wtorek, 26 stycznia 2016

Od Iwes

- O, już jest - Powiedział niespodziewanie Joe.
Chwila, chwila! Już?! Tak szybko?! Ja się jeszcze nie przygotowałam psychicznie! - mój mózg pracował na najwyższych obrotach, kiedy za oknem młody chłopaka zbliżał się do drzwi lokalu. - Ej, ej! Nie przesadzaj! Nie będzie tak źle! On nie jest do końca taki obcy. To kumpel twojego kumpla! Sam swój! Po prostu zachowuj się normalnie - czyli nie jak ty, tylko miło i uprzejmie. Będzie dobrze!
Szlag… Ręce mi się trzęsły niemiłosiernie. Niemal rozlałam świeżo nalane piwo. Moje serce przyspieszyło, jakby swoim biciem miało zasilać elektrownię, a w uszach rozległ się nieznośny i przyprawiający o ból głowy szum. Do klientów udało mi się jakoś przyzwyczaić, ale to była inna kompletnie inna sytuacja!
Spojrzałam na Joego. Ten z kolei był zachwycony. W czasie paru sekund znalazł się przy drzwiach. Nie słyszałam co do niego mówił. Widziałam, jak usta mojego kolegi poruszają się z szybkością małego wiatraczka. Obserwowałam ich jednocześnie starając się zapanować nad drżeniem rąk i skurczami w łydkach.
Spokojnie! Dasz radę. To tylko jedna osoba, ba! Jeszcze dzieciak! - Próbowałam sobie dodać otuchy -  Będzie dobrze! Tylko pamiętaj - miło i uprzejmie.
Chłopcy podeszli do mnie.
- To jest Iwes Nash - Przedstawił mnie Joe. Po chwili zwrócił się do mnie z uśmiechem - Iwes to mój uciążliwy znajomy z liceum Vincent.. Jak ci tam było? - zażartował.
Vin najwyraźniej nie docenił tego żartu, bo tylko krzywo spojrzał na mojego przyjaciela.
No przedstaw się! Pamiętaj motto - miło i uprzejmie, miło i uprzejmie! Miło i uprze… 
- Jestem Vincent Vels. Miło mi ciebie poznać - w tym momencie się włączyłam. Choroba… Jak mam się przedstawić?! Normalnie się uśmiechnąć? Powiedzieć całe imię, czy tylko “Miło mi”? Wyciągnąć do niego rękę czy nie? Zażartować? A jak żart nie trafi? Kiedy mój umysł zalała lawina pytań, chłopak kontynuował. - I podziwiam ciebie za to, że wytrzymałaś z jego gadaniem na jednej zmianie i nie zwariowałaś.
Bez zastanowienia otworzyłam usta, aby coś powiedzieć. Dopiero kiedy rozdziawiłam szczękę, zorientowałam się, że nie wiem co powiedzieć. Na szczęście z pomocą przybył mi Joe, który znowu zaczął ponownie droczyć się z młodym.
- W każdym razie muszę iść - powiedział, po czym zwrócił się do mnie -  Iwes liczę na ciebie, a ty Vin nie narób kłopotów.
Czy ja widziałam w jego spojrzeniu zmartwienie? Przecież bardzo dobrze sobie ra… Dobra, w ogóle sobie nie radzę. Mój współpracownik niemal wybiegł z baru zostawiając mnie samą z “nowym znajomym”.
Przeniosłam spojrzenie na Vina, który zdążył się już usadowić na stołku. Powinnam coś do niego powiedzieć…
Dajesz Iwes! Będzie dobrze! Tylko pewnie! Jedno pewne zdanie, bez zacięcia, bez jąkania, bez powtarzania! Dasz ra… 
- -ię czegoś...?
No i klapa.
Jak można było przewidzieć, chłopak nie zrozumiał o co mi chodziło. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Dajesz! Masz drugą szanse, tylko nie zaprzepaść jej! Wiesz co chcesz powiedzieć. Teraz tylko zrób to wyraźnie i głośno! 
- -apijesz się czegoś…?
Kolejny raz zawaliłam… Dlaczego zabrzmiało to jak burknięcie?! Miało być miło i uprzejmie… No i mantra poszła się bujać.
- Hmmm.. Woda nie byłaby taka zła.
Przynajmniej tyle tego dobrego, że mnie zrozumiał. Kiwnęłam tylko głową. Może lepiej, żebym się nie odzywała…
Nim wyciągnęłam spod lady szklankę, parę razy zacisnęłam i rozluźniłam pięści. Czasami to pomagało w uspokojeniu drżenia rąk. Podeszłam do lodówki i wyjęłam wodę.
- Proszę… - powiedziałam stawiając przed nim napełnioną szklankę. Niestety muzyka i gwar zagłuszyła moje słowa. Nie wiem czy je dosłyszał czy nie, jednak odpowiedział z uśmiechem podziękowanie.
 Pierwszy raz ucieszyłam się z klienta, który z drugiego końca lady zaczął wrzeszczeć, co chce zamówić. Nieco szybciej niż zamierzałam, odeszłam od chłopaka. Zostawiłam młodego razem z tą niezręczną atmosferą i zaczęłam się zajmować gośćmi klubu.
Starałam się wrócić do właściwego mechanizmu - zapytać, przygotować zamówienie, podać, przyjąć zapłatę, przejść do następnego klienta. Niestety, czułam się niezręcznie ze świadomością, że ktoś może mnie obserwować. Nie chodzi mi tutaj o klientów - ich potrafiłam ignorować. Co jakiś czas rzucałam okiem na Vina. Ten z kolei przyglądał się ludziom na sali. Ilekroć na niego spojrzałam jego wzrok skierowany był to w jedną, to w drugą stronę. Aż tak się nudził, czy obserwowanie innych było jednym z jego hobby?
Nagle jego spojrzenie przeniosło się na mnie. Czemu mi się przygląda?! I po co?! Moje dopiero co uspokojone ręce ponownie zaczęły się trząść. Starałam się nie patrzeć na niego. Może jak zauważy, że go ignoruję to ponownie zainteresuje się tłumem. Szum w moich uszach robił się coraz bardziej nieznośny. Tym razem doszedł jeszcze potworny ból żołądka.
Niech już pójdzie, błagam! Albo niech wróci Joe!
Starając się ukryć przerażenie, spojrzałam ponownie na chłopaka. Jego wzrok był skierowany dokładnie na mnie.
Zakręciło mi się w głowie. Jedną ręką złapałam się gwałtownie lady, jednak nie skoordynowałam ruchów i świeżo nalane piwo wylądowało na jakimś mężczyźnie siedzącym przede mną.
- Co do…?!?! - wrzasnął zaskoczony - Co to ma być?!
Boże, dlaczego mi to robisz?!
Facet wyglądał jakby miał zaraz eksplodować. Jego twarz przyozdobiona bliznami po ospie i haczykowatym nosem stała się w ułamku sekundy niemal purpurowa ze złości, a na czole pokazała się mała, napięta żyła.
- Przepraszam! - pisnęłam przerażona.
Co ja mam teraz zrobić?! Jak zareagować, co powiedzieć?!  - moje serce sprawiało wrażenie, jakby miało zaraz wyskoczyć mi z piersi. Treść żołądkowa niemal podeszła mi do gardła, a w płucach brakło mi powietrza. Miałam wrażenie, jakby to co się dzieje w okół mnie nie było rzeczywistością, a czymś o wiele gorszym. Place u rąk mi zdrętwiały. Cofnęłam się dwa kroki i podparłam ściany, aby nie upaść. Cały świat wirował.
- Bardzo przepraszam, szanownego klienta.
Vincent pojawił się nie wiadomo skąd. Odgrodził rozwścieczonego mężczyznę ode mnie, a zebrany tłum zwrócił swoją uwagę na niego. Następnie odwrócił się w moją stronę i zaczął spokojnym tonem coś do mnie mówić. Wszystko było jednym wielkim koszmarem, a Vin zdawał się być szansą na wybudzenie się z niego.
- Zajmę się nim.
Kiwnęłam głową i spróbowałam się uspokoić. Zamknęłam oczy i skupiłam się na oddechu. Głęboki wdech. Wydech. Prosto z przepony. Wdech i wydech. Kiedy tylko uspokoiłam serce, zaczęłam napinać i rozluźniać dygocące mięśnie. Świadomość obserwującego mnie tłumu nie pomagała mi. Kiedy opanowałam drżenie rąk, podniosłam powieki. Kilkanaście par oczu wciąż wlepiała we mnie wzrok. Gdyby nie ściana za moimi plecami, zapewne bym upadła. Zacisnęłam powieki i po paru minutach dałam radę wrócić do pracy. Szybko obsłużyłam klientów czekających przy ladzie, mimo że myślami byłam kompletnie gdzie indziej. Kiedy przyszedł Vin, tłum nieco się zmniejszył. Na jego widok ponownie pojawiła mi się gula w gardle. Powinnam coś mu powiedzieć, podziękować. Zamiast tego nalałam dwa piwa i postawiłam je przed chłopakiem. Pokazałam brodą w stronę awanturnika i jego znajomego. Vin uśmiechnął się i pokiwał głową. Młody całe szczęście zrozumiał o co chodzi i zaraz poszedł zanieść wynagrodzenie klientowi.
I kto tu kogo powinien pilnować…

Od Clary

W tejże ławce usadził mnie nauczyciel mówiąc :
-„To jest miejsce, które Ci przypisano, będziesz siedzieć z nieobecnym dzisiaj Vincentem.” – powiedział oznajmiająco, a klasa spojrzała na mnie dziwnie, jakby z „politowaniem”?
Kiwnęłam głową i słuchałam uważnie monologu nauczyciela, który przedstawiał nam jak będzie wyglądać dalszy nowy rok szkolny. System oceniania był dość ulgowy:
40%- 54% - 2
55%- 69% - 3
70% - 84% - 4
85% - 95% - 5
96%- 100% - 6
Z czego uprzedzono nas, że raczej szóstki będą rzadkie, ale w końcu to liceum.
Notowałam wszystko uważnie w telefonie, bo zeszytu nie zabrałam. Kiedy nauczyciel zdawał się mówić o niczym ważnym, ja spoglądałam na puste miejsce obok mnie i zastanawiałam się gdzie jest ta tajemnicza osoba o imieniu Vincent. W wyobraźni już witał mnie średnio zbudowany blondyn, który się we mnie zakocha. Wtedy jednak, jak zwykle moje marzenia rujnuje mój jakże cudowny realizm. Przedstawia zatem chłopaka, jako kogoś kto siedzi i słucha muzyki na lekcjach zagryzając swoje znudzenie tanią kanapką ze sklepiku, popijając puszką energetyka, przy czym spływa jak ślina po krześle. Po tych fatalnych stwierdzeniach uznałam za niepotrzebne stwarzanie kogoś kogo nie znam tylko po to by później się wstydzić.
W końcu moje rozmyślanie i obolałe palce zatrzymał dzwonek z bezlitosnym i irytującym dźwiękiem.
- To wszystko na dziś. – Pani Profesor zabrała torebkę i wyszła z klasy zostawiając nas w sali.
Gdy już chciałam wstać od ławki i rozruszać moje obolałe kości podbiegło do mnie kilka osób by pytać o wszystko o co tylko można zapytać nowego ucznia.
-Skąd przyszłaś? –
- Z Nurot. – Powiedziałam.
- Czemu zmieniłaś szkołę? –
- Chce mieć lepszą pracę. – Męczyłam się.
- Masz chłopaka?- Odpowiedziałam tylko machając głową na „nie”.
-Masz rodzeństwo?- Szybko pokiwałam na „tak”.
-Bracia, siostry? –
-Bracia. – Myślałam, że zaraz ucieknę w popłochu od tych pytań, ale nie. Siedziałam jak na przesłuchaniu.
-Starsi?- Przykuta do krzesła błagałam o ten okropny dźwięk, by uwolnił mnie od męczarni.
Kiwnęłam głową i wtem zadzwonił błogosławiony dzwonek, a wszyscy zebrali się z sali. Pobiegli do następnej sali, na kolejne zajęcia. Ja za to wstałam z nogami jak wata i poszłam do łazienki, gdzie przemyłam twarz odzianą  w ulgę. Postanowiłam po tej krępującej przerwie unikać mojej klasy, ale to było prawie niemożliwe.
Poszłam na kolejną lekcję, a tam zwykła nudna lekcja o niczym ważnym. Na przerwie jednak… To samo piekło! Miliony pytań, stres ze mnie kipiał, ale oni i tak swoje. Przede mną jeszcze cztery lekcje, a co za tym idzie trzy przerwy. W takich momentach miałam ochotę krzyczeć na każdego kto się do mnie zbliży i uciekać jak najdalej, ale… Nie mogłam krzyknąć, czy uciec. Krzyk może wywołać katastrofę, więc się tego strzegę jak tylko potrafię, a co do ucieczki to moje ciało jest nieposłuszne i często zachowuje się nie tak jakbym tego oczekiwała.

Następne przerwy wyglądały tak samo, poza tym, że głównie kiwałam głową. Gdy nadszedł czas wracać do domu i zadzwonił dzwonek, ja jeszcze raz spojrzałam na puste krzesło z zaciekawieniem w oczach.

sobota, 23 stycznia 2016

Od Clary

Po otrzymani papierków od dziewczyny poczułam się zalana informacjami i odczułam lekki szok.
- Emm… Jeśli mogę zapytać… Do której klasy chodzisz i w sumie to czemu się zajmujesz moim zadomowieniem tutaj? – Ułożyłam papierki w dłoniach.
-Jeśli chodzi o mój oddział to jestem w klasie IIk, a jeśli chodzi o twoje zadomowienie to ogólnie w dużej mierze zajmuję się sprawami uczniów.- odpowiedziała od razu.
- To dziękuję za twoją ciężko pracę, a teraz, jeżeli pozwolisz pójdę rozejrzeć się po szkole.- Odparłam i zaczęłam już iść w stronę szkoły.
- Do zobaczenia później. – Odparła za mną.
Ruszyłam do budynku klas drugich i rozejrzałam się w poszukiwaniu moich sal. Gdy je wszystkie znalazłam przystanęłam przy oknie, a wmieszeniu zaczął wibrować mój telefon. Odłożyłam papiery na parapet i odebrałam.
- Halo?
- Czemu się nawet nie pożegnałaś? – Zapytał pierwszy głos.
- Wiesz jak się martwiliśmy?! – Drugi głos doprowadził mnie do uśmiechu.
- Nie przejmuj się tymi zatroskanymi idiotami. Jak sobie radzisz? – Trzeci głos za to jak zwykle wspierał mnie.
-  Josh, wychodziłam kiedy spałeś. Aiden, przecież wiesz gdzie jechałam i o której. Greg, póki co jestem właśnie w szkole i znalazłam klasę, w której niedługo mam godzinę wychowawczą. – Odpowiedziałam wszystkim.
- Masz już jakieś koleżanki? – Greg wiedział, że póki co nie miałam nikogo poza rodziną i jak mi to ciążyło.
- Pewnie jakiegoś chłopaka już poznała i nie chce się przyznać! – Josh zaczął się śmaić.
- Co?!! Carla, nie rób ze mnie głupiego! Żadnych chłopaków tam! – Aiden o mało nie padł na zawał.
- Dopiero przyszłam do szkoły, ale poznałam Eve. Nie chodzi ona do mojej klasy, ale wydaje się być miła. Tym samym daję odpowiedź reszcie. – Odparłam wzdychając.
- Moja krew! Tak trzymaj słoneczko! –
- Cieszę się, w razie co zawsze możesz do nas dzwonić. Teraz pewnie śpieszysz się an lekcję, więc nie przeszkadzamy dłużej. –
- Fighting!* – Krzyknęli wszyscy razem.
- Rozłączam się. – Zakończyłam rozmowę.
Weszłam do klasy i usiadłam w trzeciej ławce od ściany.


*Słowo występuje w koreańskich dramach, używane jest gdy się kogoś wspiera.






piątek, 22 stycznia 2016

Od Vincenta

Doprawdy. Przezabawne. Co prawda nie miałam ochoty oglądać ewentualnych niecodziennych widoków w gabinecie pielęgniarki, a imienia dziewczyny przerażonej królikami nie poznałem. To i całość ta była tak zabawna, że nawet po złym poranku miałem dobry humor.
Teraz, jednak nieco spoważniałem, kiedy biały niby-królik pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Oczywiście na mój widok wykonał sprint dokładnie w przeciwnym kierunku co było dla mnie niezwykle jasnym sygnałem. Ten królik miał jeszcze coś zaplanowane i nie zamierzał jeszcze dać się złapać.
Cokolwiek to było nie interesowało mnie zbytnio, a nie zamierzałem wracać na pozostałe pół godziny lekcji to musiałem sobie znaleźć, jakieś miłe i przytulne miejsce, gdzie mógłbym się odprężyć.
Gdyby to była wiosna wybrałbym pewnie dach. Był ogromny, a potem jak zorganizowałem sobie tam miejsce do siedzenia był to idealny punkt wypoczynkowy, kiedy miałem nadmiar wolnego czasu, ale teraz... W zimie to miejsce znajdowało się niemalże na samym końcu listy miejsc-gdzie-chciałbym-być, więc stanowczo odpadało.
Drugim miejscem, które było przeważnie puste w szkole była sala muzyczna na trzecim piętrze. Była jednym z moich ulubionych miejsc, ponieważ była zajęta jedynie popołudniami, podczas dodatkowych zajęć, a w ciągu dnia nikt tam nie zaglądał. Dodatkowo posiadała pianino oraz dużo innych instrumentów.
Tylko, że... Jakoś nie miałem ochoty dzisiaj tam siedzieć.
Jakieś dobre miejsce, żeby posiedzieć i się nie zanudzić...
Zamknąłem oczy zastanawiając się, kogo tym razem mógłbym wykorzystać, żeby nie spędzić następnej godziny gapiąc się w sufit.
Joe! - Olśniło mnie. - Powinien dzisiaj pracować na porannej zmianie. Może do niego zadzwonię i przesiedzę tam szkołę.
Joe był jednym z uczniów na trzecim roku i ze względu na swoją sytuację finansową, jak mi powiedział zaczął pracować w jednym z barów. Szczerze mówiąc zastanawiało mnie, jakim cudem przyjęli niepełnoletniego do takiej pracy. Z drugiej strony Joe naprawdę miał predyspozycje, potrafił zjednać sobie serca otaczających ludzi i przekonać ich do swojego zdania bez najmniejszego wysiłku. Do tego był niezwykle gadatliwy oraz z natury miał raczej dobry charakter. Doskonały pracownik, biorąc pod uwagę możliwych problematycznych klientów.
Tak, więc ignorując fakt, że właśnie powinien zaczynać pracę wyciągnąłem telefon.
- Vin? - Usłyszałem. - Wiesz, że ja teraz powinienem pracować.
- Wiem - odparłem.
- Mogę wiedzieć czemu dzwonisz? - Był odrobinę rozdrażniony.
- Wpadnę dzisiaj - zapowiedziałem mu. - Z bliżej nieokreślonych powodów nie mogę dzisiaj być na lekcjach, więc przesiedzę u ciebie.
- Jeśli powiem nie, potraktujesz to, jako odmowę? - Zapytał odrobinę zrezygnowany, ale z nutą rozbawienia.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałem. - To powinienem być jakoś tak za półtorej godziny czy coś - spojrzałem na zegarek. - Nawiasem mówiąc powinieneś uważać. Słyszałem, że twoja babka od matmy chce się za ciebie zabrać przez twoje ciągłe nieobecności.
Joe westchnął.
- To potwór. Nienawidzę jej - poskarżył się.
- Wierz mi. Nie ty jeden - zapewniłem go. - Większość klasy jej nienawidzi.
- W każdym razie do zobaczenia później - rozłączyłem się.
To teraz..
Jako, że autobusy kursowały dosyć często to, jednak dodałem trochę czasu, ponieważ pozostawał problem ubrania. Niestety najwyraźniej elitarne szkoły muszą mieć mundurki. Skrzywiłem się.
Z pewnością utrudniają zrywanie bez zwracania na siebie uwagi.
Wstałem i wybrałem mniej uczęszczaną część korytarza.
Jeszcze drugiego dnia po rozpoczęciu szkoły sprawdziłem pobieżnie rozkład kamer, aby jednak ich unikać w sytuacjach, gdy nie będą mi one na rękę, a aktualnie znałem ich rozmieszczenie co do sztuki.
Tak więc znałam miejsce, gdzie było najmniej kamer. Ochroniarz był dosyć leniwy i rzadko, kiedy sprawdzał co się dzieje na ekranie, jednak.. Ostrożności nigdy za wiele w końcu.
Kiedy miałem już za sobą wydostanie się ze szkoły i zmianę na bardziej codzienne ubranie czekałem na przystanku obserwując ludzi. Nie, żeby był ktokolwiek, kogo mógłbym uznać wartego obserwacji.
Z drugiej strony.. Nawet zwykli codzienni ludzie potrafili być ciekawi, jeśli im się bliżej przyjrzeć. Każdy człowiek był na swój sposób nienormalny lub jak ja wolę to określić "na swój sposób ciekawy".
Nie minęło, jednak dużo czasu, kiedy musiałem przerwać swoje obserwacje, ponieważ przyjechał mój autobus. Na szczęście nie był on zbytnio zatłoczony co pozwoliło mi znaleźć dogodne miejsce z tyłu, gdzie doczekałem do końca jazdy.
Mój cel, czyli Purple Oyster był zaskakująco popularny, także nawet teraz w jego wnętrzu przebywała niemała grupka ludzi.
- Vin - Joe pojawił się niemalże znikąd. - Muszę już wychodzić, więc chciałbym ci kogoś przedstawić - zaczął mnie ciągnąć w stronę lady, gdzie była czarnowłosa dziewczyna. - To jest Iwes Nash. Iwes to mój uciążliwy znajomy z liceum Vincent.. Jak ci tam było?
- Wiesz co? - Spojrzałem na niego z ukosa. - Mogłeś sobie darować to "uciążliwy" - zauważyłem. - I jak nie potrafisz porządnie mnie nawet przedstawić to nawet nie zaczynaj - moje kąciki ust uniosły się w lekkim rozbawieniu.
- Po prostu wyleciało mi z głowy - zaczął się bronić z równie wesołą miną.
- Vels - po prostu powiedziałem.
- Hę? - Najwidoczniej nie skojarzył, że mówiłem moje nazwisko.
Ech. Czasami to on naprawdę był "odrobinę" nieogarnięty.
- Jestem Vincent Vels - zamiast tego zwróciłem się do dziewczyny. - Miło mi ciebie poznać - zaoferowałem jej przyjazny uśmiech. - I podziwiam ciebie za to, że wytrzymałaś z jego gadaniem na jednej zmianie i nie zwariowałaś - dostałem dosyć bolesnego kuksańca w bok. - To bolało - zauważyłem.
- I miało boleć - odparł udając urażenie i oboje wybuchliśmy śmiechem.
Z kim, jak kim, ale z Joem naprawdę dobrze się rozmawiało.
- W każdym razie muszę iść, Iwes liczę na ciebie, a ty Vin nie narób kłopotów - wybiegł w stronę wyjścia.

<Iwes?>

Od Iwes

Kiedy wyszłam z klatki, słońce złośliwie zaatakowało moje oczy. Przymknęłam powieki i nie czekając, aż mój narząd wzroku przyzwyczai się do oświetlenia, ruszyłam w stronę głównej ulicy. Gdyby nie choroba nowej, nie musiałabym iść na pierwszą zmianę. Tyle z tego dobrego, że w Purple Oyster o tej godzinie nie ma zbyt wielu ludzi. Mogłam się modlić jedynie o to, aby w tym samym czasie był ze mną Joe. Chłopak swoim gadulstwem przejmował wszystkie rozmowy z mniej i bardziej pijanymi klientami na siebie, a ja miałam święty spokój. Nie musiałam bać się co odpowiedzieć na dziwne pytania podchmielonych studentów czy anegdoty z życia pesymistycznych biznesmenów. Przynajmniej pod tym względem praca stała się mniej stresująca - ciągle pozostaje kwestia kontaktów ze współpracownikami, których większość dziwnym trafem znika po jakimś czasie pracy. Pojawiają się ciągle nowe twarze, a ciężkie schematy zaznajamiania się pozostają te same.
    Westchnęłam i wsiadłam do autobusu pełnego ludzi. Wcisnęłam się w najciemniejszy kąt, z dala od tłumu, jednak blisko drzwi. Przed sobą miałam grupę głośnych licealistek, dwie kobiety plotkujące ze sobą oraz mężczyznę w garniturze, rozmawiającego przez telefon. Z jednej strony zazdrościłam im. Nie mieli tego co ja - skrępowania przed obcymi; guli w gardle, pojawiającej się w tym samym czasie, co nieznajomy skory do rozmowy; trzęsących się rąk, kiedy do załatwienia czegoś potrzebna jest pomoc drugiej osoby. Byli swobodni. “Ogarnij się w końcu! - skarciłam się w myślach - To już jest fobia społeczna! To się leczy! Najpierw zakończ ten głupi podział na “Ja” i “Oni””!
    Jakby chcąc odpędzić te irytujące myśli, potrząsnęłam głową. Rozmyślanie nad tym nic mi nie da. Po prostu przeżyję ten dzień jak wszystkie wcześniejsze! Nagle autobus mocno zahamował. Nie zdążyłam złapać równowagi i wpadłam na kogoś. Nim moja “ofiara” zdążyła zareagować, ja szybkim krokiem, niemal że biegiem, opuściłam pojazd. Nie zwalniając tempa wpadłam do baru.
    “Znowu uciekłaś! Czy to takie trudne wykrztusić jedno, głupie “”Przepraszam“?!” Zacisnęłam zęby, aby nie wytknąć sobie tego na głos. Ruszyłam na zaplecze. Całe szczęście przy barze stał Joe. Oznaczało to jedno - mimo jednej wtopy, ten dzień może nie być aż taki tragiczny. Szybko się przebrałam i dołączyłam do niego za blatem.
- Iw! Jak ja się cieszę, że cię widzę! - wrzasnął, gdy tylko stanęłam koło niego. - Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?
- Też się cieszę i tak, mogę o ile nie będzie to związane z relacjami międzyludzkimi.
W tym momencie chłopak się zawahał. Uśmiechnął się krzywo i powiedział:
- No nie do końca… To znaczy… Chciałbym, żebyś popilnowała dla mnie jednej osoby. - wyrzucił z siebie szybko, po czym dodał. - Ale nie musisz z nim nawet rozmawiać! Wystarczy, że przypilnujesz, żeby nie wpadł w żadne kłopoty.
- Jak chcesz żebym powstrzymała kogoś przed tarapatami, bez rozmawiania z nim? Mam działać jak ninja z cienia?!
- No, jeżeli tak potrafisz to nie ma problemu. - roześmiał się - No proszę! Ten jeden raz! Ja muszę koło trzynastej na moment wyjść. On sobie tu grzecznie posiedzi i postara się… to znaczy, nie zrobi nic głupiego! No weź! Przecież cię nie pogryzie!
Przyjrzałam się mu uważnie. Nigdy na niczym nie zależało mu aż tak bardzo. W sumie Joe wielokrotnie mi pomagał - z natrętnymi klientami, ze współpracownikami. Chciałabym się mu  odwdzięczyć, nawet jeśli ma się to równać z… rozmową…
Westchnęłam.
- No dobrze, zgadzam się, o ile był szczepiony na wściekliznę i przyjdzie w kagańcu. Muszę mieć pewność, że mnie nie pogryzie.
Joe wyglądał przez moment, jak dziecko, któremu dano wielką tabliczkę czekolady. Oczy zabłysnęły mu radośnie, a jego usta wygięły się w ogromnym uśmiechu.
- Dziękuję! Masz u mnie duże piwo! A właśnie, chłopak nazywa się Vincent i powinien przyjść, jak jeszcze będę, więc nie będziesz miała problemu z rozpoznaniem go.
Kiwnęłam tylko głową i zabrałam się za wycieranie kufli.

Iwes Nash - KP


Imię: Iwes

Nazwisko: Nash

Płeć: Kobieta

Wiek: 23

Przynależność: Chwilowo neutralna

Szkoła/praca: Barmanka w klubie

Charakter: Jest bardzo nieśmiała w stosunku do kogoś kogo nie zna. Nie potrafi rozmawiać z obcymi, co nie ułatwia jej kontaktów w pracy. Strasznie się denerwuje, kiedy ma komuś nieznajomemu odpowiedzieć na jakieś pytanie czy zapytać się go o coś. Często w pracy woli milczeć, ponieważ boi się palnąć coś głupiego. Dlatego wiele osób odbiera ją jako osobę oschłą. Jednak w stosunku do kogoś z kim już kiedyś zamieniła więcej niż pięć zdań zachowuje się kompletnie inaczej. Normalnie rozmawia, żartuje, często stara się innych rozśmieszyć. Czasem może być sarkastyczna, ale nie boi się wyrazić swojego zdania. Nie lubi przebywać w grupie.

Aparycja: Chuda, niska dziewczyna. Ma czarne włosy i zielone oczy, które podczas używania zdolności zmieniają swoją barwę na czerwoną. Unika słońca, dlatego jej skóra jest bardzo blada. Ubiera się w to co ma pod ręką. Nigdy nie nosi sukienek ani spódnic.

Moc: Potrafi materializować mrok i nadawać mu dowolną formę. Niestety nie bardzo panuje na swoją mocą.

Rodzina: Jest jedynaczką, ma jedynie ojca oraz mocno nadopiekuńczą matkę.

Historia: Jako, że nie ma rodzeństwa była oczkiem w głowie całej rodziny. Wielka była rozpacz jej rodziców, kiedy okazało się, że Iwes posiada niezwykłe moce. To nie tak, że bali się tego czy uważali za coś złego. Oni po prostu się obawiali, że dziewczynka zrobi sobie krzywdę zanim opanuje swoje zdolności. Dlatego znaleźli inną osobę obdarzoną podobnym darem, która przelała część swoich mocy w mały medalik. Był to jeden z członków organizacji. Powiedział, że może im pomóc, ale pod warunkiem, ze kiedy zdolności Iwes się już ujawnią, dziewczyna dołączy do organizacji. Jej rodzice zgodzili się. Od tamtego momentu moc dziewczyny była zablokowana. O swoich zdolnościach nic nie wiedziała do czasu, kiedy poszła do liceum. Pewnego dnia, kiedy wracała ze szkoły, przechodziła przez pewien skrót przez las. Zahaczyła łańcuchem medalika o gałąź. Wtedy poczuła, że coś się dziwnego dzieje. To był jej pierwszy kontakt z mocą od wielu lat. Nie umiała nad nią panować. Była przerażona swoimi zdolnościami. Przez wiele dni była na granicy między użytkownikiem, a ghulem. Na szczęście, dzięki pomocy rodziców udało jej się pogodzić ze swoją mocą i ustabilizować emocjonalnie. Wkrótce potem do jej wioski przybyli wysłannicy organizacji. Kiedy przyszli po nią, niestety natknęli się na buntowników i rozpoczęła się walka. Iwes przez przypadek wpadła na nich i nie wiedząc co się dzieje opowiedziała się po stronie buntowników. Mimo, że nie udało się pokonać wysłanników, razem z buntownikami zdołała uciec. Z kolei tamci odesłali ją do Mora Soul, mówiąc, że tam będzie najbezpieczniejsza, ponieważ jest to ostatnie miejsce w którym by jej szukali.

Miejsce zamieszkania: Mała, zabałaganiona i przede wszystkim tania kawalerka w jednej z biedniejszych dzielnic.

Kontakt: Skype – werka0909
mail – harpia9843@gmail.com

sobota, 16 stycznia 2016

Od Eve

Kiedy w gabinecie zostałam tylko ja, Avrora i pielęgniarka nareszcie mogłam odetchnąć z ulgą. Nareszcie jeden problem z głowy. Teraz pozostawał drugi, choć już nie tak drażliwej natury...
Mój wzrok przeniósł się na Avrorę i pielęgniarkę.
- Mam pytanie - zwróciłam się do kobiety w białym stroju. - Czy jest coś w czym mogłabym pomóc?
Jednak kobieta tylko uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie, ale słyszałam, że masz się zająć nową uczennicą - zauważyła, a ja kiwnęłam głową potwierdzając jej wiadomość. - Mogłabyś poprosić ją o przyniesienie jej karty zdrowia w jak najszybszym czasie?
- Oczywiście, nie ma problemu - odparłam. - To do widzenia. - Mój wzrok przeniósł się na Avrorę. - Pa - dodałam.
I wyszłam z sali zamykając drzwi bez najmniejszego odgłosu. Na zewnątrz odetchnęłam z ulgą. To nie tak, że coś miałam do pielęgniarek, ale ilekroć byłam w białym pomieszczeniu budziło we mnie ono bliżej nieokreślony niepokój.
Sięgnęłam wreszcie do teczki, żeby wyjąć informacje przekazane mi przez przewodniczącą dotyczącą nowej uczennicy. Wewnątrz było jedynie zdjęcie, parę informacji typowych dla metryczek oraz kilka zdań opisu, w który zbytnio się nie zagłębiałam.
Jak się okazało, nową uczennicą była Clara Lee. Z papierów wynikało, że nie pochodziła z tego miasta, jednak jako, że tymczasowo nie mogłam położyć moich rączek na jej aktach nie wiedziałam do końca skąd ona pochodzi. Było to poniekąd rozczarowujące, ale prawdopodobnie z czasem uda mi się coś więcej dowiedzieć na jej temat.
Lee miała raczej dobre oceny, posiadała nawet na swoim koncie świadectwo co świadczyło o niej dobrze. Przenosi się do klasy... IIf. Uch, nie jest to przypadkiem ta klasa do której chodzi ten padalec?
Według informacji miała się pojawić na następnej godzinie lekcyjnej, kiedy to jej oddział będzie miał lekcję z wychowawcą.
Spojrzałam na zegarek. Hmmm... To może zaczekam na nią przy bramie? - Zaczęłam się zastanawiać.
Zawsze może pojawić się wcześniej w szkole, to od razu bym ją oprowadziła i pomogła załatwić administracyjne sprawy, jak to sobie życzyła przewodnicząca.
Zeszłam na dół i odnalazłam moją szafkę, a następnie zarzuciłam na siebie cienką kurtkę i owinęłam się szalikiem, wtedy uznałam, że mogę się przejść na zewnątrz i poczekać przy bramie, aby upewnić się, iż nowa osoba nie będzie miała problemów z odnalezieniem odpowiedniego budynku z racji, że nasz ośrodek był dosyć duży.
Widać miałam dosyć duże szczęście, ponieważ nie musiałam długo czekać, zanim pojawiła się dziewczyna pasująca do zdjęcia.
- Witaj, to ty jesteś Clara Lee? - Upewniłam się.
Ona się przywitała i kiwnęła głową. Może to było jakieś dziwne odczucie, ale miałam wrażenie, że nowa dziewczyna była nieco zmęczona chociaż nie dawała po sobie tego poznać tak, więc postawiłam przemilczeć tą kwestię.
- Jestem Eve - przedstawiłam się. - Eve Blackmir, jeśli mam być dokładna. Miło mi ciebie powitać w naszej szkole - uśmiechnęłam się. - Gdybyś miała jakiekolwiek pytania zawsze możesz się do mnie z nimi zwrócić - dodałam. - Niedługo twoja klasa powinna mieć godzinę wychowawczą, jednak myślę, że do tego czasu zdążę ciebie mniej więcej oprowadzić po części szkoły, w której będziesz się uczyć. Poza tym... - Chwilę grzebałam w mojej torbie, żeby wydobyć białą teczkę.
Z niej wyjęłam plan lekcji przeznaczony dla niej oraz dwie mapki. Jedna pokazywała cały ośrodek i wszystkie budynki będące na jego terenie. Druga była dokładniejsza. Przedstawiała część należącą do drugich klas, gdzie miała się uczyć.
- Pozwoliłam sobie na niej oznaczyć sale w których będziesz się uczyć, więc nie powinnaś mieć problemu z ich odnalezieniem - wręczyłam jej papiery.

Od Clary

Dzisiaj wstałam wcześniej niż zwykle, moje potargane włosy łaskotały mnie w policzki gdy mozolnie usiadłam na łóżku i przetarłam kilka razy oczy. Budzik swawolnie brzęczał podłączony do ładowarki obok łóżka. Gdy po pięciu sekundach odnalazłam się w czasie i przestrzeni szybko go wyłączyłam, a następnie łyknęłam tabletki. Włączyłam telewizor, chociaż i tak nie zamierzałam oglądać serialu widniejącego na ekranie. Wyciągnęłam z szuflady, obok mnie czarne skarpetki. Założyłam je w pośpiechu, wyjęłam bieliznę i wstałam by szybko biec do łazienki. W czasie tych gwałtownych reakcji, mój mózg zapomniał o reszcie ubioru i musiałam się cofać.
            W łazience już tylko standardowe czynności jak mycie twarzy, czy zębów. Kiedy skończyłam poszłam – tak, tym razem już bez stresu – do kuchni by zrobić sobie szybkie śniadanie składające się z płatków i herbaty. Po skończeniu przygotowań mojego pierwszego posiłku przeniosłam go do pokoju na moje poniszczone biurko. Spojrzałam na zegarek, który ewidentnie pokazywał godzinę 4.29. Usiadłam na krześle obrotowym wpatrując się w telefon. Po chwil do moich uszu doszedł dźwięk dzwonka, palce zareagowały szybciej niż ja i już było cicho, a ja zajadałam się śniadaniem wpatrując się w dziko migający ekran. Po zjedzeniu wszystkiego odniosłam naczynia, ubrałam się i wzięłam wszystkie walizki. Zamknęłam za sobą dom i stanęłam w śniegu. Moje oczy zaczęły łzawić, jednak nie wiem czy to dlatego, że opuszczam dom, czy z powodu zimna. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam na pociąg, który miał mnie zawieść do samego centrum nowego miasta.
Na dworcu było poza mną jeszcze dwoje ludzi. Kobieta może z 170 i mężczyzna z 180. Kręcili się obydwoje, gdy ja z moimi walizkami i torbą siedziałam na ławce. Kiedy pociąg pojawił się na miejscu dwójka ludzi szybko do niego weszła, a ja ślamazarnie wciągałam moje bagaże. Mimo tego, że widziało to kilkoro ludzi to nikt nawet nie ruszył by mi pomóc, co było dość smutne, ale starłam się nie przejmować takimi drobiazgami, gdyż ludzie to egoiści. Weszłam do pierwszego lepszego przedziału i wpakowałam obydwie walizki obok siebie, a torbę na półkę. Usiadłam na fotelu i odetchnęłam, a po chwili pociąg nabierał prędkości. Położyłam książkę na kolanach i zdjęłam odzież wierzchnią. Otworzyłam moją ulubioną książkę, która jest zwana także mangą pod tytułem „HIMOUTO! UMARU-CHAN”. Zawsze mnie rozwesela, a aktualnie czytam 2 tom, który zawsze doprowadza mnie do ładu po nieprzespanych nocach.  Po 2 godzinach dosiadły się do mnie 2 osoby. Wyglądały przeciętnie, ale bacznie mnie obserwowali, jakby bali się, że jestem niepoczytalna. Zawsze mnie ciekawiło, czemu ludzie się na mnie tak patrzą, więc jak miałam 5 lat zapytałam się pewnej dziewczynki, która patrzyła na mnie dokładnie w ten sposób. Jej odpowiedź mnie skrzywdziła i już nigdy więcej nikogo o to nie zapytałam. Jej odpowiedź brzmiała:
-  Jest w twoich oczach coś strasznego, jakbyś miała mi zaraz zrobić krzywdę. Mama mówi, że mam się do Ciebie nie zbliżać, bo jesteś niebezpieczna.-
Po kolejnych paru godzinach byłam już na miejscu i szybko wysiadłam, jednak nie wiedząc gdzie iść kierowałam się za ludźmi do głównego holu, czy miejsca gdzie będę mogła zasięgnąć jakichś informacji. Pierwszy raz wyjechałam z miasta i obawiałam się tej podróży, więc teraz jest czas bym przestała być zależna od kogoś i ograniczona. Pierwsze co postanowiłam zrobić to pojechać do mojego nowego mieszkania. Po krążeniu trochę po dworcu znalazłam wyjście i dotarłam na jakiś przystanek, gdzie znalazłam autobus prowadzący do mojego mieszkania. Szybko dotarłam do nowego lokum i przejrzałam co gdzie jest. Pomieszczenia były dość małe, ale wystarczające dla jednej osoby. Usiadłam na łóżku i zaczęłam myśleć co dalej, po czym ustaliłam, że czas najwyższy by odwiedzić nową szkołę, by wiedzieć jak jutro do niej trafić. Chociaż było już południe ja nie zamierzałam jeszcze nic jeść, więc swobodnie mogłam udać się na lokalizację zwaną od dzisiaj „moją szkołą”.
 Znalazłam kilka przystanków w pobliżu domu i okazało się, że ostatni – czyli 5 – okazał się być tym właściwym. Poczekałam an niego zaledwie 5 minut i pojechałam do szkoły. Wysiadkę miałam praktycznie naprzeciwko pięknego budynku, na którym widniał napis mojej przyszłości. Powędrowałam do wejścia, gdzie spotkałam jakąś dziewczynę. Przywitała mnie ze słowami:
- „ Witaj, to ty jesteś Clara Lee?”.-
 Przywitałam się i odpowiedziałam kiwnięciem głowy, ona zaś szybko zaczęła mówić:

- „ Nazywam się Eve”.-

Clara Lee


Imię: Clara
Nazwisko: Lee
Urodziny: 15 stycznia
Wiek: 17 lat
Płeć: Kobieta
Wzrost: 155cm
Waga: 45 kg
Grupa krwi: AB
Szkoła : Liceum IIf – human , rozszerzenia:
- Język Polski
- Język Angielski
- Historia
Przynależność : Neutralna
Aparycja : Blada niebieskooka dziewczyna o drobnej budowie ciała. Ma problemy ze zdrowiem – tarczyca i okropne bóle stawów. Wiecznie ma koszmary, które ją dołują i powodują niewyspanie. Dłonie i stopy ma małe i nie wygląda na swój wiek, co nie raz przysparza jej kłopotów.
Charakter: „Skomplikowanych ludzi trudno jest opisać”
Historia : Szczęśliwe dzieciństwo z kochającą rodziną, do czasu 6 urodzin kiedy ukazały się jej moce. Aktualnie zmienia miejsce zamieszkania i szkołę by zacząć być samodzielna i rozwijać się.
Rodzina: Matka zajmująca się w raz z ojcem antykami. Trójka braci, która jest starsza o rok.
Greg 

Josh 

Aiden 

Mieszkanie: Mieszka samotnie w małymi mieszkaniu na obrzeżach miasta.
Moc: Gdy zaczyna płakać ludzie wokół niej popadają w obłęd – wystarczy, że spojrzą w jej oczy, albo usłyszą płacz. Po podniesieniu głosu może wywołać tsunami, trzęsienie ziemi, czy poniszczyć bębenki uszne. Zależy to o jej nastroju w danej sytuacji.
Kontakt:

Skype: oliviiaaaa.

środa, 13 stycznia 2016

Od Charlotte

Obudziłam się jak zawsze gdzieś około godziny piątej nad ranem. Leżałam na wznak wlepiając się bezmyślnie w sufit, aż mój budzik oznajmił, że wybiła szósta.- Co ja robię ze swoim życiem? - rzuciłam bezmyślnie w eter pytanie.
Odpowiedź dobrze znałam - nic z nim nie robię, czysto opcjonalnie jest jeszcze możliwość, że po prostu je marnuję. Najważniejsze jest dla mnie prywatność, a ściślej mówiąc spokój. Dzień za dniem mija... i ja zawsze się zastanawiam, czy tym razem mnie nie znajdą. Kiedyś było inaczej, można było spokojnie spać... teraz ściany mają uszy. Ludzie nie są tacy sami. Oni wszędzie węszą. Mają coraz więcej oczu. Widzą więcej... muszę pozostać dla nich jedną z wielu bezużytecznych istot. Muszę być ostrożna, nie chcę, abym wzbudzała w nich większe podejrzenia. Jest to coraz trudniejsze, bo w każdym widzą potencjalnego użytkownika mocy.

Ostatnio zimno strasznie daje się we znaki i nawet kubek lub dwa gorącej kawy nie potrafią człowieka zmusić do opuszczenia mieszkania, a co dopiero do pracy. Niestety nikogo to nie obchodzi.
We wszystkie moje czynności już dawno wkradła się rutyna. Oczywiście jest kuloodporna i wynikają z niej same minusy... życie przecieka mi przez palce, czas ucieka jak woda przez dziurę w tamie. Trudno zauważyć szczegóły, które były kiedyś tak widoczne. Łatwiej o błędy. O potknięcia. Dzień zlewa się z dniem i jedyne co jest jego odmierznikiem, to zdarzenia, które wyłamują z się z rutyny - najczęściej są to uwłaczające sytuacje w pracy.
Mówi się, że wszystko ma coś takiego, jak "druga strona medalu"... w tym wypadku jedyne co mi przychodzi do głowy, to to, że może szybciej mnie coś zabije na ulicy(auto?) i będę mieć wszystkie problemy z głowy.
Wracając na ziemię.
Mieszkałam na tyle blisko, że zwyczajnie najbardziej opłacało mi się do pracy chodzić pieszo. Te półgodziny, jakie spędzałam rano i wieczorem(względnie popołudniu) na przemierzenie kilku ulic i parę skrzyżowań przeznaczałam głównie na wyciszenie się. Wtedy zapominam o wszystkim, co nie jest mi w tej chwili potrzebne, aby dojść do schodów szkoły. Mam stresogenne życie w stresogennym miejscu... nie wspomnę już o ludziach i ogólnie o środowisku, jakie mnie otacza. Gdyby nie ta godzinna dziennie, nie zostałoby ze mnie nic godnego uwagi(czytaj: "zostałyby ze mnie zwłoki, czy też prochy"). W weekendy biegam w parku(czasami pofatyguję się na pływalnię). Gdy mam chwilkę dla siebie, to moje małe mieszkanko zamienia się w bibliotekę.
- Prze Pani...? - usłyszałam głos nad sobą, gdy sprawdzałam na długiej przerwie kolejną kartkę, którą ktoś naćpał niebieskim tuszem.
Podniosłam wzrok na poczciwego chłopaka trzymającego kurczowo plecak, który... się ruszał.
- Ja tylko chciałem oddać Pasztet za Vincenta, bo go coś zatrzymało - uśmiechnął się na koniec.
Skrzywiłam się nieco.
- Paszteta? - zlustrowałam wierzgający plecak chłopaka.
- To znaczy królika - rozsunął plecak i zagryzając dolą wargę zanurkował ręką w odmęt po czym wyciągną z niego białego, czerwonookiego królika.
Trzymał go za kark, więc gryzoń znieruchomiał w dziwnej pozie. Wyrostek zaczął rękę kierować w moją stronę.
- Klatka jest tam - rzuciłam bezwiednie, wskazując długopisem na błyszczący sześcian w głębi sali.
- Oczywiście - bąknął i jakby ten królik miał zaraz wypluć granat, pobiegł z prędkością godną olimpijskiego sprintera w stronę klatki i wręcz wrzucił do niego biednego czworonoga.
Potem odwrócił się w moją stronę, wyszczerzył zęby, skinął głową jakby na pożegnanie i zniknął w chaosie na korytarzu. Chwilami szczerze mi żal tego królika... ale jak na mnie patrzy czerwonymi oczyma, jak wampir... to także mam ochotę nazwać go pasz... Pasztetem. Z drugiej strony, zwierzęta przejmują emocje ludzi... można go nazwać żywym dowodem na to, że ta szkoła jest stresogenna.
Pozwolę sobie już odejść od wszelakich dowodów na to, że moje środowisko jest stresogenne, bo to chyba na dłuższą metę nie ma sensu(tak jak rozmowa o króliku).
Życie to ból - jestem tego stwierdzenia pewna i codziennie przypominam sobie o nim wracając do domu po pracy z kolejną stertą bezmyślnych i do połowy zerżniętych ze ściąg w rękawach, na nadgarstkach, na ławce, pod butem i z innych miejsc, a co najgorsze za każdym razem, mam wrażenie, że jest ich więcej i więcej, jakby mi uczniów przybywało z dnia na dzień. Całe szczęście, że to nie uczniów mi przybywa, a bolą mnie nogi, albo głowa, albo coś jeszcze, albo jestem przeziębiona, albo zbyt zmartwiona, albo zbyt senna, albo to wina moich szpilek, albo mi do buta wpadł kamień, albo to był po prostu kolejny okropny dzień w pracy. Czasami zaś zastanawia mnie pogoda. Już od dawna mażę o lecie z prawdziwego zdarzenia. O tych promieniach, które by parzyły skórę, zmuszały ludzi do zmiany ubioru i do zakupy kremu z filtrem(mam wrażenie, że w niektórych sklepach stoi po dwie, lub trzy opakowania takowego produktu, po prostu po to, aby było na "przypadek", ale rzadko taki "przypadek" się zdarza). Przynajmniej jest wystarczająco zielono, aby odróżnić lato od zimy...
Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki z dużym czarnym breloczkiem w kształcie kuli(najtańszy jaki był) i przekręciłam w zamku, a po chwili pchnęłam oporne drzwi. Pierwsze co mnie zaskoczyło, to fakt, że różnica temperatur w korytarzu i w moim mieszkaniu nie różniła się praktycznie. Westchnęłam cicho rzucając torbę na łóżko. Machinalnie ściągnęłam szalik oraz kurtkę, by po chwili zawiesić je na prowizorycznym wieszaku. Zawsze się można rozgrzać gorącym prysznicem - przemknęło mi przez głowę, gdy zobaczyłam kubek na stole po wypitej w pośpiechu porannej kawie, to wystarczyło, bym sobie przypomniała o tym, że zawsze jest jakaś opcja.

niedziela, 10 stycznia 2016

Od Aurory

Cały czas słyszałam ich rozmowę, jakby bez mgłę, nie mając jednak żadnych wątpliwości w sprawie jej autentyczności. Eve zdawała się chcieć wyrzucić Vincenta z pomieszczenia, a on, z jakiegoś nieokreślonego powodu, nadal tu siedział.
- Avrora, wszystko dobrze..? - Eve spojrzała na mnie, gdy zaczęłam wykonywać ruchy związane z dawaniem znaków życia - Żyjesz.
- Sądzę.. - mruknęłam - ..że to zależy od tego co definiujesz poprzez słowo "żyć"..
- Ah, skoro już tak mówisz, to znaczy, że nic ci nie jest. - odetchnęła z ulgą.
- Ty mnie tu przyniosłeś...? - bardzo wolno usiadłam. Nadal czułam zapach krwi i miałam wrażenie, jakbym miała głowę w wodzie. - Dziękuję.
- Nie dziękuj mu! - krzyknęła żywo dziewczyna - Ten niedorozwój patrzył sobie z lekkim uśmieszkiem na to jak ta bestia się na ciebie wspina, specjalnie to przedłużał!! - przeniosłam wzrok spokojnie na Vina, który siedział z nieodgadnioną miną.
- Rozumiem. - powiedziałam wolno, bo mój język bardzo się plątał. - To było niegrzeczne z twojej strony. Myślałam, że Eve koloryzuje na twój temat, jednak, jak widać, niezbyt się pomyliła.. - westchnęłam. - Mimo wszystko dziękuję chociaż za przyniesienie mnie tutaj. Ale.. właściwie.. - spojrzałam na niego chłodno - ..po co nadal tu siedzisz?
- Hmmm. Sam nie wiem. - zamyślił się - Nie mam żadnego powodu, ale gdybym miał wybierać czy być tu czy na tej porannej lekcji polskiego, to wybrałbym bycie tutaj. - uśmiechnął się.
- Rozumiem. Więc idź na lekcje. - zarządziłam, ale on się nie ruszył - Widzę, że jesteś nieokrzesany i uparty. - wzruszyłam ramionami - Jak sobie chcesz.
Weszła do nas jedna z pielęgniarek, która zaraz zażyczyła sobie opisu sytuacji. Trochę jej kącik ust ze śmiechu tykał, no ale cóż, wybaczy się jej.
- A ten tu młodzieniec? - spytała wskazując na Vincenta - Co tu robi?
- Przyniósł mnie tutaj, ale już może spokojnie iść na lekcje. - odpowiedziałam spokojnie.
- No, więc co ty tu jeszcze robisz? - przybrała bojową postawę względem intruza, jak hipopotam czający się na pąkla - Na pewno chcesz zobaczyć jak badam tę dziewczynkę.. nie dla psa kiełbasa! - roześmiał się gdy tylko to usłyszał, ale potulnie wstał i skierował się w stronę drzwi.
- A właśnie, nadal nie wiem jak masz na imię.. - odwrócił się w moją stronę zadowolony i spojrzał na mnie pytająco.
- Nie jest ci absolutnie do niczego potrzebne. - odrzekłam spokojnie - Ponieważ i tak nigdy więcej się nie spotkamy. - potem przeniosłam wzrok na pielęgniarkę - Co mam zrobić? - spytałam zajęta już badaniem - Wydaje mi się, że mogę mieć złamany nos, ale nie wiem.. - znowu zaczęłam hiperbolizować moje nieszczęście - ..ale głowa mnie bardzo boli. - w moim oku pojawiła się pojedyncza, ozdobna łezka. Tym samym usłyszałam trzaśnięcie drzwiami: znak, że intruz wyszedł.
- Być może  masz wstrząśnienie mózgu.. - pielęgniarka się zastanowiła. W tej samej chwili usłyszeliśmy chichot zza drzwi, najprawdopodobniej należący do Vincenta.
- Ooo. - powiedziałam - Widzę, że śmieje się na tyle głośno, abym to usłyszała. Żebrze o uwagę..? - spojrzałam na Eve.
- Może się czymś zadławił.. - rzekła z nadzieją - ..ale nie wiem. To nie brzmi jak śmiech.. no ale on jest niedorobiony, chyba rodzice się śpieszyli jak go robili.. - dumnie wykonała gest obrzydzenia.
W tym samym momencie usłyszeliśmy jakieś niezidentyfikowane słowa, jakby coś  "ktoś się wreszcie poznał na tym króliku" czy coś w tym guście. Eve przewróciła oczami, podeszła do drzwi i krzyknęła.
- Idź już stąd! - zmarszczyła się cała - Śmierdzisz! - tym razem śmiech był o wiele donośniejszy. - Widzi go pani, co za prostak? - higienistka wyglądała na rozbawioną, ale kiwnęła potakująco głową.

sobota, 9 stycznia 2016

Od Vincenta

 - Viiiiiiinnnnn! - To był pierwszy wyraz, który przedarł się do mojej świadomości wyrywając mnie z błogiego snu.
- Czego? - Odwarknąłem odruchowo zanim otworzyłem oczy. Aż za dobrze znałem ten irytujący głos.
- Tak to witasz swojego dawno niewidzianego braciszka - odpowiedział mi zmartwionym tonem.
Otworzyłem jedno oko, które od razu powędrowało w stronę zegara.
- Tak więc mój ukochany braciszku. Mogę wiedzieć co tutaj robisz o piątej rano? - Wysyczałem z nienawiścią masując sobie nadgarstki i przywracając im krążenie zanim wykopię go za okno.
Tak. Bywałem nieco rozdrażniony, jak ktoś mnie budził rano. Nawiasem mówiąc zastanawiało mnie czemu moja rodzina jeszcze się tego nie nauczyła. - Oczywiście, że tęskniłem - rzuciłem ironicznie. - Przez całe ostatnie cztery dni mojego życia rozpaczałem nad tym, że ciebie nie widziałem.
- Nie bądź taki - starszy brat się roześmiał. - Nie przyszedłem przecież tutaj bez powodu.
- No to powiedz mi ten powód. Może uznam go za wystarczający, żeby nie wyrzucić ciebie przez okno - posłałem mu czarujący uśmiech i w myślach zacząłem się przygotowywać do wykonania groźby. Tak. Nie mogłem się dać ponieść emocjom i wybić okno. Na dworze było niemiłosiernie zimno i ogrzewanie na pewno nie poradziło by sobie z tego rodzaju "klimatyzacją bez wyłącznika".
- No więc, podobno będzie jakieś spotkanie rodzinne - zaczął.
- Podobno? - Mój głos był przesłodzony, a ja podniosłem się gotowy do sumiennego wypełnienia mojej zapowiedzi. Zamierzałem dotrzymać danego słowa.
- Tylko tak mówiłem, że "podobno" szybko się poprawił. Tak lepiej brzmiało. Eeech - westchnął z krytycznym tonem. - Jakim cudem ty sobie radzisz w towarzystwie? Może i wyglądasz moim zdaniem uroczo.
Kolejny najgorszy poranek mojego dnia. Zostałem obudzony o piątej. Spotkałem mojego niby starszego, chociaż niekoniecznie prawidłowo rozwiniętego umysłowo brata. Dodatkowo nazwał mnie uroczym, on ślepy jest. Niech dziewczynę nazywa uroczą, ale nie faceta. Poza tym ja nie jestem uroczy.
Wyrzuć go za okno. No wyrzuć, dalej~! Szeptał mi jakiś głos z tyłu głowy, ale szybko powstrzymałem tą chętkę. Chociaż nie powiem. Kuszące to było i to bardzo.
- Więc? Do rzeczy! - Chłodno ukróciłem jego wywód, zanim na dobre się rozwinął.
- Sprawa jest taka, że podobno ma być za jakiś czas bardzo ważne spotkanie - powiedział Adam. - A że wiesz, jaki jestem wykorzystałem jedną z nielicznych wolnych chwil, aby spędzić swój czas z rodziną - uśmiechnął się.
- Jak cudownie. Doprawdy wzruszony jestem - mój ton brzmiał, jakbym naprawdę miał to na myśli, jednak oczy przesycone nienawiścią ostrzegały, że jeszcze raz tak zrobi, a nie gwarantuję, iż ręczę za siebie. A wolałbym się przecież obejść bez zbędnych ofiar. - I co z tym spotkaniem?
- Dokładnie sam nie wiem. Najwyraźniej złożono ojcu jakąś ofertę współpracy, a że to od kogoś ważniejszego to wypadałoby, aby się tam wszyscy pojawili.
Wywróciłem oczami z ciężkim westchnieniem.
- Jak zwykle nie ukrywasz co myślisz na ten temat - na jego twarzy wciąż lśnił nienaganny uśmiech. Przeklęty piosenkarz. Jakim cudem panuje tak dobrze nad swoimi emocjami i jednocześnie pozostaje tak wielkim idiotą? Zadałem sobie pytanie, które pozostanie tajemnicą prawdopodobnie do końca świata. - Może tym razem nie będzie tak źle.
- Zawsze jest źle - przybrałem ton męczennika. - Nie potrafię wytrzymać wśród tych snobów z wyższych sfer. Nic tylko afery, rozrywka i pieniądze im w głowie - nie ukrywałem swojej niechęci o ile nie było takiej potrzeby. - Co to za różnica czy tam będę czy nie?
- Duża. Tu chodzi o to, aby pokazać się z najlepszej strony.
- To nawet lepiej by wyszło, gdybym się nie pojawił - zauważyłem.
- Nie ma bata. Idziesz - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Może spotkasz tam jakąś dziewczynę w której się zakochasz.
Odpowiedziałem mu jednym z moich najbardziej negatywnych i znudzonych spojrzeń.
- To niemożliwe - odpowiedziałem kategorycznie.
- Masz już siedemnaście lat i nie miałeś nawet jednej dziewczyny - uśmieszek był nieco złośliwy. - Przecież tyle chciało się z tobą umówić. Dlaczego zawsze odmawiałeś? - Drążył rozmowę, która zaczynała mi przypominać przesłuchanie.
- Moje życie towarzyskie to nie twoja sprawa. Poza tym od kiedy się niby tym interesujesz - moja ręka zaczęła szukać jakiegoś ostrego bądź twardego narzędzia. Jeszcze zmyję tą hańbę na honorze. Nie będzie mi tu starszy bezczelny brat wypominał, że... Żeby jeszcze bardziej się nie pogrążać nie dokończyłem tego zdania w moich myślach.
- Od zawsze - odparł szczerze. - Czyżbyś się wstydził...
- Daję ci 10 sekund - oznajmiłem wesoło. - Dziesięć sekund, żebyś stąd się wyniósł, jeśli nie chcesz za chwilę wąchać kwiatki od spodu -  wyszczerzyłem zęby w szczerym niewinnym uśmiechu, jak zacząłem wstawać z łóżka.
- W każdym razie sobota o szesnastej - rzucił i się ewakuował. - Masz wiadomość na mailu zresztą - dodał zamykając drzwi za sobą.
Odetchnąłem z ulgą, rozkoszując się upragnioną ciszą i pozwoliłem mojemu ciału runąć na łóżko.
Zamknąłem oczy... Tylko po to, żeby stwierdzić, że temu idiocie udało się mnie skutecznie obudzić. Nie było szans, żebym teraz usnął.
Ech, mogłem w sumie na niego narzekać, ale wiedziałem mimo wszystko, że wina nie leżała tylko w nim. Od dłuższego czasu czułem się dosyć zaniepokojony, jakbym był obserwowany.
Może jednak mnie dopada paranoja? - Zacząłem się zastanawiać nad tą ewentualnością, a w sumie im dłużej to robiłem tym bardziej się to zgadzało także potrząsnąłem głową pozbywając się niepotrzebnych myśli.
Wciągnąłem głęboko powietrze, aby się rozluźnić i już zamierzałem je wypuścić, kiedy coś miękkiego i futrzanego wylądowało na mojej głowie skutecznie uniemożliwiając mi wykonanie tej czynności. Oczywiście to coś musiało też zacząć mnie drapać po głowie.
 - Pasztet - wydusiłem łapiąc za uszy i odczepiając zwierzątko, które złośliwie wczepiło mi się w nosy i próbowało je ugryźć czy coś. - Złaź.
O dziwo zwierze posłuchało i posłusznie zeszło.
W sumie to, że zdawał się mnie nieraz rozumieć (dokładnie wtedy kiedy było mu to wygodne) już dawno przestało mnie dziwić. Zaczynałem już nawet mieć teorię, iż jest to kosmita w ciele słodkiego królika pragnącego przejąć tą planetę, ale uznałem ją za paranoję i szybko z niej zrezygnowałem.
Jednak fakt faktem... Ten królik na pewno nie był zwykłym królikiem. Żadna futrzana bestia nie jest tak złośliwa. W ogóle od kogo się nauczył tej złośliwości.
Dokładnie naprzeciw mojego łóżka było lustro na które teraz padł mu wzrok.
Ach. Racja. Prawdopodobnie ode mnie - zdałem sobie sprawę. - Już niejedna osoba mi to mówiła.
- Co tu masz? - Spróbowałem wyjąć coś z jego pyska co zakończyło się jego atakiem na mój biedny palec. - Wieeeesz - zmierzyłem go długim spojrzeniem. - Nie musisz mnie zawsze gryźć - zauważyłem, ale i tak udało mi się to coś wydobyć.
Odpowiedziało mi bardzo niewinne spojrzenie, które spiorunowałem.
- I tak ciebie kiedyś przerobię na pasztet - zapowiedziałem moją powtarzaną już od dłuższego czasu obietnicę.
"Nie zrobisz tego" mówiło jego spojrzenie. "Wszyscy zauważą moje zniknięcie."
- Hehehheeheheeehee - zaśmiałem się wesoło. - Chciałbyś schabie~! Kupię na twoje miejsce zamiennik i oddam go do szkoły - odpowiedziałem mu równie niewinnym spojrzeniem, jak jego.
A on na to wypiął tylko swój kuper i pomknął w stronę klatki.
Swoją drogą to jak się on wydostał? - Zastanowiłem się. - Próbowałem już robić wszystko, nawet owijać tą klatkę szczelnie folią (nie, wcale nie próbowałem go udusić) oraz tysiąc innych metod, a skurczybyk i tak był zawsze rano na zewnątrz.
Raz nawet opróżnił moją lodówkę, ale po tym jak go głodziłem nauczył się tego nie robić.
Przypomniało mi się o zawartości mojej ręki i uważnie przyjrzałem się czemuś co Pasztet zamordował na mojej głowie.
- Motyl? - Wyraziłem swoje zaskoczenie. - Jakiś taki dziwny jest... A zresztą. To tylko motyl - wyrzuciłem go do kosza i wstałem się nieco ogarnąć i przy okazji umyć ręce bo jakieś resztki z niego zostały mi na skórze.
Kiedy wreszcie opuściłem łazienkę w stanie doprowadzonym do użytku była już piąta czterdzieści, a dzisiaj miałem do szkoły dopiero na dziewiątą.
I co by tutaj porobić.
Może by się tak zabawić w polowanie schabu?
Schab pieczony z królika albo pasztet brzmiały moim zdaniem cudownie. Niczym muzyka dla moich uszu.
Widząc kolejnego motyla w pokoju, który siedział na biurku zacząłem się zastanawiać jakim cudem on się tutaj dostał. Przecież wszystkie okna były zamknięte i jest zima. To nie jest sezon na motyle.
Wtedy Pasztet pojawił się przede mną i spiorunował wzrokiem małego owada, a następnie się rzucił na niego i połknął.
Najwyraźniej zdawał się nie przepadać za tymi motylami.
- Chcesz jeść? - Zapytałem się.
Od razu był przy mnie. Może dlatego, że nieczęsto proponowałem jedzenie z własnej woli o ile mnie do tego nie przymusił, a parę razy próbowałem go zagłodzić na śmierć. Oferta karmienia z mojej strony była dla niego naprawdę niecodzienną propozycją.
Wrzuciłem mu co nieco do klatki, a kiedy wreszcie się w niej znalazł starannie ją zamknąłem.
Patrząc na tego królika po dziś dzień przeklinałem ten cholerny dzień w którym szkoła zaproponowała mi opiekę nad nim w ramach... rehabilitacji społecznej czy czegoś takiego. Podobno ma mi to poprawić zachowanie w szkole i niby zwierzęta mają dobry wpływ na ludzi. Bzdury.
Chociaż z drugiej strony ten królik ma swojego rodzaju dobry wpływ na mnie. Od czasu kiedy się pojawił moje wymyślne tortury (których nigdy niestety nie zastosuję w życiu, chociaż byłoby to całkiem ciekawe) stały się o wiele lepsze. A wszystko to tylko dzięki tej małej uzębionej bestyjce prosto z piekła w puchowym przebraniu.
Upewniłem się, że wszystko było zamknięte i dopiero wtedy pozwoliłem sobie na uśmiech. Nareszcie zamknąłem to zło w klatce i nawet obyło się bez szarpania i ran.
Hmmm... Po chwili namysłu starannie oplotłem klatkę drutem i krytycznie oceniłem swoje dzieło.
Werdykt brzmiał: Może dotrwa do ósmej, a wtedy wyniosę królika do szkoły i skutecznie się go pozbędę na resztę dnia.
Nieważne jednak co zrobiłem przez całą resztę poranka nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak.
Może ten królik znowu planował coś podstępnego, jak pozbycie się własnego tymczasowego właściciela. Może.... Nie, chyba tym razem nie o to chodziło. Zresztą Pasztet był wyjątkowo spokojny ostatnimi dniami.
***
W końcu byłem w szkole i jak zwykle w ciągu ostatnich dwóch tygodni, podobnie jak i każdego innego poranka musiałem się powstrzymywać od ziewania.
- Jak tam poranek? - Zapytał się mnie Rick, który chodził do tego samego oddziału co ja.
- Piąta. Brat. Królik - odpowiedziałem trzema słowami.
- Czyli domyślam się, że nie za ciekawie - wyszczerzył radośnie zęby.
- A u ciebie? - Spytałem.
- Cudownie - po jego twarzy od razu domyśliłem się, że tylko na to czekał. - Pisałem dzisiaj z Mey.
Nawiasem mówiąc Mey to była dziewczyna w której ostatnio się zauroczył. Ostatnio wyświadczyłem mu przysługę i pomogłem zdobyć jej numer telefonu widząc, jak beznadziejnie się niej podkochiwał.
- Tak? A o czym? - Co prawda zapytałem, ale średnio mnie to interesowało.
- Zapytała się mnie o pracę domową dzisiaj - odparł.
Parsknąłem śmiechem i widząc jego minę uniosłem rękę.
- Wybacz. Zbyt śmieszne. Zapytała się ciebie tylko o pracę domową, a ty promieniejesz mi tutaj już od rana na pięć kilometrów. Przecież to nic niezwykłego.
- Zależy dla kogo - oświadczył. - Zresztą zobaczysz. Niedługo umówię się z nią na randkę.
- Mhm, powodzenia - kiwnąłem głową.
- Jakim cudem ty masz takie powodzenie - zaczął się zastanawiać. - To przez ten wzrost czy twarz? - Zaczął mnie oceniać krytycznym wzrokiem. - A może przez to, że zgrywasz niedostępnego i zachowujesz się, jakbyś się z nikim nie umawiał.

