piątek, 22 stycznia 2016

Od Vincenta

Doprawdy. Przezabawne. Co prawda nie miałam ochoty oglądać ewentualnych niecodziennych widoków w gabinecie pielęgniarki, a imienia dziewczyny przerażonej królikami nie poznałem. To i całość ta była tak zabawna, że nawet po złym poranku miałem dobry humor.
Teraz, jednak nieco spoważniałem, kiedy biały niby-królik pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Oczywiście na mój widok wykonał sprint dokładnie w przeciwnym kierunku co było dla mnie niezwykle jasnym sygnałem. Ten królik miał jeszcze coś zaplanowane i nie zamierzał jeszcze dać się złapać.
Cokolwiek to było nie interesowało mnie zbytnio, a nie zamierzałem wracać na pozostałe pół godziny lekcji to musiałem sobie znaleźć, jakieś miłe i przytulne miejsce, gdzie mógłbym się odprężyć.
Gdyby to była wiosna wybrałbym pewnie dach. Był ogromny, a potem jak zorganizowałem sobie tam miejsce do siedzenia był to idealny punkt wypoczynkowy, kiedy miałem nadmiar wolnego czasu, ale teraz... W zimie to miejsce znajdowało się niemalże na samym końcu listy miejsc-gdzie-chciałbym-być, więc stanowczo odpadało.
Drugim miejscem, które było przeważnie puste w szkole była sala muzyczna na trzecim piętrze. Była jednym z moich ulubionych miejsc, ponieważ była zajęta jedynie popołudniami, podczas dodatkowych zajęć, a w ciągu dnia nikt tam nie zaglądał. Dodatkowo posiadała pianino oraz dużo innych instrumentów.
Tylko, że... Jakoś nie miałem ochoty dzisiaj tam siedzieć.
Jakieś dobre miejsce, żeby posiedzieć i się nie zanudzić...
Zamknąłem oczy zastanawiając się, kogo tym razem mógłbym wykorzystać, żeby nie spędzić następnej godziny gapiąc się w sufit.
Joe! - Olśniło mnie. - Powinien dzisiaj pracować na porannej zmianie. Może do niego zadzwonię i przesiedzę tam szkołę.
Joe był jednym z uczniów na trzecim roku i ze względu na swoją sytuację finansową, jak mi powiedział zaczął pracować w jednym z barów. Szczerze mówiąc zastanawiało mnie, jakim cudem przyjęli niepełnoletniego do takiej pracy. Z drugiej strony Joe naprawdę miał predyspozycje, potrafił zjednać sobie serca otaczających ludzi i przekonać ich do swojego zdania bez najmniejszego wysiłku. Do tego był niezwykle gadatliwy oraz z natury miał raczej dobry charakter. Doskonały pracownik, biorąc pod uwagę możliwych problematycznych klientów.
Tak, więc ignorując fakt, że właśnie powinien zaczynać pracę wyciągnąłem telefon.
- Vin? - Usłyszałem. - Wiesz, że ja teraz powinienem pracować.
- Wiem - odparłem.
- Mogę wiedzieć czemu dzwonisz? - Był odrobinę rozdrażniony.
- Wpadnę dzisiaj - zapowiedziałem mu. - Z bliżej nieokreślonych powodów nie mogę dzisiaj być na lekcjach, więc przesiedzę u ciebie.
- Jeśli powiem nie, potraktujesz to, jako odmowę? - Zapytał odrobinę zrezygnowany, ale z nutą rozbawienia.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałem. - To powinienem być jakoś tak za półtorej godziny czy coś - spojrzałem na zegarek. - Nawiasem mówiąc powinieneś uważać. Słyszałem, że twoja babka od matmy chce się za ciebie zabrać przez twoje ciągłe nieobecności.
Joe westchnął.
- To potwór. Nienawidzę jej - poskarżył się.
- Wierz mi. Nie ty jeden - zapewniłem go. - Większość klasy jej nienawidzi.
- W każdym razie do zobaczenia później - rozłączyłem się.
To teraz..
Jako, że autobusy kursowały dosyć często to, jednak dodałem trochę czasu, ponieważ pozostawał problem ubrania. Niestety najwyraźniej elitarne szkoły muszą mieć mundurki. Skrzywiłem się.
Z pewnością utrudniają zrywanie bez zwracania na siebie uwagi.
Wstałem i wybrałem mniej uczęszczaną część korytarza.
Jeszcze drugiego dnia po rozpoczęciu szkoły sprawdziłem pobieżnie rozkład kamer, aby jednak ich unikać w sytuacjach, gdy nie będą mi one na rękę, a aktualnie znałem ich rozmieszczenie co do sztuki.
Tak więc znałam miejsce, gdzie było najmniej kamer. Ochroniarz był dosyć leniwy i rzadko, kiedy sprawdzał co się dzieje na ekranie, jednak.. Ostrożności nigdy za wiele w końcu.
Kiedy miałem już za sobą wydostanie się ze szkoły i zmianę na bardziej codzienne ubranie czekałem na przystanku obserwując ludzi. Nie, żeby był ktokolwiek, kogo mógłbym uznać wartego obserwacji.
Z drugiej strony.. Nawet zwykli codzienni ludzie potrafili być ciekawi, jeśli im się bliżej przyjrzeć. Każdy człowiek był na swój sposób nienormalny lub jak ja wolę to określić "na swój sposób ciekawy".
Nie minęło, jednak dużo czasu, kiedy musiałem przerwać swoje obserwacje, ponieważ przyjechał mój autobus. Na szczęście nie był on zbytnio zatłoczony co pozwoliło mi znaleźć dogodne miejsce z tyłu, gdzie doczekałem do końca jazdy.
Mój cel, czyli Purple Oyster był zaskakująco popularny, także nawet teraz w jego wnętrzu przebywała niemała grupka ludzi.
- Vin - Joe pojawił się niemalże znikąd. - Muszę już wychodzić, więc chciałbym ci kogoś przedstawić - zaczął mnie ciągnąć w stronę lady, gdzie była czarnowłosa dziewczyna. - To jest Iwes Nash. Iwes to mój uciążliwy znajomy z liceum Vincent.. Jak ci tam było?
- Wiesz co? - Spojrzałem na niego z ukosa. - Mogłeś sobie darować to "uciążliwy" - zauważyłem. - I jak nie potrafisz porządnie mnie nawet przedstawić to nawet nie zaczynaj - moje kąciki ust uniosły się w lekkim rozbawieniu.
- Po prostu wyleciało mi z głowy - zaczął się bronić z równie wesołą miną.
- Vels - po prostu powiedziałem.
- Hę? - Najwidoczniej nie skojarzył, że mówiłem moje nazwisko.
Ech. Czasami to on naprawdę był "odrobinę" nieogarnięty.
- Jestem Vincent Vels - zamiast tego zwróciłem się do dziewczyny. - Miło mi ciebie poznać - zaoferowałem jej przyjazny uśmiech. - I podziwiam ciebie za to, że wytrzymałaś z jego gadaniem na jednej zmianie i nie zwariowałaś - dostałem dosyć bolesnego kuksańca w bok. - To bolało - zauważyłem.
- I miało boleć - odparł udając urażenie i oboje wybuchliśmy śmiechem.
Z kim, jak kim, ale z Joem naprawdę dobrze się rozmawiało.
- W każdym razie muszę iść, Iwes liczę na ciebie, a ty Vin nie narób kłopotów - wybiegł w stronę wyjścia.

<Iwes?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz