuciłam opryskliwie, zobaczywszy tę małą gówniarę na korytarzu. Arystokratka wielka. - ..słyszałam coś o tym, że będzie panienka grać w przedstawieniu...

Od Vincenta

Trzy dziewczyny, które postanowiły mnie otoczyć po tym, jak Eve zaczęła ciągnąć za sobą Aurorę były bardzo zaciekawione całym tym wydarzeniem.
- Żebym to ja wiedział co jej chodzi po głowie - wzruszyłem na pokaz bezradnie ramionami. - Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie wpakuje się w jakieś kłopoty.
- Więc jesteś nowy na zajęciach teatralnych? - Zapytała się blondynka, która wcześniej przedstawiła się jako Claire.
- Można tak powiedzieć - odparłem. - Chociaż pomagam tylko przy tej sztuce.
- Jaka szkoda - wydawała się być rozczarowana. - Mógłbyś przyłączyć się na stałe.
- Pomyślę nad tym - odparłem, chociaż w rzeczywistości wiedziałem, że odpowiedź i tak będzie "nie". - Chociaż wątpię, abym znalazł czas - udałem ciężkie westchnięcie.
- Dobrze to znam - powiedziała druga, Victoria, jeśli dobrze pamiętam. - Ciągle tylko ta szkoła i praca domowa. I jeszcze te klasówki... Uch, naprawdę nie cierpię niektórych lekcji. Zwłaszcza chemii...
Przed moimi oczami stanął obraz nauczycielki, która z jakiegoś powodu (a może tylko mi się wydawało) zdawała się mnie bardzo, ale to naprawdę bardzo nienawidzić. Szczerze mówiąc jej uśmiech (ilekroć zachciało jej się uraczyć nim klasę) był bardzo odrzucający. Tu nawet nie chodziło o wygląd... To było to uczucie, jakby patrzyła się na mnie żmija, która tylko czeka cierpliwie, aby ukąsić.
Z pewnością Genowefa nie należała do listy moich ulubionych nauczycieli.
- Rozumiem o czym mówisz - wzdrygnąłem się na pokaz. - Czasami mam wrażenie, jakby jej hobby było wyżywanie się na uczniach.
- To nie jest wrażenie - wtrąciła trzecia, Mir. - To jest prawda.
Wszyscy jednocześnie pokiwaliśmy głowami.
- Czyli grasz rolę Romea, tak? - Claire zmieniła temat. - Naprawdę chciałabym zagrać rolę Julii - rozmarzyła się. - Niestety nie jestem na tyle ładna, ani nie mam na tyle talentu - nadąsała się.
- Nie martw się - pokazałem jej jeden z moich przyjaźniejszych uśmiechów. - Jestem pewien, że dostaniesz kiedyś główną rolę. W końcu jesteś bardzo piękną osobą.
Jej twarz się zaczerwieniła, a Claire wymamrotała coś bliżej niezrozumiałego, podczas gdy Mir i Victoria synchronicznie zachichotały.
Wtedy mój wzrok przyciągnęła mi czupryna ciemnych włosów, które ostatnio dosyć dużo razy widziałem. To była oczywiście Aurora, która przyglądała się mi z miną, z której nie można było nic jednoznacznego wyczytać. Wydawała się być niezadowolona tym faktem, a jednocześnie zdawało się być to jej obojętne.
Kobiety... Takie problematyczne.
Poza tym co ona tutaj robi? Czy Eve jej przypadkiem nie wyciągnęła poza salę? Po co wróciła?
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wolnym krokiem ruszyła trzymając w dłoni scenariusz, który mi pokazała, jak tylko zbliżyła się na tyle blisko.
- Spójrz - pokazała mi. - Czy wiesz co to jest?
Przyjrzałem się temu co trzymała... Scenariusz... Ale czy nie powinni go mieć tylko członkowie gry?
- Scenariusz - odparłem. - On nie jest przypadkiem Eve? - Zauważyłem.
- Cóż, twoja siostra stchórzyła i mi go wcisnęła, więc najwyraźniej już nie - Auroś patrzyła się na mnie, a na jej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, taki od niechcenia. - Więc wygląda na to, że rola Julii będzie należeć do mnie - nie brzmiała tym szczególnie zachwycona, ale też nie zdawała się być zniechęcona tym obrotem zdarzeń.
Claire spojrzała się w jej stronę.
- Nie sądzę, aby Sevastian wyraził na to zgodę - zauważyła nieśmiało.
- Niewiele mnie to interesuje - Aurora nawet nie oderwała ode mnie wzroku, by na nią spojrzeć - ja tu tylko powiadamiam na czym obecnie stoimy, a co zadecyduje Sev - dopiero teraz odwróciła się w stronę pozostałej trójki - o to możesz iść i zapytać się jego.
- Uhm... Tak... - Wycofała się. - To... Do zobaczenia, Vincent - odwróciła się, a za nią podążyła pozostała dwójka. Cała grupka wkrótce zniknęła za drzwiami.
Między nami zapanowała chwila ciszy, którą w końcu przerwały moje ciche oklaski.
- Doskonała gra aktorska - zauważyłem. - Chociaż nie musiałaś odprawiać ich w taki sposób, jedyne co chciały zrobić to porozmawiać.
Spojrzała na mnie, jakbym nie wiedział o czym mówię.
- Znowu widzisz grę aktorską tam, gdzie jej nie ma - westchnęła. - Eve naprawdę zwiała z podkulonym ogonem, jeśli  masz pretensję to wiń ją, a nie mnie - zrobiła nieco oburzoną minę, jak gdyby ktoś właśnie wpakował ją w kłopoty - ja tam mogę oddać tę rolę komukolwiek - burknęła - nie prosiłam się o nią.
- Ale nie masz nic przeciwko? - Spytałem zaciekawiony, co sądzi na tę rewelację.
- Szczerze powiedziawszy mam nadzieję, że ktoś sobie tą rolę weźmie - jej odpowiedź nieco mnie rozczarowała.
- Jestem, aż tak złym partnerem do gry? - Spytałem nie dając niczego po sobie poznać.
Zawahała się przez chwilę, jakby nie była pewna, czy powinna coś powiedzieć.
- Moje granie na scenie przed tłumem raczej nie jest zbyt rozwinięte - wyjaśniła. - A wręcz niedorozwinięte.
- Wiesz, jak to ludzie mówią: zawsze musi być ten pierwszy raz - posłałem jej przyjazny cień uśmiechu.
- To może pierwszy raz przestaniesz się tak głupio szczerzyć i podejrzewać mnie o jakieś nieczyste zagrywki, wtedy na pewno milej będzie nam się współpracowało, o ile Sev na to pozwoli - końcówkę dodała nieco sympatyczniej, może Auroś nie była taka zła i przeciwko mnie, nawet jeśli zadawała się z Eve.
- Hmmm - mruknąłem zamyślony.
Rano z pewnością nie pomyślałbym, że stanie się coś takiego. Poznałem dziewczynę panicznie bojącą się królików, którą Pasztet zdawał się uwielbiać, a teraz ona być może gra rolę Julii, a ja Romea, kiedy to nawet obydwoje nie uczęszczamy na kółko teatralne.
I to wszystko przez Eve...
Ona naprawdę nie wie, jaka jest problematyczna dla ludzi wokół niej, dlatego jej mówiłem kiedyś, aby spróbowała dorosnąć, ale nie... Ona dalej tkwi w swoim świecie zachcianek i ucieka zostawiając innych ze swoimi zadaniami ilekroć nastawi się, że nie chce czegoś robić.
Aurora z drugiej strony... Nie wiedziałem do końca co na jej temat sądzić. Z jednej strony nie wydawała się być taka zła i nawet mogłem ją określić jako dosyć ciekawą.
Z drugiej... Pozostawało mi wrażenie, że robiła to wszystko, żeby osiągnąć jakiś cel, dlatego do tej pory nie powstrzymywałem się od komentarzy na ten temat.
Tak jakby nie patrzyła na mnie, tylko... Tylko na co?
No i ostatecznie Sevastian Thaye... Za tym typem nie za bardzo przepadałem.
Był gorszy od Aurory i Eve razem wziętych. Z pewnością o wiele bardziej szkodliwy, jeśli by się postarał.
Aż ciężko uwierzyć, że tyle wydarzyło się jednego dnia...

Od Aurory

Zachowanie Eve wcale mnie nie zdziwiło: pewnie sama  miałabym podobne obiekcje gdybym była na jej miejscu. Problem polegał na tym, że bez względu na to jak bardzo będzie panikowała i na siłę wciskała innym swoją rolę - nic nie osiągnie. Wręcz przeciwnie. Sevastian odniesie z tego większą satysfakcję i zachęci go to do dalszych incydentów.
Nigdy nie widziałam, by ktoś tak szybko opuścił szkołę, jak Eve kiedy pozbyła się scenariusza. Wydała się wyzwolona i natychmiast teleportowała się w inne miejsce. Zostałam więc skonfundowana na środku korytarza, nie bardzo wiedząc co mam teraz począć.
Na początku byłam rozochocona do spotkań z Vinem i rozmów z obydwoma panami, ale teraz mój zapał zgasł. Głównie dlatego, że po tym jak tylko odsunęłam się od niego, podleciały do niego jakieś trzy dziewczyny i zaczęły ćwierkać. Vincent nie wydawał się tym jakoś szczególnie onieśmielony, wręcz przeciwnie, odpowiadał bardzo ochoczo i energicznie. Czy tak zachowuje się osoba, która wstydzi się do tego stopnia płci przeciwnej, jak wpierała mi Eve? A może tak tylko wtedy mówiła, żeby dodać mi otuchy. W takim razie chyba nieźle się wygłupiłam z tym tekstem w kantorku, no ale.. jego oczy były takie smutne. A może nie? Może mi się tylko wydawało? Hmm...
W każdym razie nie chciałam się przyznać przed sobą, że jestem odrobinę zazdrosna. Choć moja obserwująca strona już dawno to odnotowała  i przygotowała kilka możliwych scenariuszy ponownego spotkania Vina, to moje wewnętrzne, nieśmiałe i skryte ja nadal mówiło coś w stylu: przecież to jakiś spotkany pierwszy raz pacan, co ty mi tu wpierasz, że niby ja zazdrosna, nienienienie, to wcale nie to, ja po prostu.... i tak w kółko, próbując jakoś wytłumaczyć swoje zainteresowanie, narastającą frustrację i dziwne szczypanie w okolicach policzków.
Możemy się na nim zemścić, pomyślałam, jakoś upokorzyć czy coś..
..ale w sumie jest bogu ducha winny, więc z jakiej racji..
..a może po prostu lepiej go poznać.. jestem pewna, że..
nie, nie, nie! On nie chce nas poznawać, uważa nas za wroga. Nic z tego nie wyjdzie, powiedz Mu, że misja nie może zostać zrealizowana..
..jeśli On się dowie, będzie zawiedziony..
...względem tego ile jesteśmy w stanie dla Niego zrobić...
..Vin niewiele znaczy.
 Odruchowo wyciągnęłam komórkę i sprawdziłam wiadomości. Od rana nie przyszła żadna wiadomość.
On czeka..
aż przyniosę mu informację, której pragnę.
Wierzy we mnie
będzie dumny~!
Uśmiechnęłam się marzycielsko, przywołując na myśl fakt, że Eve faktycznie może się czegoś o Nim dowiedzieć. Kim jest? Jak wygląda? Czy faktycznie jest mężczyzną w młodym wieku? Czy ma krucze włoski, jak mówił? Hmm...
Zrobiło mi się momentalnie ciepło na serduszku, gdy tak się zastanawiałam. Osoba, która spędziła ze mną tyle czasu. Osoba, która mnie wspiera i się mną opiekuje. Osoba, która mnie uratowała.
Na myśl o nim poczułam, jak się rumienię. Tak.. czym była sprawa Vina w porównaniu do Jego sprawy. Praktycznie nic nie znaczy. Nic a nic.
Tak długo, jak będę sobie wyobrażała Jego na miejscu Vina, będę mogła próbować mu się przypodobać. Niech to będzie takie ćwiczenie..
..nie to, żebym wierzyła, że On mógłby kiedykolwiek być mną zainteresowany. Po prostu. Ot tak.
Ruszyłam więc szybko do Vina, by podzielić się nim moimi rozterkami odnośnie Eve. Plan wyglądał dziecinnie prosto - idę, zagaduję i temat sam się jakoś zacznie kręcić. Nic trudnego..

Od Eve

Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. On mnie zaszantażował. Nigdy nie posunął się do czegoś takiego i na pewno nie zamierzałam pozwolić, aby mu to uszło na sucho.
Przypomniał mi się widok jego dostępu do dziennika elektronicznego.
Drań. Najzwyczajniejszy w świecie drań. Nawet nie chcę widzieć, jak to zdobył...
Wymamrotałam pod nosem długą wiązkę przekleństw pod adresem Szurniętego Aktora i Padalca.
Vincent ledwo zauważalnie uniósł brwi na ten widok, a jego mina nie była już taka wesoła.
Na mojej twarzy zatańczył cień uśmiechu. Coś mi się wydaje, że komuś niedługo ktoś włamie się na konto i je zablokuje.
Przy okazji może jeszcze od razu zawirusuje mi cały sprzęt elektroniczny. Taaaak. To by było piękne.
- Tylko nie przesadź - usłyszałam niezwykle irytujący głos. - Wiesz, że jakby nie patrzeć to jest przestępstwo.
Zignorowałam to, że nie miał żadnych złych intencji i wbiłam w niego pełne nienawiści spojrzenie.
- Nie musisz mi tego mówić - syknęłam.
Nie byłam ignorantką. Doskonale wiedziałam, jakie są skutki złamania prawa i tego co robiłam. Jednocześnie miałam pewność, że nie mnie nie złapią, więc to mnie nie powstrzymywało.
Westchnął:
- Jesteś czasami taka dziecinna - skomentował.
- Myślę, że powinieneś zająć się sobą niedorozwoju - odparłam z czarującym uśmiechem.
- Whatever you say, Eve - parsknął śmiechem. - Whatever you say.
Odwróciłam się na pięcie i zgarnęłam za sobą Auroś tak szybko, że ledwie była w stanie złapać równowagę:
- Idziemy Auroś, nie mamy powodu zostawać tutaj, ani sekundy dłużej - bezceremonialnie ciągnęłam ją za sobą i zignorowałam wszystkie spojrzenia, które zaciekawione się nam przyglądały.
Auroś zaczęła protestować, ale nawet to nie powstrzymało przed wyciągnięciem jej z pokoju.
Zerknęłam jeszcze kątem oka, gdzie Ptasi Móżdżek zaczął gadać z jakimiś trzema dziewczynami. Oczywiście cała grupka zerkała rozbawiona w naszym kierunku.
- Auurooś słonko - uśmiechnęłam się do niej z szerokim uśmiechem.
Spojrzała na mnie z ukosa, jakby była lekko obrażona za to co się stało przed chwilą.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia - wręczyłam jej skrypt z niewinną minką. - Zagrasz Julię~!
- Chyba sobie żartujesz, nie odmówię sobie przyjemności patrzenia na ciebie w roli Julii.
Skrzywiłam się.Spodziewałam się nieco tej reakcji.
- Doprawdy - otworzyłam skrypt i zaczęłam go wertować. Nie minęło pięć sekund nim znalazłam stronę, którą niemalże włożyłam w twarz Aurory. - Nie zrobię t-e-g-o - oświadczyłam.
Auroś zdjęła sobie z twarzy scenariusz i zaczęła go czytać. Przyglądałam się jej oczekując na jakąś reakcję.
- Nie zamierzam tego odstawić przed wszystkimi -  zaczęłam zgrzytać zębami. - Przecież to jest mój kuzyn na litość Boską - jęknęłam. - Poza tym to jest obrzydliwe. Szybciej bym pocałowała menela, który nie widział prysznica na oczy od dwóch tygodni - zaczęłam dramatyzować. - Nie żebym to zrobiła - skrzywiłam się.
- Nic z tym nie zrobisz - nagle Auroś wydała mi się taka bez serca. - Więc tak nie dramatyzuj. Możesz iść do dyrektora, jeśli coś ci z tym nie pasuje, to jest jeśli wierzysz, że to coś ci da.
- I ty Brutusie przeciwko mnie - ofuknęłam ją. - W każdym razie ja od dzisiaj nie chodzę do szkoły. Jestem chora na jakąś zaraźliwą paskudną chorobę, także to na ciebie spada obowiązek tej gry - zręcznym ruchem umieściłam scenariusz w jej plecaku, zanim zdążyła zaprotestować.
- Sevastianowi to się raczej nie spodoba - zauważyła, a ja jej posłałam mordercze spojrzenie. - Tak, czy siak coś wykombinuję, żebyś to była ty,
Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
- Chcesz wojny? - Zapytałam się.
A może gdyby tak...
- Z drugiej strony. Pomyśl o tym tak. Będziesz miała okazję zbliżyć się do Vincenta - spojrzałam na nią wymownie. - Misja. A ja spróbuję coś wydobyć przez ten czas na temat Niego, co myślisz? Zrobiłabym to teraz.
W momencie, kiedy to powiedziałam wiedziałam, że brnę w bagno i to o wiele gorsze, niż gdybym po prostu najzwyczajniej w świecie zagrała w tym przedstawieniu, ale teraz kiedy to powiedziałam było już za późno na to, aby się wycofać.
Nie, kiedy Auroś oczy zapaliły się niemalże jak dwie lampki. Poza tym i tak obiecałam jej to zrobić, co za różnica czy teraz czy później, prawda?
- To do zobaczenia - odwróciłam się zanim cokolwiek odpowiedziała.
Szybko wróciłam do domu, w którym akurat nikogo nie było. Wydawał mi się teraz taki pusty i nieprzyjazny.
Jakie to dziecinne z mojej strony - zdałam sobie sprawę. - Czyżbym zaczęła panikować w takim wieku?
Weszłam do mojego pokoju i usiadłam przed komputerem.
Teraz należałoby tylko napisać mało podejrzaną i dosyć przekonywującą wiadomość do mojego Łącznika, dzięki której mogłabym się dostać do najbliższej placówki Orderu.
- Będę jeszcze tego żałować - wymamrotałam pod nosem uruchamiając komunikator Odrderu.
Zaczęłam zamyślona klepać klawisze, dopóki nie wyszła mi krótka wiadomość do mojego Łącznika.

poniedziałek, 14 marca 2016

Od Charlotte

      Siedziałam właśnie w pokoju nauczycielskim... moje wymarzone i umiłowane okienko. Niestety... nie mogłam się nim zbytnio cieszyć, bo była to ósma godzina lekcyjna i akurat "polonistka dla pieniędzy" - Lorraine Connor - także delektowała się okienkiem. Różnica polegała na tym, że ona mi przeszkadzała, a ja jej nie... po za tym, ona piła kawunię i czytała jakąś gazetę, a ja ślęczałam nad lipnym "komputerem"(nie wiem, czemu to tak nazywają... to pudło ze złomem jak dla mnie... do tego ponad normę rakotwórczy) uzupełniałam dziennik IIf.
      Trzeba przyznać, że jeden z uczniów miał szczególnie dużo nieusprawiedliwionych godzin - przyzwyczaiłam się już do tego zjawiska. Czasami zapominam, jak ten cały Vincent wygląda. To ma także swoje plusy - gdy chcę sobie ucieszyć kolegę takiego wagarowicza, to zwracam się do niego z pytaniem:
- Gdzie się podziewa twój towarzysz?
Rick Clementon zazwyczaj wtedy zaczyna z siebie wydawać bliżej nieokreślone dźwięki, po czym zamyka się - bo inaczej tego zjawiska nie potrafię określić. Czasami podchodzi do mnie po lekcji i po prostu usiłuje jakoś wyciągnąć z tego bagna Vincenta, ale jakoś już dawno wszyscy nauczyciele go rozszyfrowali. Może i poczciwy z niego chłopak, ale "z kim przystajesz, takim się stajesz".
      Westchnęłam głęboko, zastanawiając się, co właściwie Vels chce osiągnąć tymi całymi wagarami, bo na pewno nie postawił na swój cel wysoką średnią końcową-roczną.
- Niech Pani koleżanka nie wzdycha - usłyszałam głos "polonistki dla pieniędzy". - Jak sobie pościeli, tak będzie spał - usłyszałam jak siorpa.
Obróciłam się na skrzypiącym krześle w jej stronę.
- Co Pani taka w skowronkach? - zlustrowałam ją dokładniej. Tego krwiożerczego uśmiechu nie ukryłaby żadna maska.
- Świat się wreszcie kończy, sądziłam, ze tego dnia nie doczekam, ale jednak - mówiła, a jej uśmieszek się powiększał.
Skrzywiłam się. Może się coś skończyło... albo zaczęło dla niej.
- Widzę, że Pani koleżanka nic nie wie - wychyliła na chwilę wzrok z nad gazety aby się zjeść spojrzeniem moje niezrozumienie.
- Niech mnie Pani oświeci... to znaczy, proszę mi powiedzieć, o co chodzi - poprawiłam się szybko, widząc jej zdegustowaną minę.
- Eve Blackmir nie jest takim aniołkiem! - wykrzyknęła wręcz uderzając gazetą o stół, tak, że podskoczyłam nieco. - Na własne oczy widziałam, jak targa jakieś biedne dziewczynisko... ale wie Pani... tak ze satysfakcją się nad nią znęcała! NA LEKCJI! NA KORYTARZU! - ciągnęła dalej swój dramat.
      Blady uśmiech przebiegł mi przez twarz. No cóż - spodziewałam się czegoś bardziej przygnębiającego, ale czego można wymagać od takich.... gówniarzy, niż szarpania się po korytarzach, palenie "potajemnie" w toaletach i przed budynkiem szkoły(to się ostatnio rzadko zdarzą... ostatniego takiego imbecyla wyrzucili z uczelni) oraz wagarowania? Chwilami mam wrażenie, że ich wyobraźnia kończy się właśnie na tych wykroczeniach... a raczej ich ambicja.
      Wtem chęć dalszego wykładu Lorraine przerwał skrzyp i trzask drzwiami - do pokoju nauczycielskiego wparował jakże rzadki gość w tym czcigodnym pomieszczeniu - Sevastian Thaye. Niezadowolona polonistka rzuciła mu pytające spojrzenie... trochę jakby miała zaraz powiedzieć "czy zbłądziłeś moje drogie dziecko?"... miałam wrażenie, że chciała go poprowadzić w jakąś piekelną otchłań - dziwne, prawda? Ogólnie Pani Connor ma do niego urazy, nie tyle co osobiste, co raczej powiązane z jego karierą aktorską - burknęła coś, że w jakimś tam filmie, postać, którą grał, zastrzeliła jakiegoś francuza.... a Pani Connor ma słabość do Francuzów.
      Najwidoczniej Sev przez swoje przyciemniane okulary niewiele widział w pomieszczeniu, bo akurat żarówka się przepaliła, a za oknem chmury były tak grube, że było ciemno. Po chwili usiadł naprzeciwko kobiety z gazetą i kawą, a na dodatek wyciągnął nogi na stół - jedna na drugą, a ręce włożył do kieszeni czarnych dżinsów. Lorraine naburmuszyła się niesamowicie, ale słowem się nie odezwała - pomagał jej bowiem przepychać dzieciaki z klasy do klasy, dzięki zajęciom aktorskim.
      Odwróciłam się na krześle i zaczęłam dalej stukać. Wtem poczułam, jak ktoś dyszy mi na kark. Odwróciłam się powoli.
- O co chodzi? - rzuciłam nieco zdziwiona.
- Czy ty właśnie uzupełniasz dziennik IIf? - spytał spoglądając na monitor z błyskiem w oku z nad swoich słonecznych okularów. - Wpisz Velsowi na biologi jutro "TEATR" - powiedział nie czekając na odpowiedź.
- Ale on i tak nie będzie na lekcjach... nie widzę sens-
- Zawsze to będzie jedna godzina mniej w plecy - wszedł mi w pół słowa.
- Jak sobie życzysz... - przewróciłam oczyma, dobrze wiedząc, że i tak za bardzo jest zapatrzony w ekran. - Abyś nie był zdziwiony, chciałabym Ci oznajmić, że jeśli nie zgłosi się do mnie przed lekcją, że idzie na jakieś próby, to ja się pofatyguję do was... - stwierdziłam kończąc pisać.
- Trochę wiary w ludzkość - burknął i przejechał mi ręką po głowie psując całą moją fryzurę, po czym zniknął.
      Polonistka zabrała się za dalsze siorbanie, a ja cicho klnąc pod nosem przywróciłam dawną formę mojego uczesania - jak dziecko... zero pohamowań... i jak w taki warunkach mam wierzyć w ludzkość?

czwartek, 10 marca 2016

Genowefa Earthworm/Eryka Advantage

Imię: Genowefa/Eryka 
Nazwisko: Earthworm/Advantage
Płeć: żeńska ♀
Orientacja: heteroseksualna
Stan cywilny: panna
Wiek: 25 lat
Data urodzin: 16.9
Znak zodiaku: panna
Praca: jest nauczycielką chemii
Przynależność: Organizacja
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Charakter 
 O Genowefie można z powodzeniem powiedzieć, że jest typem osoby, którą można uznać za złoczyńcę. 
Jest pewna siebie, bezczelna i zaradna. Dąży do celu bez względu na środki, nie przejmując się innymi. Jest egoistką, jednak nie bagatelizuje siły innych ludzi i nie ignoruje ich. Darzy skrytym szacunkiem tych, którzy za pomocą siły umysłu i ciężkiej pracy znaleźli się na szczycie. Gardzi natomiast tymi, którym się poszczęściło i bezlitośnie ich niszczy, porównując ich często do insektów. 
Jest w stanie zjednywać sobie mężczyzn, na których pasożytuje i bawi się nimi. Inne kobiety usuwa ze swej drogi w trybie natychmiastowym. Poza tym nie uważa ich za tak niskie istoty jak mężczyzn i zazwyczaj zapewnia im bardziej godne odejście, niźli swoim byłym kochankom.
Jej nienawiść i zażenowanie światem miało swój początek już w młodości, gdzie odkryła, że wszyscy wytykają ją palcami gdy jest brzydka i pożądają jej, gdy jest piękna. Tym sposobem zrodził się ogromny uraz do chłopców.  Uważa, że są istotami z niższej półki, kierującymi się jedynie niższymi potrzebami. 
Ma od grona kochanków, większość z nich nie wie o jej podwójnej formie. Zazwyczaj czerpie z tych związków jakieś korzyści, ale bywa też, że chłop jej się po prostu podoba. Gdy jakiś kochanek staje się dla niej uciążliwy wmawia innemu jakiś powód, dla którego musi się go pozbyć.
I tak toczy się jej burzliwe życie.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Aparycja
 W formie I - jest wysoką kobietą (175 cm) ważącą ponad 120 kg. Jej włosy są różowe, wyglądają na niezadbane i zniszczone od farby. Oczy szafirowe. Uwielbia ubierać się w obcisłe rzeczy, które eksponują jej rozmiar i ogromne kapelusze. Zawsze dba aby unosił się wokół niej charakterystyczny zapach, od którego uczniom szklą się oczy.
W formie II - jej wzrost się nie zmienia, czyli nadal 175 cm, jednak waży niecałe niecałe 60 kg. Zazwyczaj nosi szpilki, więc jest jeszcze wyższa. Jest gibka, zwinna i zgrabna, nie ma faceta na ulicy, który oparłby się pokusie obejrzenia się za nią. Oczy szafirowe. Jej włosy są różowe, długie, miękkie i lśniące, często nosi je rozpuszczone lub zaplecione w warkocz. Ubiera się w lekkie sukienki lub odzież, która eksponuje jej walory.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Moc
Jej mocą jest zmiana w idealnie wręcz piękną kobietę. Niewiele mężczyzn potrafi się oprzeć jej urokowi. Moc ta ma podstawową wadę - Genowefa musi być w swojej zwykłej formie równo 12 godzin dziennie, tak samo jak musi być 12 godzin w postaci młodej kobiety. Może dowolnie zmieniać się w jedną i drugą formę bez konsekwencji podczas dnia, ale gdy limit czasu dla którejś z form wyczerpie się - automatycznie powraca do tej drugiej i nie może zmienić ciała aż do północy, gdy licznik jej mocy się zeruje.
 - - - - - - - - - - - - - - - - - -  - - -
Kontakt 
 Howrse: Raville
Nightwood: Gryphon. (tak, z kropką na końcu)
Przez e-mail: godl.soul.i@gmail.com

wtorek, 8 marca 2016

Od Sevastiana.

Zostałem wypchnięty z kantorka na małą scenę. Na moich ustach gościł szyderczy uśmiech, kiedy oczy wszystkich zwróciły się na trzy osoby wypadające z ciasnego pomieszczenia. Na moim biurku nie było już scenariusza z imieniem Eve Blackmir. Więc zechciała się pokazać.? Mój uśmiech tylko się poszerzył. Dziewczyna widząc nas skrzywiła się z niesmakiem i wściekłym krokiem ruszyła w naszym kierunku.
- Co to ma znaczyć.? - Wysyczała a jej oczy ciskały pioruny.
Trzymała się jak najdalej Vincenta. To tylko oznacza więcej zabawy dla mnie.
- To nowa sztuka, którą będziemy przedstawiać za tydzień. - Zakryłem złośliwy uśmiech palcami. - Nie pasuje Ci coś.? - Spytałem uroczo.
- Ty... - Wysapała. - Nie ma szans na taki układ.
- Nie.? - Uniosłem wysoko brwi. - Nie wydaje mi się.
- Nie masz pra...
- Mogę wszystko. - Zaśmiałem się.
Aurora patrzyła to na mnie to na Eve próbując coś zrozumieć a Vincent śmiał się pod nosem.
- O co w tym chodzi.? - Spytała zmieszana.
Odwróciłem się do niej i teatralnie przedstawiłem Eve.
- Oto nasza Julia.
- Nie.! - Cichy okrzyk wyrwał się z ust dziewczyny.
Posłałem jej krzywy uśmiech i wróciłem spojrzeniem do Aurory. Wyglądała jakby zjadła coś wyjątkowo niesmacznego.
- Będzie ciekawie. - Mruknął ciągle roześmiany Vin.
- Jak najbardziej.
- Nie zagram tego. - Wściekły ton wrócił.
- Zagrasz. - Powiedziałem słodko.
- Nie zmusisz mnie. - Wcisnęła mi w ręce swój scenariusz.
- Przekonajmy się. - Wyciągnąłem iPhone'a i pokazałem jej dostęp do wszystkich ocen i zachowania w kartach uczniów. - Jak mniemam nie byłoby Ci na rękę nie zdać, prawda.?
Moje usta coraz bardziej rozciągały się w złośliwym uśmieszku.
- Jak...? - Spytała pobladła.
- Bo mogę. - Odparłem prosto i włożyłem w jej ręce kartki z tekstem.
- Nawet Ty nie miałbyś takich wpływów.
Spojrzałem na nią wymownie i odwróciłem się w stronę uczniów na fotelach.
- Za chwilę większość z was dostanie pewne role. Odegramy skróconą wersję Romea i Julii na podstawie scenariusza stworzonego przeze mnie przed dyrektorami i kilkoma innymi osobami pod koniec przyszłego tygodnia. Oczekuję, że na kolejne zajęcia za dwa dni będziecie znać większość tekstu i dobrze znać swoją postać. Macie ją poczuć i odegrać jakbyście naprawdę nią byli. Na jutro wystarczy jak będziecie płynnie to czytać. - Wbiłem twardy wzrok w Eve. - Wszystko ma być idealnie wyćwiczone.
Podszedłem do biurka i z szuflady wyciągnąłem stertę kartek poupinanych po kilka stron. Kilka minut później wszystko było rozdane.
- Tak jak wspominałem macie dwa dni na zapamiętanie. - Powiedziałem surowo i wyszedłem z pomieszczenia.
Wypadałoby na chwilę wstąpić do pokoju nauczycielskiego. Może zastanę tam wychowawczynię Vincenta i poinformuję ją, że zgodził się na moje warunki. Założyłem okulary na nos i z trzaskiem wszedłem d tego jakże brzydkiego pomieszczenia. Było urządzone dość tanio i mało wytwornie. Raczej w staromodnym stylu. Blade czerwone ściany, brązowe i złote dodatki. Usiadłem na przeciwko Lorraine, która skrzywiła się gdy rzuciłem okulary na stół i założyłem na niego nogi.

