Ludzi było coraz więcej. Mimo, że na co dzień jest tu mało ludzi nie przewidziałam, że studenci przyjdą oblewać zdanie egzaminów. Dodatkowo sprawa z tamtym klientem zajęła zbyt dużo czasu. Teraz, pozostawiona samotnie za barem, nie wyrabiałam. Parunastu, może nawet ponad dwudziestu, klientów ustawiło się po drugiej stronie baru i przekrzykując siebie nawzajem, poganiali mnie, a niektórzy z nich składali zamówienia. Z początku, kiedy tłum liczył nie więcej niż pięć osób, udawało mi się opanować nerwy. Teraz byłam w stanie nie najlepszym - nogi jak z galarety, płytki oddech i chęć zwrócenia żołądka razem z zawartością. Całe szczęście, że nawał pracy zmusił mnie do odciągnięcia myśli od “Oni się na mnie gapią!” do “Jak nie wyrobię, szef mnie zabije!”. Mimo to czułam, jak chmara oczu wpatrywała się we mnie. Ich spojrzenia niemal paraliżowały moje ruchy. Ostatnimi resztkami silnej woli powstrzymywałam się od wybiegnięcia z lokalu i schowaniu się w swoim mieszkaniu. Przez mój chaos w umyśle przebijała się tylko jedna myśl - “Joe, gdzie ty do jasnej anielki jesteś?!”
Kątem oka zauważyłam, jak drzwi otwierają się. Przez moment zbladłam, myśląc że to kolejni klienci. Jednak moje wrota zagłady zamknęły się tak szybko, jak otworzyły. Oznaczało to, że weszła tylko jedna osoba. Chwilę później dostrzegłam ciemną czuprynę Vincenta. Dzięki Bogu, wrócił z powrotem! Przez moment miałam wrażenie, że zwiał i mnie z tym sajgonem zostawił. Joe by mnie zabił, że spuściłam go z oka. Jedyna dobra wiadomość w ciągu ostatnich paru minut. 
Po chwili chłopak pojawił się już za ladą. Kiedy mnie mijał usłyszałam chłodny, ostry szept:
- Masz trzy minuty. Postaraj się nie pogorszyć sytuacji.
Wzdrygnęłam się, omal nie upuszczając pełnych kufli. Co to było? Tego się nie spodziewałam. Przez połowę czasu, kiedy był tutaj zachowywał się stosunkowo normalnie, a teraz ni z gruszki, ni z pietruszki sprawia wrażenie, jakby chciał rzucać we mnie sztyletami. Mimo że nie wyglądał na typ wzbudzający przerażenie, jego słowa i ton, w którym zostały wypowiedziane, miały w sobie coś, co nie pozwoliło mi tego zbyć. Przypominały wypowiedź władcy-tyrana. Gdyby nie to, że już i tak byłam w stanie krytycznym, zapewne przeraziłby mnie na miejscu. Jednak teraz nie wzbudzały we mnie strachu większego niż wywierał na mnie ten tłum. Przekazały mi jednak coś innego - jeżeli nie wezmę go na serio, może się to źle skończyć.
Przyspieszyłam tempo swoich ruchów, modląc się w duchu, aby nie powtórzyła się sytuacja z tamtym gościem. Jedyne co mi pozostało, aby opanować moją dolegliwość, to nie patrzeć nikomu w oczy i skupić się na pracy. To co nieco pomogło. Mimo to dalej nie wyrabiałam. Studentów przybywało i przybywało. Pozostała mi tylko jedna opcja.
Kiedy Vin zniknął na zapleczu spojrzałam pod blat. Znajdowała się tam mała beczułka z piwem do wymiany i czyste kufle. Skupiłam się, aby wytworzyć koło nich czarną mackę. Po chwili ciemność przybrała wyobrażony przeze mnie kształt. Nie był on wielki ani szczególnie stabilny, ale na tyle dobry, aby napełniać pod ladą kufle. W czasie, kiedy ja nalewałam wódkę, whisky i robiłam różne bardziej wygórowane drinki, macka zajęła się przygotowaniem do podania trunku, który szedł w barze jak woda. Dało to wspaniały jak dla mnie efekt. Już po chwili tłum znacznie się zmniejszył. Zbyt skupiona na pracy i utrzymywaniu kontroli nad mrokiem, nie zauważyłam, jak za moimi plecami przeszedł mój tyran-wybawca. Dopiero po chwili zorientowałam się w sytuacji.
“On stoi tuż przed macką!”
Cień znieruchomiał i w ułamku sekundy rozproszył się. Spojrzałam na chłopaka. Wydaje mi się, że nic nie zauważył. Ten sam skoncentrowany wyraz twarzy, płynne ruchy. 
“Jestem bezpieczna? Może naprawdę nic nie zauważył! Albo stwierdził, że mu się wydawało… Albo że to efekt słabego oświetlenia….”
Opcji, które mogły się zdarzyć w ciągu tych dwóch minut, pojawiało się w mojej głowie coraz więcej.
- Czego się tak gapisz? Zaraz znowu zejdzie się tłum! Wracaj do pracy! - ofuknął mnie, jak profesor, który stara się wyrobić u swoich uczniów poczucie obowiązku i dyscypliny w nie do końca bezstresowy sposób.
“Czyli jednak nie zauważył” - pomyślałam w duchu, ze spokojem wracając do obsługi klienteli. Mimo tej niemal uspokajającej myśli, miałam wrażenie, jakby przyglądał się mi. “Głupia! Czemu miałby się tobie przyglądać?! Skoro nic nie zauważył, to niczego nie podejrzewa!”. Niestety, wrażenie bycia gromadą bakterii pod obserwacją naukowców, było znacznie silniejsze od niczym nie popartych zapewnień umysłu. Mimowolnie zerknęłam w jego stronę w momencie, kiedy odpowiadał na coś klientowi, w niezbyt przyjemnym tonie. 
Żeś sprawdziła, Iwes. Żeś sprawdziła. No i co robi? Nic szczególnego! Rozmawia z klientem, jedną ręką podaje mu kufel, a drugą… Przenika przez blat!
Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu. On jest taki jak ja! Ale skąd, jak, dlaczego…!
“Nie to jest twoim problemem! Prawdopodobnie cię znaleźli, rozumiesz?! Jeżeli on należy do tej całej organizacji, to już po tobie!”
Żeś sprawdziła, Iwes. Żeś sprawdziła. No i co robi? Nic szczególnego! Rozmawia z klientem, jedną ręką podaje mu kufel, a drugą… Przenika przez blat!
Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu. On jest taki jak ja! Ale skąd, jak, dlaczego…!
“Nie to jest twoim problemem! Prawdopodobnie cię znaleźli, rozumiesz?! Jeżeli on należy do tej całej organizacji, to już po tobie!”
Mój dopiero co uspokojony oddech ponownie przyśpieszył. Nie wiedziałam kim on jest i czy mam się go obawiać, czy nie! Z jednej strony to niemal niemożliwe, żeby znaleźli mnie właśnie tutaj! Przecież zapewniali mnie, że będę tu bezpieczna! Z drugiej, coś mi w nim mówiło, że nie muszę się go obawiać… Ale kto go tam wie!
Część mnie chciała uciekać - z dala od Mora Soul, z dala od potencjalnego zagrożenia. Druga część wiedziała, że jeżeli to fałszywy alarm, to może stracić prace, dom i spokojne życie. Najrozsądniejsze co mogę zrobić to zachowywać się w miarę zwyczajnie (o ile moje dotychczasowe zachowanie można było oznaczyć mianem “normalnego”) i zniknąć z tego miejsca, kiedy tylko pojawi się Joe lub (w gorszym scenariuszu) skończy się moja zmiana.
Wzięłam głębszy oddech i skupiłam się ponownie na pracy.
Mam nadzieję, że to tylko moja paranoja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz