- Viiiiiiinnnnn! - To był pierwszy wyraz, który przedarł się do mojej świadomości wyrywając mnie z błogiego snu.
- Czego? - Odwarknąłem odruchowo zanim otworzyłem oczy. Aż za dobrze znałem ten irytujący głos.
- Tak to witasz swojego dawno niewidzianego braciszka - odpowiedział mi zmartwionym tonem.
Otworzyłem jedno oko, które od razu powędrowało w stronę zegara.
-
Tak więc mój ukochany braciszku. Mogę wiedzieć co tutaj robisz o piątej
rano? - Wysyczałem z nienawiścią masując sobie nadgarstki i
przywracając im krążenie zanim wykopię go za okno.
Tak. Bywałem
nieco rozdrażniony, jak ktoś mnie budził rano. Nawiasem mówiąc
zastanawiało mnie czemu moja rodzina jeszcze się tego nie nauczyła. -
Oczywiście, że tęskniłem - rzuciłem ironicznie. - Przez całe ostatnie
cztery dni mojego życia rozpaczałem nad tym, że ciebie nie widziałem.
- Nie bądź taki - starszy brat się roześmiał. - Nie przyszedłem przecież tutaj bez powodu.
-
No to powiedz mi ten powód. Może uznam go za wystarczający, żeby nie
wyrzucić ciebie przez okno - posłałem mu czarujący uśmiech i w myślach
zacząłem się przygotowywać do wykonania groźby. Tak. Nie mogłem się dać
ponieść emocjom i wybić okno. Na dworze było niemiłosiernie zimno i
ogrzewanie na pewno nie poradziło by sobie z tego rodzaju "klimatyzacją
bez wyłącznika".
- No więc, podobno będzie jakieś spotkanie rodzinne - zaczął.
-
Podobno? - Mój głos był przesłodzony, a ja podniosłem się gotowy do
sumiennego wypełnienia mojej zapowiedzi. Zamierzałem dotrzymać danego
słowa.
- Tylko tak mówiłem, że "podobno" szybko się poprawił. Tak
lepiej brzmiało. Eeech - westchnął z krytycznym tonem. - Jakim cudem ty
sobie radzisz w towarzystwie? Może i wyglądasz moim zdaniem uroczo.
Kolejny
najgorszy poranek mojego dnia. Zostałem obudzony o piątej. Spotkałem
mojego niby starszego, chociaż niekoniecznie prawidłowo rozwiniętego
umysłowo brata. Dodatkowo nazwał mnie uroczym, on ślepy jest. Niech
dziewczynę nazywa uroczą, ale nie faceta. Poza tym ja
nie jestem uroczy.
Wyrzuć go za okno. No wyrzuć, dalej~! Szeptał mi jakiś głos z tyłu głowy, ale szybko powstrzymałem tą chętkę. Chociaż nie powiem. Kuszące to było i to bardzo.
- Więc? Do rzeczy! - Chłodno ukróciłem jego wywód, zanim na dobre się rozwinął.
-
Sprawa jest taka, że podobno ma być za jakiś czas bardzo ważne
spotkanie - powiedział Adam. - A że wiesz, jaki jestem wykorzystałem
jedną z nielicznych wolnych chwil, aby spędzić swój czas z rodziną -
uśmiechnął się.
- Jak cudownie. Doprawdy wzruszony jestem - mój
ton brzmiał, jakbym naprawdę miał to na myśli, jednak oczy przesycone
nienawiścią ostrzegały, że jeszcze raz tak zrobi, a nie gwarantuję, iż
ręczę za siebie. A wolałbym się przecież obejść bez zbędnych ofiar. - I
co z tym spotkaniem?
- Dokładnie sam nie wiem. Najwyraźniej
złożono ojcu jakąś ofertę współpracy, a że to od kogoś ważniejszego to
wypadałoby, aby się tam wszyscy pojawili.
Wywróciłem oczami z ciężkim westchnieniem.
-
Jak zwykle nie ukrywasz co myślisz na ten temat - na jego twarzy wciąż
lśnił nienaganny uśmiech. Przeklęty piosenkarz. Jakim cudem panuje tak
dobrze nad swoimi emocjami i jednocześnie pozostaje tak wielkim idiotą?
Zadałem sobie pytanie, które pozostanie tajemnicą prawdopodobnie do
końca świata. - Może tym razem nie będzie tak źle.
- Zawsze jest
źle - przybrałem ton męczennika. - Nie potrafię wytrzymać wśród tych
snobów z wyższych sfer. Nic tylko afery, rozrywka i pieniądze im w
głowie - nie ukrywałem swojej niechęci o ile nie było takiej potrzeby. -
Co to za różnica czy tam będę czy nie?
- Duża. Tu chodzi o to, aby pokazać się z najlepszej strony.
- To nawet lepiej by wyszło, gdybym się nie pojawił - zauważyłem.
- Nie ma bata. Idziesz - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Może spotkasz tam jakąś dziewczynę w której się zakochasz.
Odpowiedziałem mu jednym z moich najbardziej negatywnych i znudzonych spojrzeń.
- To niemożliwe - odpowiedziałem kategorycznie.
-
Masz już siedemnaście lat i nie miałeś nawet jednej dziewczyny -
uśmieszek był nieco złośliwy. - Przecież tyle chciało się z tobą umówić.
Dlaczego zawsze odmawiałeś? - Drążył rozmowę, która zaczynała mi
przypominać przesłuchanie.
- Moje życie towarzyskie to nie twoja
sprawa. Poza tym od kiedy się niby tym interesujesz - moja ręka zaczęła
szukać jakiegoś ostrego bądź twardego narzędzia. Jeszcze zmyję tą hańbę
na honorze. Nie będzie mi tu starszy bezczelny brat wypominał, że...
Żeby jeszcze bardziej się nie pogrążać nie dokończyłem tego zdania w
moich myślach.
- Od zawsze - odparł szczerze. - Czyżbyś się wstydził...
-
Daję ci 10 sekund - oznajmiłem wesoło. - Dziesięć sekund, żebyś stąd
się wyniósł, jeśli nie chcesz za chwilę wąchać kwiatki od spodu -
wyszczerzyłem zęby w szczerym niewinnym uśmiechu, jak zacząłem wstawać z
łóżka.
- W każdym razie sobota o szesnastej - rzucił i się
ewakuował. - Masz wiadomość na mailu zresztą - dodał zamykając drzwi za
sobą.
Odetchnąłem z ulgą, rozkoszując się upragnioną ciszą i pozwoliłem mojemu ciału runąć na łóżko.
Zamknąłem
oczy... Tylko po to, żeby stwierdzić, że temu idiocie udało się mnie
skutecznie obudzić. Nie było szans, żebym teraz usnął.
Ech, mogłem
w sumie na niego narzekać, ale wiedziałem mimo wszystko, że wina nie
leżała tylko w nim. Od dłuższego czasu czułem się dosyć zaniepokojony,
jakbym był obserwowany.
Może jednak mnie dopada paranoja? -
Zacząłem się zastanawiać nad tą ewentualnością, a w sumie im dłużej to
robiłem tym bardziej się to zgadzało także potrząsnąłem głową pozbywając
się niepotrzebnych myśli.
Wciągnąłem głęboko powietrze, aby się
rozluźnić i już zamierzałem je wypuścić, kiedy coś miękkiego i
futrzanego wylądowało na mojej głowie skutecznie uniemożliwiając mi
wykonanie tej czynności. Oczywiście to coś musiało też zacząć mnie
drapać po głowie.
- Pasztet - wydusiłem łapiąc za uszy i
odczepiając zwierzątko, które złośliwie wczepiło mi się w nosy i
próbowało je ugryźć czy coś. - Złaź.
O dziwo zwierze posłuchało i posłusznie zeszło.
W
sumie to, że zdawał się mnie nieraz rozumieć (dokładnie wtedy kiedy
było mu to wygodne) już dawno przestało mnie dziwić. Zaczynałem już
nawet mieć teorię, iż jest to kosmita w ciele słodkiego królika
pragnącego przejąć tą planetę, ale uznałem ją za paranoję i szybko z
niej zrezygnowałem.
Jednak fakt faktem... Ten królik na pewno nie
był zwykłym królikiem. Żadna futrzana bestia nie jest tak złośliwa. W
ogóle od kogo się nauczył tej złośliwości.
Dokładnie naprzeciw mojego łóżka było lustro na które teraz padł mu wzrok.
Ach. Racja. Prawdopodobnie ode mnie - zdałem sobie sprawę. - Już niejedna osoba mi to mówiła.
-
Co tu masz? - Spróbowałem wyjąć coś z jego pyska co zakończyło się jego
atakiem na mój biedny palec. - Wieeeesz - zmierzyłem go długim
spojrzeniem. - Nie musisz mnie
zawsze gryźć - zauważyłem, ale i tak udało mi się to coś wydobyć.
Odpowiedziało mi bardzo niewinne spojrzenie, które spiorunowałem.
- I tak ciebie kiedyś przerobię na pasztet - zapowiedziałem moją powtarzaną już od dłuższego czasu obietnicę.
"Nie zrobisz tego" mówiło jego spojrzenie. "Wszyscy zauważą moje zniknięcie."
-
Hehehheeheheeehee - zaśmiałem się wesoło. - Chciałbyś schabie~! Kupię
na twoje miejsce zamiennik i oddam go do szkoły - odpowiedziałem mu
równie niewinnym spojrzeniem, jak jego.
A on na to wypiął tylko swój kuper i pomknął w stronę klatki.
Swoją
drogą to jak się on wydostał? - Zastanowiłem się. - Próbowałem już
robić wszystko, nawet owijać tą klatkę szczelnie folią (nie, wcale nie
próbowałem go udusić) oraz tysiąc innych metod, a skurczybyk i tak był
zawsze rano na zewnątrz.
Raz nawet opróżnił moją lodówkę, ale po tym jak go głodziłem nauczył się tego nie robić.
Przypomniało mi się o zawartości mojej ręki i uważnie przyjrzałem się czemuś co Pasztet zamordował na mojej głowie.
-
Motyl? - Wyraziłem swoje zaskoczenie. - Jakiś taki dziwny jest... A
zresztą. To tylko motyl - wyrzuciłem go do kosza i wstałem się nieco
ogarnąć i przy okazji umyć ręce bo jakieś resztki z niego zostały mi na
skórze.
Kiedy wreszcie opuściłem łazienkę w stanie doprowadzonym
do użytku była już piąta czterdzieści, a dzisiaj miałem do szkoły
dopiero na dziewiątą.
I co by tutaj porobić.
Może by się tak zabawić w polowanie schabu?
Schab pieczony z królika albo pasztet brzmiały moim zdaniem cudownie. Niczym muzyka dla moich uszu.
Widząc
kolejnego motyla w pokoju, który siedział na biurku zacząłem się
zastanawiać jakim cudem on się tutaj dostał. Przecież wszystkie okna
były zamknięte i jest zima. To nie jest sezon na motyle.
Wtedy Pasztet pojawił się przede mną i spiorunował wzrokiem małego owada, a następnie się rzucił na niego i połknął.
Najwyraźniej zdawał się nie przepadać za tymi motylami.
- Chcesz jeść? - Zapytałem się.
Od
razu był przy mnie. Może dlatego, że nieczęsto proponowałem jedzenie z
własnej woli o ile mnie do tego nie przymusił, a parę razy próbowałem go
zagłodzić na śmierć. Oferta karmienia z mojej strony była dla niego
naprawdę niecodzienną propozycją.
Wrzuciłem mu co nieco do klatki, a kiedy wreszcie się w niej znalazł starannie ją zamknąłem.
Patrząc
na tego królika po dziś dzień przeklinałem ten cholerny dzień w którym
szkoła zaproponowała mi opiekę nad nim w ramach... rehabilitacji
społecznej czy czegoś takiego. Podobno ma mi to poprawić zachowanie w
szkole i niby zwierzęta mają dobry wpływ na ludzi. Bzdury.
Chociaż
z drugiej strony ten królik ma swojego rodzaju dobry wpływ na mnie. Od
czasu kiedy się pojawił moje wymyślne tortury (których nigdy niestety
nie zastosuję w życiu, chociaż byłoby to całkiem ciekawe) stały się o
wiele lepsze. A wszystko to tylko dzięki tej małej uzębionej bestyjce
prosto z piekła w puchowym przebraniu.
Upewniłem się, że wszystko
było zamknięte i dopiero wtedy pozwoliłem sobie na uśmiech. Nareszcie
zamknąłem to zło w klatce i nawet obyło się bez szarpania i ran.
Hmmm... Po chwili namysłu starannie oplotłem klatkę drutem i krytycznie oceniłem swoje dzieło.
Werdykt brzmiał: Może dotrwa do ósmej, a wtedy wyniosę królika do szkoły i skutecznie się go pozbędę na resztę dnia.
Nieważne jednak co zrobiłem przez całą resztę poranka nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak.
Może
ten królik znowu planował coś podstępnego, jak pozbycie się własnego
tymczasowego właściciela. Może.... Nie, chyba tym razem nie o to
chodziło. Zresztą Pasztet był wyjątkowo spokojny ostatnimi dniami.
***
W końcu byłem w szkole i jak zwykle w ciągu ostatnich dwóch tygodni, podobnie jak i każdego innego poranka musiałem się powstrzymywać od ziewania.
- Jak tam poranek? - Zapytał się mnie Rick, który chodził do tego samego oddziału co ja.
- Piąta. Brat. Królik - odpowiedziałem trzema słowami.
- Czyli domyślam się, że nie za ciekawie - wyszczerzył radośnie zęby.
- A u ciebie? - Spytałem.
- Cudownie - po jego twarzy od razu domyśliłem się, że tylko na to czekał. - Pisałem dzisiaj z Mey.
Nawiasem
mówiąc Mey to była dziewczyna w której ostatnio się zauroczył. Ostatnio
wyświadczyłem mu przysługę i pomogłem zdobyć jej numer telefonu widząc,
jak beznadziejnie się niej podkochiwał.
- Tak? A o czym? - Co prawda zapytałem, ale średnio mnie to interesowało.
- Zapytała się mnie o pracę domową dzisiaj - odparł.
Parsknąłem śmiechem i widząc jego minę uniosłem rękę.
-
Wybacz. Zbyt śmieszne. Zapytała się ciebie tylko o pracę domową, a ty
promieniejesz mi tutaj już od rana na pięć kilometrów. Przecież to nic
niezwykłego.
- Zależy dla kogo - oświadczył. - Zresztą zobaczysz. Niedługo umówię się z nią na randkę.
- Mhm, powodzenia - kiwnąłem głową.
-
Jakim cudem ty masz takie powodzenie - zaczął się zastanawiać. - To
przez ten wzrost czy twarz? - Zaczął mnie oceniać krytycznym wzrokiem. -
A może przez to, że zgrywasz niedostępnego i zachowujesz się, jakbyś
się z nikim nie umawiał.
- A co? Zazdrościsz? - Wyszczerzyłem zęby i ziewnąłem.
- Chciałbyś - prychnął, a ja ziewnąłem.
-
Jestem taki nudny, czy jesteś niewyspany? Nawiasem mówiąc, jak
wybierzesz złą odpowiedź to ci przywalę - wystawił odrobinę język.
-
Niewyspany. Mówiłem ci przecież, że o piątej mnie brat obudził -
spochmurniałem na samą myśl. - To jego nieracjonalne zachowanie naprawdę
mnie irytuje. Zawsze robi sobie co chce i nie przejmuje się innymi. Już cierpliwość przy nim tracę... - Westchnąłem.
- Fakt, że twój brat to ciężki przypadek - Rick również kiepsko wspominał spotkanie z nim. - W dodatku przechwala się swoimi dziewczynami, jakby... - Zacisnął pięści.
- Widzisz - pokiwałem głową. - Jest w stanie zirytować niemalże wszystkich, a dziewczyny wciąż w nim coś widzą.
- To z iloma osobami się umawiałeś? - Zadał pytanie, które mogłoby mi stanąć kością w gardle, gdyby nie to, że mnie nie da się tak łatwo przejrzeć. No i był dosyć przekonany, że już z kimś chodziłem, więc pewnie nie zakładał, iż może być inaczej.
- Może, ale ty pierwszy mówisz - spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Z dwiema - odparł. - Drugą zresztą znasz.
Przed oczami stanął mi obraz dziewczyny z rudymi loczkami i niebieskimi oczami zapatrzonej w swoje kosmetyki. Z pewnością była niecodziennej urody, ale za to jej charakter był niecodziennie zepsuty. Do dzisiaj nie wiem co widziały w Elizie (bo tak miała na imię) wszystkie osoby, które się z nią umawiały.
- No znam, ale nigdy nie mówiłeś mi o pierwszej - zauważyłem.
- Bo to jest temat na dłuższą rozmowę, a przerwy są krótkie - widziałem w jego oczach, że nie miał zbytnio ochoty rozmawiać.
On
to jednak był zbyt naiwny, aby przetrwać w tym świecie. Mimo tych doświadczeń wciąż się nie nauczył, że nie wszystkie dziewczyny są takie miłe i pogodne za jakie starają się uchodzić.
- A twoje związki? - Drążył temat.
- Nie są zbytnio ciekawe - puściłem mu oczko. - Na pewno nie są też tematami na krótkie rozmowy.
- Miałeś powiedzieć - lekko się obruszył.
- Powiedziałem, że może powiem - co innego, jednak odwróciło naszą uwagę.
- To jest chyba twoja kuzynka, co nie? - Spytał się mnie.
Kiwnąłem głową i patrzyłem się na to zszokowany co one robią.
- Może robi sobie jakieś podchody z tą drugą dziewczyną? - Zacząłem się zastanawiać. - Nie wiem o co jej chodzi tym razem. Nieważne, zignoruj je.
- Czemu twój plecak się rusza? - Zadał pytanie, które z pewnością nie pasowało do tematu tej rozmowy.
- Plecak? Rusza się? Aaaa, Paszteta z nim zamknąłem - oznajmiłem.
- Zwierząt nie powinno się trzymać w plecakach - zauważyłem.
- Zgadzam się, ale to nie jest zwierze. To jest zło - oświadczyłem.
W tym samym momencie sprytna bestyjka rozsunęła plecak od środka i Pasztet rzucił się w stronę dziewczyny, która wymieniła kilka zdań z kuzynką piskliwym głosem. Nawet się zbytnio nie przysłuchiwałem rozmowie wpatrzony w poczynania bestii z piekieł aka Pasztet.
- O matko! - Krzyknęła, kiedy królik szybkim skokiem wbił zęby w jej spódniczkę. Muszę przyznać, że wyglądało to... Niezwykle komicznie, ale z uwagi na innych powstrzymałem się od śmiechu. No i pewnie nie pomogłoby to rozwiązać zaistniałej sytuacji. - Weźcie go, weźcie go, weźcie go! - Szarpała się tak, że walnęła głową o fugę drzwi i sekundę później leżała na podłodze, a królik niewzruszony tym próbował dostać się coraz wyżej.
Nawet mała cząstka mnie zaczynała jej żałować, ale druga miała się ochotę zwijać ze śmiechu.
Widząc jej łzy w oczach i biedny nos z którego pociekła krew po dosyć mocnym kontakcie z otoczeniem postanowiłem jej, jednak pomóc.
Postanowiłem (świadomie) przedłużyć co nieco jej męki i popatrzeć, jak wspina się coraz wyżej i wyżej, żeby w końcu znaleźć się na jej twarzy i spojrzeć jej w oczy. Dziewczyna, której imienia nie znałem wydając trudne do opisania dźwięki próbowała z siebie zerwać królika, jednak Pasztet wiedząc co się szykuje wbił się swoimi pazurkami w jej ubrania ilekroć ponawiała próby wyszarpania "biednego" zwierzątka.
Nawet próbowała sama wstać, ale zarówno za pierwszym, jak i za trzecim razem nogi jej się rozjechały zanim zdążyła złapać jakąkolwiek równowagę co skutkowało kolejnymi klapnięciami na podłogę.
