Leżałam przykryta miękką kołderką, myśląc o tym co w zasadzie będę dzisiaj robiła. Muszę wmówić małym szczurom, że nie sprawdziłam ich kartkówek przez sprawę rodzinną, żeby dyrektor nie miał do mnie znowu pretensji. Spojrzałam odruchowo na zegarek i odnotowałam sobie, że najwyższa pora wstać. Być może miałam dopiero na trzecią lekcję, ale i tak wolałabym przed tym skoczyć do domu po te sprawdziany, które już sprawdziłam wczoraj na okienku.
- Już idziemy? - usłyszałam dźwięczny głos, dobywający się gdzieś z mojej prawej strony. Dokładniej z ust umiejscowionych na twarzy przytulonej do mojego ramienia. Ta twarz wydawała się zdradzać zażenowanie moim postanowieniem.
- Ja mam pracę, jakbyś nie zauważył jeszcze. - westchnęłam - Upierdliwą, niewdzięczną i okropną, ale zawsze pracę.
- Po co pracujesz..? - twarz oderwała się od mojej ręki i ukazała mi się w całej swej okazałości - Przecież nie potrzebujesz pieniędzy żeby godnie żyć.. tak czy siak grono panów z Orderu spokojnie zapewniło by ci utrzymanie.. - roześmiałam się - ..co?
- Nie rozumiesz.. - usiadłam - ..to może i są podłe pieniądze, ale moje własne.. - wskazałam się dumna kciukiem - ..pieniądze, które zarabia Genowefa.
- Yhym, yhym.. - pokiwał głową, choć raczej mnie nie zrozumiał. - Ja to bym brał garściami co mi dają..
- To różnica między nami.. - zauważyłam i westchnęłam. Oczy nadal mi się kleiły, a jakaś cząstka mnie desperacko wołała do ciepła pod kołdrą. Ale wiedziałam, że muszę być silna i to przezwyciężyć.
- Różnica między nami jest taka, że ty wstajesz kiedy musisz, a ja kiedy chcę. - uśmiechnął się zadowolony i sięgnął z krawędzi łóżka po telefon - ..nadal nic.
- Sprawdzasz czy jednak kogoś obchodzisz..? - rzuciłam opryskliwie. Wstawanie jest tym podlejsze, gdy ktoś obok ciebie spokojnie dalej się wyleguje.
- Dokładnie, dokładnie. - jego czarne włosy zafalowały, gdy energicznie pokiwał głową - Nie tylko ty masz wielbicieli. - oderwał wzrok ode mnie i skrzywił się, gdy spojrzał na ekran telefonu - ..co tak długo milczy.. - zaczął coś stukać.
- Jak milczy, to znaczy, że jest niedostępny... - zaczęłam, ale on dalej robił swoje - nie mów, że należysz do tego grona ludzi, którzy spamują tekstami typu: "Oh", "Ej", "Gdzie jesteś", "Jak możesz mi nie odpisywać", "Wstawaj leniu", nawet gdy wiedzą, że tej osoby po prostu nie ma i i tak nie odpisze...
- To cały ja. - wyszczerzył kiełki, a ja przewróciłam oczami.
- Byłam kiedyś z takim. - przypomniało mi się - Nieustannie wydzwaniał, pisał smsy i jeszcze kazał wysyłać zdjęcia z kim wychodzę.. - uśmiechnęłam się - ..więc..
- Zginął pod kołami ciężarówki? - zasugerował mój rozmówca, nadal z gałami wlepionymi w ekran.
- Dużo wiesz.. - spoważniałam i mój wzrok badawczo wbił się w niego.
- Czy to miało brzmieć jak groźba..? - spytał. Nie odpowiedziałam nic na to, po prostu dalej patrzyliśmy na siebie. - Boję się! - rzucił pretensjonalnie i aktorsko.
- Bój się. Na leni, takich jak ty, przyjdzie kara. - ofuknęłam go i dokończyłam ubieranie się. - Swoją drogą do kogo tak namiętnie wypisujesz..? - spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem - Od kiedy się znamy.. zawsze piszesz na telefonie.. - zmarszczyłam czoło - ..i jestem w zasadzie pewna, że z jedną osobą.
- Bzdura. - rozpromienił się - Po prostu jestem człowiekiem rozchwytywanym... - zaśmiał się i usiadł, natychmiast poważniejąc - ...a tak na poważnie to osoba, z którą piszę, nie powinna cię interesować.. - wydałam z siebie ciche "hmmm?" - ..inaczej pomyślę, że szukasz na mnie jakiegoś haka i się przestraszę~! - dodał rozbawiony, ale znowu spoważniał - A wiesz, że przestraszeni ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni.. mogą, przyparci do muru, zacząć gadać różne niewygodne rzeczy.
- Martwi już nic nie powiedzą. - zauważyłam.
- Mogą komuś coś wysłać przed śmiercią.