- A co? Zazdrościsz? - Wyszczerzyłem zęby i ziewnąłem.
- Chciałbyś - prychnął, a ja ziewnąłem.
- Jestem taki nudny, czy jesteś niewyspany? Nawiasem mówiąc, jak wybierzesz złą odpowiedź to ci przywalę - wystawił odrobinę język.
- Niewyspany. Mówiłem ci przecież, że o piątej mnie brat obudził - spochmurniałem na samą myśl. - To jego nieracjonalne zachowanie naprawdę mnie irytuje. Zawsze robi sobie co chce i nie przejmuje się innymi. Już cierpliwość przy nim tracę... - Westchnąłem.
- Fakt, że twój brat to ciężki przypadek - Rick również kiepsko wspominał spotkanie z nim. - W dodatku przechwala się swoimi dziewczynami, jakby... - Zacisnął pięści.
- Widzisz - pokiwałem głową. - Jest w stanie zirytować niemalże wszystkich, a dziewczyny wciąż w nim coś widzą.
- To z iloma osobami się umawiałeś? - Zadał pytanie, które mogłoby mi stanąć kością w gardle, gdyby nie to, że mnie nie da się tak łatwo przejrzeć. No i był dosyć przekonany, że już z kimś chodziłem, więc pewnie nie zakładał, iż może być inaczej.
- Może, ale ty pierwszy mówisz - spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Z dwiema - odparł. - Drugą zresztą znasz.
Przed oczami stanął mi obraz dziewczyny z rudymi loczkami i niebieskimi oczami zapatrzonej w swoje kosmetyki. Z pewnością była niecodziennej urody, ale za to jej charakter był niecodziennie zepsuty. Do dzisiaj nie wiem co widziały w Elizie (bo tak miała na imię) wszystkie osoby, które się z nią umawiały.
- No znam, ale nigdy nie mówiłeś mi o pierwszej - zauważyłem.
- Bo to jest temat na dłuższą rozmowę, a przerwy są krótkie - widziałem w jego oczach, że nie miał zbytnio ochoty rozmawiać.
On to jednak był zbyt naiwny, aby przetrwać w tym świecie. Mimo tych doświadczeń wciąż się nie nauczył, że nie wszystkie dziewczyny są takie miłe i pogodne za jakie starają się uchodzić.
- A twoje związki? - Drążył temat.
- Nie są zbytnio ciekawe - puściłem mu oczko. - Na pewno nie są też tematami na krótkie rozmowy.
- Miałeś powiedzieć - lekko się obruszył.
- Powiedziałem, że może powiem - co innego, jednak odwróciło naszą uwagę.
- To jest chyba twoja kuzynka, co nie? - Spytał się mnie.
Kiwnąłem głową i patrzyłem się na to zszokowany co one robią.
- Może robi sobie jakieś podchody z tą drugą dziewczyną? - Zacząłem się zastanawiać. - Nie wiem o co jej chodzi tym razem. Nieważne, zignoruj je.
- Czemu twój plecak się rusza? - Zadał pytanie, które z pewnością nie pasowało do tematu tej rozmowy.
- Plecak? Rusza się? Aaaa, Paszteta z nim zamknąłem - oznajmiłem.
- Zwierząt nie powinno się trzymać w plecakach - zauważyłem.
- Zgadzam się, ale to nie jest zwierze. To jest zło - oświadczyłem.
W tym samym momencie sprytna bestyjka rozsunęła plecak od środka i Pasztet rzucił się w stronę dziewczyny, która wymieniła kilka zdań z kuzynką piskliwym głosem. Nawet się zbytnio nie przysłuchiwałem rozmowie wpatrzony w poczynania bestii z piekieł aka Pasztet.
- O matko! - Krzyknęła, kiedy królik szybkim skokiem wbił zęby w jej spódniczkę. Muszę przyznać, że wyglądało to... Niezwykle komicznie, ale z uwagi na innych powstrzymałem się od śmiechu. No i pewnie nie pomogłoby to rozwiązać zaistniałej sytuacji. - Weźcie go, weźcie go, weźcie go! - Szarpała się tak, że walnęła głową o fugę drzwi i sekundę później leżała na podłodze, a królik niewzruszony tym próbował dostać się coraz wyżej.
Nawet mała cząstka mnie zaczynała jej żałować, ale druga miała się ochotę zwijać ze śmiechu.
Widząc jej łzy w oczach i biedny nos z którego pociekła krew po dosyć mocnym kontakcie z otoczeniem postanowiłem jej, jednak pomóc.
Postanowiłem (świadomie) przedłużyć co nieco jej męki i popatrzeć, jak wspina się coraz wyżej i wyżej, żeby w końcu znaleźć się na jej twarzy i spojrzeć jej w oczy. Dziewczyna, której imienia nie znałem wydając trudne do opisania dźwięki próbowała z siebie zerwać królika, jednak Pasztet wiedząc co się szykuje wbił się swoimi pazurkami w jej ubrania ilekroć ponawiała próby wyszarpania "biednego" zwierzątka.
Nawet próbowała sama wstać, ale zarówno za pierwszym, jak i za trzecim razem nogi jej się rozjechały zanim zdążyła złapać jakąkolwiek równowagę co skutkowało kolejnymi klapnięciami na podłogę.
- Wynocha Pasztet - zdecydowanym ruchem podniosłem bestie za kark, aby stanowczo wcisnąć go na jego miejsce w moim plecaku, a puchate białe coś rzuciło mi spojrzenie pełne zarzutu w stylu "ja nie przeszkadzam ci kiedy ty się bawisz", a ja moje oczy odpowiedziały mu "tylko w każdej innej sekundzie mojego życia", ale nasza niema rozmowa została zakończona, kiedy zasunąłem suwak skutecznie odcinając jego zawartość od świata zewnętrznego, a sam "kontener" wręczyłem oniemiałemu Rickowi z rozbawionym uśmiechem, którego nawet nie raczyłem ukryć.
- Oddeleguj dla mnie zawartość tego plecaka do sali biologicznej, dobrze? - Kilka sekund później ruszył wolnym krokiem we właściwym kierunku, a mój wzrok powrócił do kupki nieszczęścia, która najwyraźniej nie do końca kontaktowała z rzeczywistością, bo mruczała bliżej niezidentyfikowane wyrazy. Rozróżniłem tylko "króliki", "piekło", "koszmar", "ja nie chcę" oraz "ratunku".
Eve próbowała mnie powstrzymać, ale tylko rzuciłem w jej kierunku.
- Sama sobie z tym nie poradzisz - a ona zagryzła wargę i usunęła się z drogi.
- Zajmę się tłumem - niechętnie odpowiedziała i zaczęła rozpędzać zbiegowisko.
- Wstaniesz? - Zapytałem się dziewczyny.
Odpowiedziała mi jedynie nieskładnym mamrotaniem.
- Biorę to za nie - stwierdziłem po trzech sekundach.
- Pielęgniarka to przy 103 jest, co nie? - Zapytałem się Eve, a ona nie raczyła odpowiedzieć słownie, ale chociaż kiwnęła głową na potwierdzenie.
Podniosłem dziewczynę w ramiona, nie była zbyt ciężka, więc z łatwością zacząłem ją nieść w stronę gabinetu, gdzie urzędowały dwie szkolne pielęgniarki.
Jaka ciepła - stwierdziłem z niemałym zaskoczeniem. - Albo to ja taki zimny jestem.
Oczywiście, podczas mojej wędrówki z półprzytomną dziewczyną (wciąż mamroczącą bliżej nieokreślone słowa) cała szkoła była w nas wgapiona. Nauczyciele, uczniowie. Widząc to w pewnym momencie, aż parsknąłem śmiechem.
Coś mi się wydaje, że po tym szkolnym poranku nie będzie osoby, która by o tym nie słyszała - pomyślałem rozbawiony i zacząłem się zastanawiać, jak na to zareaguje.
Eve oczywiście kroczyła trzy kroki za mną zachowując bezpieczną odległość, żeby się czymś nie zaraziła, jak to kilka lat temu określiła.
- Co z nią tak właściwie jest nie tak? Normalna osoba nie zareagowałaby na królika, aż tak? - Zaciekawiłem się, ale ona tylko obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i kontynuowała maszerowanie ze mną z bolesną miną.
Dopiero pod drzwiami gabinetu pielęgniarki zbliżyła się na bliżej niż 3 metry do mnie, żeby je otworzyć i szybko wsunęła się do środka, aby odzyskać niezbędną dla niej odległość.
Ułożyłem nieświadomą otoczenia dziewczynę na łóżku i usiadłem na krześle.
- Idź stąd! - Rozkazała mi Eve. - Nie jesteś tutaj potrzebny padalcu - wypowiedziała słodkim głosikiem ostatnie słowo.
- Przyjąłem do wiadomości - nie ruszyłem się z mojego miejsca nawet o centymetr tylko dalej wpatrywałem się w twarz nieprzytomnej ofiary królika i... Parsknąłem śmiechem myśląc o absurdzie tej całej sytuacji.
- Wyjdź! - Spróbowała raz jeszcze, tym razem z podniesionym tonem.
- N-I-E~! - Przeliterowałem jej rozkoszując się faktem, jak bardzo była wkurzona.
A mina jej, gdy odmówiłam. Cóż, była wprost doskonała. Teraz pozostawało jedynie czekać, aż główna osoba w tym "przedstawieniu" się "ocknie".