- Wynocha Pasztet - zdecydowanym ruchem podniosłem bestie za kark, aby stanowczo wcisnąć go na jego miejsce w moim plecaku, a puchate białe coś rzuciło mi spojrzenie pełne zarzutu w stylu "ja nie przeszkadzam ci kiedy ty się bawisz", a ja moje oczy odpowiedziały mu "tylko w każdej innej sekundzie mojego życia", ale nasza niema rozmowa została zakończona, kiedy zasunąłem suwak skutecznie odcinając jego zawartość od świata zewnętrznego, a sam "kontener" wręczyłem oniemiałemu Rickowi z rozbawionym uśmiechem, którego nawet nie raczyłem ukryć.
- Oddeleguj dla mnie zawartość tego plecaka do sali biologicznej, dobrze? - Kilka sekund później ruszył wolnym krokiem we właściwym kierunku, a mój wzrok powrócił do kupki nieszczęścia, która najwyraźniej nie do końca kontaktowała z rzeczywistością, bo mruczała bliżej niezidentyfikowane wyrazy. Rozróżniłem tylko "króliki", "piekło", "koszmar", "ja nie chcę" oraz "ratunku".
Eve próbowała mnie powstrzymać, ale tylko rzuciłem w jej kierunku.
- Sama sobie z tym nie poradzisz - a ona zagryzła wargę i usunęła się z drogi.
- Zajmę się tłumem - niechętnie odpowiedziała i zaczęła rozpędzać zbiegowisko.
- Wstaniesz? - Zapytałem się dziewczyny.
Odpowiedziała mi jedynie nieskładnym mamrotaniem.
- Biorę to za nie - stwierdziłem po trzech sekundach.
- Pielęgniarka to przy 103 jest, co nie? - Zapytałem się Eve, a ona nie raczyła odpowiedzieć słownie, ale chociaż kiwnęła głową na potwierdzenie.
Podniosłem dziewczynę w ramiona, nie była zbyt ciężka, więc z łatwością zacząłem ją nieść w stronę gabinetu, gdzie urzędowały dwie szkolne pielęgniarki.
Jaka ciepła - stwierdziłem z niemałym zaskoczeniem. - Albo to ja taki zimny jestem.
Oczywiście, podczas mojej wędrówki z półprzytomną dziewczyną (wciąż mamroczącą bliżej nieokreślone słowa) cała szkoła była w nas wgapiona. Nauczyciele, uczniowie. Widząc to w pewnym momencie, aż parsknąłem śmiechem.
Coś mi się wydaje, że po tym szkolnym poranku nie będzie osoby, która by o tym nie słyszała - pomyślałem rozbawiony i zacząłem się zastanawiać, jak na to zareaguje.
Eve oczywiście kroczyła trzy kroki za mną zachowując bezpieczną odległość, żeby się czymś nie zaraziła, jak to kilka lat temu określiła.
- Co z nią tak właściwie jest nie tak? Normalna osoba nie zareagowałaby na królika, aż tak? - Zaciekawiłem się, ale ona tylko obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i kontynuowała maszerowanie ze mną z bolesną miną.
Dopiero pod drzwiami gabinetu pielęgniarki zbliżyła się na bliżej niż 3 metry do mnie, żeby je otworzyć i szybko wsunęła się do środka, aby odzyskać niezbędną dla niej odległość.
Ułożyłem nieświadomą otoczenia dziewczynę na łóżku i usiadłem na krześle.
- Idź stąd! - Rozkazała mi Eve. - Nie jesteś tutaj potrzebny padalcu - wypowiedziała słodkim głosikiem ostatnie słowo.
- Przyjąłem do wiadomości - nie ruszyłem się z mojego miejsca nawet o centymetr tylko dalej wpatrywałem się w twarz nieprzytomnej ofiary królika i... Parsknąłem śmiechem myśląc o absurdzie tej całej sytuacji.
- Wyjdź! - Spróbowała raz jeszcze, tym razem z podniesionym tonem.
- N-I-E~! - Przeliterowałem jej rozkoszując się faktem, jak bardzo była wkurzona.
A mina jej, gdy odmówiłam. Cóż, była wprost doskonała. Teraz pozostawało jedynie czekać, aż główna osoba w tym "przedstawieniu" się "ocknie".