wtorek, 1 marca 2016

Od Aurory

Osoba, która zaszczyciła nas swoją obecnością, wyglądała trochę jak stylizowana na manipulującego złoczyńcę, zdolnego wykorzystać każdy chwyt do własnych celów. Nie, że nie lubiłam takich ludzi. Byli mi zupełnie obojętni, tak samo jak cała reszta. Jednak jako, że ten akurat wmieszał się w scenę, którą mogłabym z powodzeniem nazwać ciekawą, moją pierwszą reakcją był zawód i niesmak. Jednak odkuło się to w następnych momentach rozmowy.
Z tego co się zorientowałam chodziło o szantaż Vincenta jakimś filmikiem. Ciekawość zaczęła ciągnąć mnie do podjęcia zbyt radykalnych działań, których nie umiałabym wytłumaczyć, więc stałam sobie spokojnie nikomu nie wadząc, myśląc o tym, że w przyszłości Vin sam mi powie o co chodzi. A czemu mi powie..? Hmhmmmmhahaha... 
Kto jest Julią? - w sumie z początku wydawało mi się, że zadałam to pytanie zupełnie mechanicznie, ale w pewnym momencie dostrzegłam w sobie jakby kłucie w okolicy serca.. zupełnie inne, niż poprzednio.
Vincent wydawał się być zachwycony tym, że ten KTOŚ będzie grał Julię i dlatego się zgodził. Fakt, że w tak łatwy sposób zapomniał o mnie, o moim wyznaniu i nagle zainteresował się jakąś inną dziewczyną był najzwyczajniejszym strzałem prosto w moją dumę. Niewybaczalne.
- Jeśli chcesz to możesz zostać na próbę i zobaczyć. - odrzekł nieznany mi z imienia (chyba) nauczyciel.
- Hmm... może przyjdę. - i o te słowa mi chodziło. Teraz będzie, że w pewnym sensie zaprosił mnie na próbę. Gdybym sama została mogłoby to zostać przez Vincenta wzięte jako.. em.. prześladowanie? - A ty kim tak w zasadzie jesteś..? - skierowałam to pytanie do nieznajomego mężczyzny.
- Hee.. - nie byłam pewna, czy był zdziwiony czy po prostu wydał z siebie jakiś rodzaj pomruku zwiastującego odpowiedź - Jestem aktorem. Z jakiej planety ty się urwałaś, że nie wiesz..? - spojrzał na mnie z jakiegoś rodzaju politowaniem.
- Ah, nie, nie o to chodzi.. - szybko się poprawiłam śmiejąc się i machając ręką - ..jestem zbyt dużą ignorantką by obchodziło mnie kto jest obecnie prezydentem kraju, a co dopiero życiorys jakiś jednodniowych gwiazdek. Chodziło mi tu raczej o dane osobowe, w sensie imię i nazwisko. Tak z czystej ciekawości. - uśmiechnęłam się życzliwie.
Tak jak się spodziewałam, odpowiedział gwałtownym śmiechem. Ty i Vin jesteście podobni.., pomyślałam uśmiechając się lekko w duchu, z tą różnicą, że Vin wydaje się być całkiem słodki.
- Sevastian Thaye - nadal chichocząc ukłonił mi się teatralnie i szyderczo - ..a wielka pani?
- Aurora Hōkai - uśmiechnęłam się - ..mam nadzieję, że skoro tak wielki z ciebie aktor, to przedstawienie będzie ciekawe.
- Mogę cię zapewnić, że będzie bardzo ciekawe - uśmiechnął się dziwnie, ale przez moment nagle obudziła się we mnie nutka sympatii do tego człowieka.
Ciekawe, czy będzie chciał się odegrać, czy będzie miał to gdzieś, pomyślałam zadowolona. Tyle obiektów do obserwacji zdobytych jednego dnia. Być może kiedyś stanę się jakimś elementem jego planu, jak dzisiaj Vincent. Zadowalająca perspektywa. 
Choć pewnie tego nie zrobi.
Jestem zbyt nudna żeby ktokolwiek chciał się bawić moimi stanami emocjonalnymi.
Mój wzrok przesunął się na Vina, który zdawał się wodzić oczami pomiędzy mną a Sevem. Nie miałam pojęcia co mógł sobie myśleć. Na pewno nie polepszyłam swojej sytuacji w kontekście podejrzeń. Z drugiej strony, fakt, że się w ogóle nie kryłam mógł wpędzić go w jakąś fazę przemyśleń. Biedok. Najpierw ja mu się narzucam na głowę, a teraz jeszcze pan Sevastian, w swym majestacie, postanowił się nim zaopiekować.
- Coś się stało, Vinusiu? - nachyliłam się lekko i spojrzałam na niego z ukosa z troską w głosie - Wydajesz się być czymś bardzo zatroskany..? - chciałam wyglądać w miarę niewinnie i słodko, ale pewnie nie wyszło, jak zawsze. Z taką mordą to się chodzi tylko niedźwiedzie z jaskiń przeganiać.
- Nie, nie, Vicuś wydaje się być zamyślony. - Sevastian poprawił mnie i zaczął kiwać głową - Widzisz: gdy włącza mu się myślenie wszelkie inne funkcje życiowe muszą zostać zatrzyane, inaczej nastąpiłoby przeciążenie i buch!
Zdawało mi się, że o ile na moje słowa nie było żadnej reakcji, to na "Vicuś" brew Vina lekko zadrżała. W pewnym sensie znowu zrobiło mi się przez to smutno. Zareagował tylko na słowa Sevastiana, nie na moje. Nie lubiłam zbliżać się do ludzi i zdobywać ich sympatii, ale może dlatego tak bardzo irytowało mnie, gdy w końcu to robiłam bezskutecznie. Powinieneś być zachwycony, pomyślałam, że w ogóle to robię... 
- Nie nazywaj mnie tak.. - burknął, ale oczywiście do tamtego faceta. - To głupio brzmi.
- Przyznaj, że każda związana z tobą rzecz brzmi trochę głupio. Nic z tym nie zrobię. - wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nawet on nie jest w stanie nic tu poradzić.
- Powinniśmy już chyba zaczynać próbę... - zauważył Vin - ..szkoda, że jak aktywuje się twoja złośliwość, to wszelkie inne funkcje się zawieszają..  - Sev wyglądał, jakby chciał coś na to odpowiedzieć, ale został wypchnięty przez przez drzwi w stronę sceny. Sam Vin zniknął chwilę potem, rzucając mi przelotne, ukradkowe spojrzenie.
Chyba jesteś idiotą, uśmiechnęłam się w duchu, po czymś takim już się ode mnie nie opędzisz, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kantorka. 