- Zależy od tego, jak szybko zginą... - atmosfera zrobiła się cięższa, ale szybko nasze emocje opadły - ..tak czy siak.. - ubrałam buty i ruszyłam w stronę jego kuchni - ..tak długo, jak pasożyt nie będzie zbyt upierdliwy, tak długo leniwy kot nie zechce go strącić. - podsumowałam i wyszłam z pokoju. Zaraz usłyszałam, że jednak mężczyzna idzie w moje ślady. - Jednak nie chcemy spać? - rzuciłam złośliwie.
- Rozbudziłaś mnie. - wzruszył ramionami, zarzucając na siebie szlafrok - Zrób mi kawunię.
- Rączki panu urwało.. ? - mimo tego wyciągnęłam z szafki dwa kubki i do każdego nasypałam łyżeczkę zmielonych ziarenek - Może dosypię ci tu trucizny.. - zaśmiałam się, a on burknął coś podobnego do śmiechu, ale z pewnym oporem.
Ten mężczyzna był moim wrogiem i nie mogłam temu zaprzeczyć. Powinien spocząć już dawno wiele stóp pod ziemią, tam gdzie moi poprzedni niewygodni amanci. Był jednak podstawowy problem. Usunięcie go w zasadzie tylko komplikowało sprawę. Tak długo, jak być żywy, nikt nie dowiadywał się o mojej przeszłości, o intrygach i przede wszystkim: o Genowefie. I o tym, że jestem nauczycielką. Założę się natomiast, że gdyby zginął przedwcześnie, to te informacje w jakiś sposób by się rozpowszechniły. Nie wiem jak. Może zostawi gdzieś kopertę z napisem: otwórz po mojej śmierci, albo może ma program, który wysyła wiadomości gdy się go w odpowiednim momencie nie wyłączy.. w każdym razie, póki takie coś było możliwe, nie miałam zamiaru ryzykować. A on nie miał zamiaru mnie zdradzać, bo wtedy skończyłoby się to dla niego pewną zgubą. Tak żyliśmy już od jakiegoś czasu, nieustannie szukając jakiejś przewagi nad tym drugim. Choć być może powinnam go nienawidzić i trzymać się od niego z daleka, to traktowałam zasadę "trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej" ze świętym namaszczeniem. W ciągu tego roku dowiedziałam się o nich sporo ciekawych rzeczy, ale i vice versa - nie zdawał się być zainteresowany zdradzaniem informacji o sobie tak po prostu, bez wzajemnego wyznania. I tak naprzemiennie handlowaliśmy czasem ważniejszymi, czasem mniej ważnymi informacjami. Był tylko jeden aspekt, do którego nie wolno mi się było zbliżać. Mianowicie jego telefon.
Był bardzo słabym fizycznie człowiekiem, chorowitym i zapadniętym. Ślepnął z roku na rok, a bez okularów, tudzież szkieł kontaktowych, widział jedynie jaśniejące plamy. Według prognozy okulisty miał oślepnąć całkowicie za niecałe kilka lat, czyli dość młodo, jakby nie było. Mimo to nie był kimś, kogo należałoby lekceważyć. Miał w sobie duże poczucie własnej wartości i sporą pewność siebie, popartą faktycznymi umiejętnościami. Już to, że ustawił mnie sobie w taki sposób, by było mu wygodnie, budziło u mnie szacunek do tego człowieka. Mimo to, za kilka lat, nie miałam wątpliwości kto będzie miał tutaj przewagę... no chyba, że zaszantażuje mnie do opiekowania się nim.
- Nadal nie odpisuje, menda jedna.. - położył komórkę na stole. - ..i co tu z taką zrobić..
- Czyli to ona.. - złapałam go za słowo.
- Menda? Tak, ten rzeczownik jest rodzaju żeńskiego. Można go stosować w odniesieniu do obu płci, jeśli o to ci chodzi.. - pokazał mi język, a ja burknęłam coś pod nosem - ..nie słyszę..?
- Cicho bądź. - postawiłam mu kubek z kawą przed nosem - Ja lecę. - machnęłam na niego niedbale - Nie zadław się. - rzuciłam mój odpowiednik "smacznego" i wyszłam z jego mieszkania.
Gdy przybyłam do szkoły byłam już w swojej drugiej formie. Ociężałość i powolność ruchów czasem mnie irytowała i gdybym mogła popylałabym całymi dniami jako chuda piękność. Jednak z drugiej strony, widok tych wszystkich uczniów skrzywionych na mój widok..
- Ooo, panienka Blackmir.. - rzuciłam opryskliwie, zobaczywszy tę małą gówniarę na korytarzu. Arystokratka wielka. - ..słyszałam coś o tym, że będzie panienka grać w przedstawieniu...
Do kogo mogę mogę się zgłosić, jeśli mam ochotę znowu blogować z wami?
OdpowiedzUsuńWybacz Ao, że tak późno, ale miałyśmy przerwę w pisaniu i właśnie odkryłyśmy twój komentarz xd *sieroty*
UsuńNikki napisała ci na fb, więc tam możesz się z nią skontaktować i uzgodnić szczegóły c;
~Aurora