Od Vincenta

- Huh? - Pojawił się nowy głos w naszej rozmowie. Był on mi niezwykle znajomy, w każdym razie bardziej niż ja bym tego chciał.
Należał on do wysokiego mężczyzny w wieku około 25 lat, którego miałem już (nie)przyjemność spotkać parę razy w moim życiu. Głównie, podczas tych zgromadzeń zamożnych rodzin plus, jak ktoś oglądał telewizję nie dało się przeoczyć tego aktora. W końcu grał w wielu filmach.
No i niestety - oto właśnie nadeszło źródło mojej aktualnej męki i cały powód dla którego tutaj jestem. Z szerokim drapieżnym uśmiechem, który przesuwał się między mną, a Aurorą.
On coś planował... I z pewnością był manipulatorem. Co jak co, ale swój swego rozpozna.
Oczywiście w momencie, w którym się pojawił na mojej twarzy pojawił się dosyć podobny, choć nie tak szeroki uśmiech.
- Czyżbym w czymś przeszkodził? - Zapytał się uprzejmie, ale ja już wiedziałem o czym myślał... Zapewne był zainteresowany nową informacją i zastanawiał się, jak mógłby ją wykorzystać w przyszłości.
- Nie, w najmniejszym stopniu - odparłem bez chwili zająknięcia. - Aurora miała do mnie jedną sprawę i mieliśmy przyjacielską  pogawędkę - wyjaśniłem. - Nic czego nie moglibyśmy przełożyć na następną okazję.
Nic co jest przeznaczone dla twoich uszu innymi słowy.
Odnośnie tego, czy zrozumiał aluzję, nie miałem żadnych wątpliwości.
- Przyjacielskie sprawy? - Uniósł brwi rozbawiony. Z pewnością tego nie kupił. Jego wargi wykrzywiły się w nieco złośliwy i arogancki sposób. - Odniosłem nieco inne wrażenie.
Drań, ma ubaw...
- Doprawdy? - Zaśmiałem się. - Najwyraźniej to wrażenie było błędne, prawda Auroś?
- Oczywiście - odparła z szerokim uśmiechem, który wydawał się być niezwykle szczery.
I tak oto potwierdziła się właśnie przed moimi oczami teoria, że Aurora (czyt. szpieg Eve) rzeczywiście posiada niemałe zdolności aktorskie.
- A tak właściwie... - Przypomniało mi się. - To czemu zostałem tutaj wezwany? Nie chodzę przecież na teatralne - zauważyłem.
Nie mam też najmniejszego zamiaru na nie chodzić.... Chociaż mam dziwne wrażenie, że on ma inne plany
- Od dzisiaj już chodzisz - poinformował mnie. - W końcu jesteś naszym Romeo.
- Nie, nie chodzę - upierałem się.
- Chodzisz - wyglądał, jakby miał parsknąć śmiechem.
- Nie - twardo obstawiałem przy swoim.
Wyjął telefon i pokazał mi nagranie z monitoringu. Było dobrej jakości... Zbyt dobrej jakości, jak na mój gust.
Spróbowałem zabrać mu telefon z ręki z zamiarem usunięcia jego zawartości. Od razu mógłbym zresetować telefon i usunąć wszystko inne. Tak przez przypadek...
Niestety moja ręka natrafiła tylko na puste powietrze.
- Nie martw się. Mam kopię w domu.
- To jest szantaż - stwierdziłem. - Myślałem, że nauczyciele, czy też instruktorzy nie powinni tego robić.
- A czy ty powinieneś to robić? - Zaśmiał się. - Z drugiej strony... Popatrz na to, jeśli będziesz współpracować to możesz wynieść z tego, jakieś korzyści.
Czyli metoda kija i marchewki...
- To co, chodzisz na teatralne? - Znowu pojawił się ten szeroki uśmiech, gdy tutaj wszedł.
- Chodzę - przyznałem. - Oby to tego było warte - dodałem.
Wręczył mi scenariusz z otwartą stroną przy spisie aktorów.
Mój wzrok szybko ogarnął kilka linijek.
Romeo - Vincent Vels
Julia - Eve Blackmir
Stłumiłem wybuch śmiechu jedynie w cichy chichot.
- To będzie tego warte - przyznałem. - Nie mogę się doczekać naszej współpracy.
Eve z pewnością będzie zachwycona.
Aurora zaciekawiona spróbowała mi spojrzeć przez ramię, ale szybko zamknąłem scenariusz nim cokolwiek zdołała zobaczyć.
Rzuciła mi chłodne spojrzenie i z niezadowoloną miną odwróciła się do Sevastiana.
- Kto gra Julię? - Zadała mu pytanie.
- Jeśli chcesz to możesz zostać na próbę i zobaczyć - odparł.
- Hmmm... Może zostanę - rzuciła.